BURZE, GRAD, PIORUNY

Czemu jeszcze tego nie ogarnialiśmy, ogarniamy już tak dużo, że brakuje nam rubryk w tabelkach ogarniania. Mamy rejestr rekordów Ginesa dobrych globalnych uczynków, nagrody nobla rozchodzą się jak ciepłe drożdżówki. Za pokój, za spokój, za naukę raczkowania pomiędzy wymiarami. Podobno te maszty 5 G mają wszystkim ostatecznie sterować, świat ostatecznie ma być dronem z amazona. Zatem pytam dyrektorów kiedy w końcu zapanują nad tymi atmosferycznymi kaprysami. Te burze, te grady, pioruny – to jest skandal, kiedy nagle pośrodku kolejnego serialu o seryjnych mordercach, albo nie daj boże gry o tron wyłączą ci prąd i nie obejrzysz, nie poczujesz, nie zamulisz. Osz kurwa Panowie – Władcy Matrycy dajcie żyć! Dajcie w sztucznym spokoju konsumować dobra kultury cyfrowej 4K w 3D.

Macie jak piszą w Internecie ten system sterowania gdzieś na Alasce albo w podziemnych bazach, gdzie szaraki robią was na szaro i siedzi wielki Jaszczur, który wygrał grę o tron i klika co ma być dzisiaj w globalnych wiadomościach. A tutaj pogodynka z ustami botoksowych chmur nawija, że znowu dostaniemy katastroficzne smsy, że niebo będzie nabrzmiałe purpurą i spłynie bezmiarem wód pełnych metali ciężkich i łez bezradnych archaniołów.

Mamy budować arkę z butelek po coca coli? Modlić się? Nawoływać do pojednania narodów? Burzyć mur w Palestynie? Zwołać na ostatnie zebranie świadków mechanicznego Jehowy? Jak ma być? A jak to wszystko się rozłączy i pospadają te wszystkie satelity, rozładują się akumulatory w serwerowniach i nastanie wielka cisza? Taka, że zwariujemy i rozszczepią się nam neurony w mózgach? Tyle pytań, a tak mało odpowiedzi. Tyle lęku w objęciach okrutnej i bezlitosnej matki wariatki i ojca psychopaty. Kolonie atomowych rodzin post nuklearnej ery chwilowego dobrobytu już są zmęczone tym brakiem komfortu, bo nie po to wyrabiasz paszport szczepionkowy, ładujesz w kanał te szpryce dobrodziejstwa współczesnej eksperymentalnej medycyny, masz te wszystkie kontrole, testy i pomiary żebyś na wakacjach na Jebizie – Ibizie miał kurwa go mać deszcz, albo nie daj panie jakiś śnieg, albo gradobicie. Płacimy podatki to chcemy słońca i tęcz na niebie. Chcemy mieć ładne zdjęcia dla frendsów na fejsbuku, dobre wspomnienia, szczęście chcemy mieć, bo nie po to nasi przodkowie tarzali się na polach i fabrykach w gnojowisku ucisku klas pracujących smaganych biczem postępu, który ma delikatne znamiona podstępu.

Zatem piszemy do was petycje na stronie z petycjami. Mamy siedem miliardów podpisów plus błąd w statystyce. Mamy argumenty i prawa człowieka. Dajcie nam wieczne słońce i idealne ciśnienie atmosferyczne. Dajcie nam równe pory roku, kwiecistą wiosnę, obfite lato, złotą polską jesień i uroczą zimę jak z reklamy świątecznych wyprzedaży, ma które pójdziemy z uśmiechem i wykupimy wszystko, wszystkie te prezenty. Przestańcie nas straszyć, że czeka nas zagłada jak się nie opamiętamy. Przecież segregujemy śmieci, mamy tesle na kredyt, biodegradowalne reklamówki, martwimy się dramatycznymi zdjęciami na naszych profilach, oglądamy Teda, czytamy zmiany klimatu. My chcemy żyć długo i szczęśliwie! Tego chcemy! Nie chcemy niczego co nam psuje humor, wprawia w katastroficzne zakłopotanie, poczucie winy, że odbieramy naszym pociechom przyszłość. Zresztą są tacy co mówią, że to nie jest prawda, że zmyślacie, robicie nas w przysłowiowe bambuko. Są tacy co mówią, że robicie nas w chuja. To prawda? Tak to wygląda?

Bo, niestety macie tutaj bałagan informacyjny, taką globalną chorobę dwubiegunową – raz depresja raz euforia, raz recesja raz ekstaza. No jak jest w końcu? Dobrze czy źle? Czy ta upiorna dziewczynka co nie poszła do szkoły z powodu klimatycznych zmartwień jest przez was podstawiona? Ulepiona z waszej gliny, złożona w waszej fabryce sztucznych ludzi i nagrana jak automat z modułem budzenia głębokich lęków podczas waszych spotkań gdzie wszyscy się martwicie o losy „naszej planety”? To skam, frod? Mamy nadzieję, że nie, bowiem w was przecież pokładamy nadzieję, wierzymy w wasze symulacje, pokazy slajdów, w waszą mądrość i miłość dla gatunku, która uderza nas jak czeskie tornado w waszych nie dających się czytać raportach wypełnionych łzawą nowomową lingwistyczną, którą trzeba rozszyfrować jak jakiś rebus i rozpisać w kilku ostrych krótkich zdaniach.

Bo zauważamy w swoim roztargnieniu, że wasza narracja jest apokaliptyczna, nie taka wprost, trochę tu trochę tam, trochę katastrofa, trochę wojna będzie może jakaś największa, trochę wody brakuje, budzą się wulkany, kończy się ropa, gaz łupkowy, jakieś nadmierne przeludnienie, coś o pożarach, suszy, chorobach bydła i ludzi, jakieś nowe robactwo na kształt biblijnych plag, niebo grzmi zbyt często, spadają ptaki z nieba, no wirus jest – wiadomo, problemy w kościele powszechnym, jakieś zjawiska nadprzyrodzone, popularność teorii spiskowych, groźba wojny domowej za Atlantykiem, gasnąca pochodnia wolności, zamordyzm niszczenie jedynie prawilnych dżender przez marksistowską agendę, jakieś hybrydy ludzko zwierzęce, migranci na pontonach, hordy barbarzyńców łomotających do bram królestwa mieczami zagłady, kolejne komisje otwierające śmierdzące skandalem puszki Pandory, wszechobecne porno, upadek standardów i obyczajów, wzrost chorób psychicznych i konsumpcji leków psychoaktywnych, putin, bajden, franciszek, wyścig – kto pierwszy ucieknie rakietą w kosmos i założy nowe pozaziemskie siedlisko i splunie na nas z pogardą jak na zapadające się w czarnej dziurze siedlisko upadłych demonów.

A my nie jesteśmy demonami. Nie kupujemy już tego towaru z religijnej wyprzedaży pchanego pod stołem świadomości przez korporacyjnych akwizytorów w dziwnych strojach. Chcemy nowych paradygmatów, nowych uczuć, nowych wrażeń, czegoś na kształt wieloświatu. Jakiejś kwantowej rewolucji. Nie chcemy głodu, śmierci i zniszczenia, nie chcemy topniejących lodowców i płonących oceanów w wyniku kolejnej katastrofy. Mamy już dość kataklizmów, dość piekła, sądu i płomieni. Mamy dość wypróżniania się do naszych głów jakby były szambem przez wasze medialne sedesy. Wyciągnijcie z magazynów wszystkie dobre wieści, pozytywne wiadomości, pokrzepiające komunikaty, podnoszące na duchu filmy z morałem, pokażcie jak naprawiamy nasz świat – wszyscy razem budujemy przyszłość, sadzimy drzewa, oczyszczamy oceany, jeździmy na rowerach, kupujemy lokalnie, pomagamy słabszym, nie patrzymy na innych z wyższością, uczymy się pokory do życia jakby od początku, bo coś tutaj nie pykło. Oto nasza petycja do was, nasz manifest, nasz głos, którego nie chcecie słyszeć. Chcemy słońca i pogody ducha, chcemy tworzyć, a nie niszczyć, rodzić a nie mordować, chcemy pokoju a nie wojny, perspektyw a nie inwektyw.

Pewnego dnia przyjdziemy na wasz szczyt G coś tam jakiś numer i będziemy milczeć i to milczenie was pozamiata, rozsadzi was od środka, bo coraz bardziej dociera do nas, że ta pogoda jest zwierciadłem naszych serc, tego bałaganu, który musimy jakoś posprzątać, kiedy już jasno zrozumiemy, że tak naprawdę nie macie żadnej władzy. Wiemy dobrze, że nic do was nie dotrze, bo jesteście martwi jak wszystkie wasze pomniki i świątynie, drętwi jak wasze modlitwy, umarło w was dziecko. Dlatego zostaniecie tu w tym gnoju i będziecie ciężko odpracowywać karmiczne długi przez całe eony orać w ciernistym ogrodzie otoczeni ruinami waszego świata. Przejdziemy przez to ucho igielne w ciałach dzieci, ponieważ nic nas nie trzyma, puściliśmy to w procesie rozpadu.

Chcecie wmówić nam, że z natury jesteśmy źli, grzeszni, słabi nie godni chodzenia w bamboszach boga po salonach stworzenia, nie godni pysznej kawy fer trejd gotowanej według pięciu przemian idealnej do porannej kontemplacji cudowności wszechświata – tych połyskujących niezgłębioną głębią mgławic gwiazd i planet rozrysowanych na kosmicznej tkaninie, tego spokoju który tak naprawdę jest we wszystkim i wszędzie kiedy serce staje się ufne i spokojne pełne prawdziwej wiary, pozbawionej lęku i konieczności pokuty. Piszę tu do ludzi dobrej woli, do miliardów istnień, do dzieci, który nigdy nie przestają się śmieć i wiedzą ponad wszystko, że koniec końców życie nie ma końca, choć czasami jest trudno, jest dramatycznie i spazmatycznie. Jest Armagedon, jest klęska urodzaju. Nie można zawsze wygrywać, zawsze mieć ostatniego słowa. Zawsze widzę tu dobro pomimo, że tak powiem ewidentnej obecności zła. Łamię ten język, ten umysł, to myślenie. Mam swój plan i misję. Lubię obietnicę pustego arkusza, wezwanie do przygody. Nigdy nie wiem co ostatecznie zostanie napisane i się napisze, zakoduje w tej matrycy. Wiem, że mamy w sobie Moc, która się nie boi. Nie lęka. Nie czuje strachu. Po prostu jest. To jest moja ojczyzna, mój język. Kosmiczny wiersz, galaktyczna proza. Jestem pisarzem nowego kodu, który nie pisze językiem programu. Trzeba temu wszystkiemu podziękować, nawet temu co jest najgorsze, bowiem jesteśmy gdzie jesteśmy, jesteśmy kim jesteśmy i to jest piękne, to jest doskonałe takie jakie jest. Pisz, gotuj, twórz, medytuj, maluj, kochaj, buduj, rośnij, zwiedzaj, odkrywaj, nie upadaj na duchu, bo nie sposób w nim upaść, poznaj radosnego siebie w najgorszym koszmarze – tutaj kończy się dramat i zaczyna boska komedia.

Napisz petycję do samego siebie. Czego pragniesz? Co jest dla ciebie święte? Czym jest życie? Trzeba nam to wszystko wygiąć do granic niemożliwego, a później pójść dalej, bowiem budzimy się z długiego snu niemocy, którym nas obezwładniono. Teraz otwiera się przestrzeń wolności, coś spoza tej ustawionej gry. Nie muszę być zabawny, ale mogę, nie muszę być cyniczny, ale mogę, nie muszę być dobry, ale mogę. To jest ten sekret lepszy niż to filmowe ezoteryczne badziewie dla uduchowionych japisznów. Kiedy się rodzi przestrzeń rodzą się możliwości. Kosmos to porządek dlatego jest moim prawdziwym domem, ten porządek nie ma porządku dlatego jest prawdziwym porządkiem. Nie ma zasady dominacji, nie ma narzucenia. Oswajać mrok to wnosić światło tam gdzie go nie było. Zawsze oznacza to bycie świadomym zamiast nieświadomości. Świadomość jest kluczem, który wszystko otwiera świetliste pałace i posępne pieczary. Wszędzie są skarby, inspirujące tworzywo wszechświata.

Kocham burze. Mają w sobie coś nieziemskiego. Przez chwilę nagłego błysku wszystko staje się jasne i rozświetlone, choć jeszcze chwilę wcześniej było pogrążone w mroku.

I nigdy nie wiesz kiedy uderzy piorun.
Dlatego życie wygrywa.