
Lewis Mumford nazwał ten przemysłowy wizerunek techniki „mitem maszyny”, który to mit kładzie nacisk na autorytet elit technicznych i naukowych, na samoistną wartość wydajności, kontroli, nieograniczonego rozwoju technicznego i ekspansji ekonomicznej. Jak zauważyło wielu historyków i socjologów, ten świecki wizerunek ukształtowany został w całości przez mity chrześcijańskie: biblijne wezwanie do podboju natury, protestancką etykę pracy, a szczególnie przez millenartystyczną wizję Nowego Jeruzalem, ziemskiego raju, który wedle objawienia św. Jana ukoronuje bieg dziejów. Mimo całego stulecia Hiroszim, Bhopalów i i Czarnobylów ów mit planowej utopii wciąż napędza ideologię postępu technicznego z jego wiecznymi obietnicami wolności, pomyślności oraz uwolnienia od chorób i niedostatku.
Erik Davis „TechGnoza”
Wegetanizm. Wegetacja. Mięso współczesności – rozrzucone na bezkresnych wystawach, sprzedawane pod ladami ciężkich biurek o połyskujących słojach ściętych starych drzew. Jedzie na ciężarówce święte drzewo z ogrodu Pana, później połykane przez paszcze pił o stalowych kłach i śrubowane jak proteza zbawienia – wielki biesiadny stół ostatniej wieczerzy – gdzie setki apostołów usprawniają Doktrynę Szoku. Mięso chodzi ulicami coraz bardziej wykarmione puchnąc z dnia na dzień, z godziny na godzinę – rozpasane miliardami rozpraszających sygnałów. Wielka Wieża ukryta poza zakresem widzialnego światła bez najmniejszej przerwy nadaje Modlitwę Pragnienia.
Siedzę i patrzę na granicy światów – gdzie „duchowość” jest kolejnym bonem zakupowym, rozrywką – kolejną warstwą przylepianą niedbale na Mięso, które jedynie chce pragnąć, chce pocierania i pokarmu z ciała zbawiciela, chce żywić te nadzieje i dokarmiać kolorowe świetliste wyobrażenia, chce nauczać i obiecywać, chce czekać i wierzyć. Mięso musiało go ukrzyżować za zbyt dobrą nowinę. Mięso chce konkretów, faktów, rzeczy do macania.
Nie wzbudzają zaufania złote figurki, szaty z brokatów, korony. Widzę Buddę jako człowieka z krwi i kości, który miał pałace, kurtyzany, złote obręcze na nadgarstkach – wielki królewski blichtr, który odrzucił jak śmierdzącą szmatę. Kolejny etap to duchowa faza maniakalna. Terror dyscypliny, wyrzeczeń i przekraczania urojonych poziomów. Jałowe pole wysiłku. Poszedł dalej niż większość i zrozumiał, że musi się poddać, zaprzestać zmagań. Odpuścił. Usiadł pod zwykłym drzewem, które teraz nazywają świętym i odkrył, że wszystko jest jedynie umową najmu. Przestrzeń nie ma właściciela. Ujrzał wielką sieć utkaną ze złudzeń.
Są ludzie biorący życie takim, jakie jest; są też ludzie walczący z nim rozpaczliwie. Znamy zarówno marzycieli, jak i zrezygnowanych. Prawie wszyscy wiedzą jednak w głębi siebie, że Dobro, za którym biegną albo co do którego wierzą, że je znaleźli, z chwilą gdy przyjdzie co do czego, okazuje się być cieniem, nierzeczywistością. Tam zaś gdzie tej wiedzy nie ma, od czasu do czasu pojawia się uczucie zwątpienia, a często także rozczarowania. Mianowicie dobro okazuje się nie tak znowu dobre i jest tylko większą lub mniejszą cząstką zła.
J. Van Rijckenborgh „Pragnoza Egipska”
Nie mam odrazy do mięsa, nie gardzę nim, nie patrzę z obrzydzeniem. Natura mięsa jest czysta. Mięso zostało zdeprawowane, nakarmione złudzeniami, bite i tresowane by stać się niczym więcej niż rzeczą do zjedzenia. Gdzie zaczyna się życie? Gdzie się kończy? Co jest pomiędzy? Bawi mnie świętoszkowatość duchowej turystyki new age, neoficki gorliwy i drobiazgowy zryw ku zbawieniu. Kilka tajemnych mantr, kłęby dymu, dzwoneczki – pęk zwiędłych kwiatów zerwanych z wielu łąk – bukiet pomieszania. Targowisko doktryn, ideologii, wierzeń i koncepcji. W Brytyjskim Muzeum jest dywan z krwi – posągi, księgi, artefakty – dziedzictwo ludzkiego ducha posegregowane w antywłamaniowych gablotach, skatalogowane przez doktorów, docentów i profesorów rzucone jak odpustowy badziew ku uciesze tłumów. Mięso chodzi i ogląda. Mięso dyskutuje i podziwia. Mięso pogardza dziczą która żyła w lepiankach z gówna i modliła się do wiatru. Mięso ma cybernetyczną technologię i specjalistów od przeszczepów – jednak jak nigdy stało się opuszczonym i samotnym sinym mięsem. Kręci się w kółko, pląsa w neurotycznym tańcu otumanione i smutno uszczęśliwione opowiada swoje życie w internecie. Patrzę przez te uśmiechy, kiecki i grawerowane spinki do krawatów. Mięso.

Armatnie, wyborcze, niezaspokojone mięso. Mięso uduchowione rozrywające wszystko na strzępy. Biegające w maratonach po fit dietach i warzywnych detoksach. Mięso nie jedzące mięsa – patrzące z pogardą na to mięso co je mięso. Jakie to jest zabawne, urocze i rozbrajające. Jesteśmy klonami zmutowanych komórek macierzystych, popłuczyną z uryny okrutnych bogów rzuconymi jak garść zdeprawowanych nasion na pustynię. Gorejący krzew rozpalony pociskami ziemia – powietrze mówi do nas monotonnym głosem prezenterów z wieczornych wiadomości o pogodzie dla bogaczy. Kupimy wszystkiego jeszcze więcej, odkryjemy nowe ezoteryczne nauki odkopane w świeżo odkrytych piramidach na Antarktyce kiedy włoskie lody już stopnieją, a pozycje jogi zaczną być mało komfortowe. Przyjdzie czas do oświecenie w pigułce. Farmakologię nirwany.
Czym jest Matrix?
Neurozą bez końca. Pogonią za obietnicą. Kolejną prawdą na wysypisku prawd.
Zapętlonymi schodami rozwoju. Szczekaniem zrozpaczonych głodnych psów.
Zapuszkowanym mięsem z tabelą wartości odżywczych.
Jedz i bądź zjedzony.