HEMOGLOBINY

Z POŻERACZA WYSZEDŁ ŻER, A Z MOCNEGO WYSZŁA SŁODYCZ.

(KS. SĘDZIÓW 14, 14)

Teraz w waszym czasie i w waszym miejscu wszystko zostało już ulokowane – cybernetyczne mięso, żylaste spoiwo elektronicznych pszczół, glizd, komarów i much bez ustanku zbierających dane do centrali. Zapylanie wirusem symulacji – tak byś mógł śnić bez przerwy w poczuciu, że oto ty tutaj, teraz…

Jesteś.

Nie chodzi o to, że ty nie widzisz jak to wygląda, bowiem wszystko jest na wierzchu, bardziej chodzi o to jak odczytujesz, lub co bardziej precyzyjne – istotne jest tego czego nie widzisz i o czym nie masz pojęcia. Zupełnie tak jak oni, jesteś dokumentnie kwadratowy, cztery boki, bryła skomputeryzowanego befsztyku wyczulona na kwadratowe komendy. To wszystko jest tak przewidywalne – sygnał w wiadomym celu i zupełnie oczywista reakcja zwrotna. Jeb! Jeb! Jeb!

W kwadratowy łeb.

Jak to poszło…Na początku to była fuzja ślepych instynktów, totalna nieprzewidywalność i chaos, ogromna moc, dzika furia – pierwotna i nieokiełznana. Dla Bogów Kreatorów te wyhodowane ludzkie szczenięta jawiły się jak niepohamowane bestie gotowe rozszarpać wszechświat swoją buchającą namiętnością i wyżreć wszystko do kości i szpiku – wychłeptać mleczną drogę i dziko kopulować z całym przejawieniem. Tego nie było w kodzie źródłowym. Coś nie grało. Problem polegał na tym, że moduł ich prymitywnego oprogramowania zassał z Czarnej Skrzynki Ziemi gadzi kod operacyjny: pieprz, zabijaj, niszcz, ta nowa ludzka tabula rasa nauczyła się tego chujowego alfabetu i mazała wszystko jak leci. Żreć, pierdolić, mordować.

Patrzysz w telewizor – co widzisz?

Z punktu widzenia ewolucji to error, galaktyczny koń trojański spadający z nieba w odpryskach meteorytów, zadżumiający kolejne piękne bogate w istnienie planety w butwiejące ścierwo rozkładu.

Musicie zrozumieć proces, Proces Tu i Teraz.

Ta mentalna ucieczka – gimnastyka nic nie da. Nie pomoże. Nie ulży. Kiedy żyjesz w tej kakofonii cmentarzyska, na olimpiadzie igrzysk głodu i skomlisz jak bezdomny pies ratując się tym tak żałosnym optymizmem – nigdy nie uda ci się wygenerować tego spustowego impulsu samowyzwolenia, bowiem najpierw musisz zobaczyć szpik, mięso i kości. To podstawa. Z tej perspektywy dopiero możesz się śmiać jak to przełkniesz, a ten czarny humor będzie jak ornament rzucony w twarz Matrycy.

Boisz się śmierci? Wejdźmy w to głębiej…Pod skórę, za siatkę w Otchłań.
Jedna wielka masa mięcha rozłożona bez końca. Brak ruchu. Im więcej ssiesz tym bardziej zasysa ciebie, aż w końcu jesteś owadem uwięzionym w uwarunkowanym bagnie sumy wszystkich działań i ich konsekwencji. Świnia ryje przed siebie z pozbawiającą nadziei konsekwencją – musi żreć bo zdechnie. Musi zasysać bo się udusi. Takie są fakty Wahadła twojego Boga I Diabla – zawsze z którejś strony cię jebnie. Dwa sztuczne punkty orientacji. To czego się boisz jest tu przed tobą. Spójrz zamiast uciekać ślepą ulicą gdzie nieubłaganie przyjebiesz w mur.

Krzyż.

Flaga.

System wiary.

Mesjasz na złotym rydwanie.

Życie – użycie do kwadratu.

Jak się przemieszczamy? Jesteśmy po prostu pamięcią, zapisem pozbawionym tej Klątwy, nie wypluwają nas mechaniczne macice i nie upadamy z hukiem z rozwartego kokonu na czysty beton. Poruszamy się w organach, we krwi.

Transfuzja ducha w ciało. Przejmujemy pojazdy do użytku i jedziemy dalej do jak to mówią Światła. Jaka jest cena Pamięci i Wiedzy? To ceną jest zobowiązanie do Troski z pojazdu na pojazd. Kiedy poruszasz się w ten sposób nie przechodzisz przez Reset. Czym jest Reset? Kiedy już zakończysz to okrążenie na nieskończonym kołowrotku i skończy ci się paliwo, lub po raz kolejny odpadnie ci łepetyna od uderzenia w Mur lub odejdziesz w gęstej agonii wpisanej w ten Układ – to co jest bez formy, zapachu pojawia się, gdyż jedyne co się zmienia – to warunki, które bez końca tworzysz, jednak sama podstawa jest poza czasem i Układem Zdarzeń – to nie jest inkarnacja, bowiem nie ma nic co mogłoby inkarnować – jednak jedyne co się liczy – Wiedza. Jedyne po co można tu przyjść, co można odkryć i zachować, reszta to pył na wietrze, marność. Jednak do czasu kiedy nie podejmiesz Zobowiązania – tracisz to. Reset jest utratą Wiedzy ciągła wiarą, że możesz coś dostać, coś wywalczyć, coś zachować, po czym poznać czy zostałeś zresetowany? Po nadziei, którą żywisz wbrew oczywistym faktom, po tej uległej naiwnej mentalności niewolnika, po sinym karku i ciągłym szukaniu winnych, jakby kurwa istniał ktokolwiek oprócz odbicia ciebie samego. Zresetowani zawsze budzą się za późno, wiecznie zdziwieni, że jak to – to tylko tyle? To wszystko? Już koniec?

Tak to wszystko. Trochę miłości, radości, śmiechu, biedy, bogactwa, nędzy, choroby i aparatura milknie. Wołają swojego boga, oddają pod opiekę. Możesz nawet zafundować kryształową świątynie dla swojego boga i oddawać mu miliardy pokłonów z nabożną, służalczą czcią i klepać dramatyczne modlitwy. Nic to. Jebnięcie w Mur.

Kiwają się na rumowisku świątyni. Potomkowie pierwszych ludzi.

Kwadratowy Bóg.

IM BARDZIEJ MASZYNKA MYŚLOWA PODPORZĄDKOWUJE SOBIE TO, CO ISTNIEJE, TYM BARDZIEJ ŚLEPO ZADOWALA SIĘ JEGO REPRODUKCJĄ.

MAX HORKHEIMER, THEODOR W. ADORNO „DIALEKTYKA OŚWIECENIA”

Reset to ponowne podpięcie – jak ci tutaj, patrzą na mnie swymi wydrążonymi próżnią gałami, mechaniczne istoty bez właściwości, ukształtowane z metalowej formy, wylane betonem, ożywione śmiercią. Schematy to wszystko co znają, co mają, czym żyją, w co grają.

– Jak się nazywasz? – rzecze ten siedzący na wprost mnie, dotykając strzykawkę wypełnioną Czarną Mazią a na dłoni ma tatuaż numer seryjny produkcji i kod oprogramowania i gdyby cokolwiek żywego było w nim, można byłoby powiedzieć, że czuje wyższość i domniemany autorytet, jednak tam nic nie ma. Nie ma nic.

Nic ugniata mnie wzrokiem, zawieszając w przestrzeni egzekucyjną pauzę.

Nikt nie wie czym dokładnie jest Czarna Maź, choć jest w każdym układzie scalonym i stanowi kamień węgielny każdej świątyni mechanicznej religii na tej planecie, a kiedy zarzynane zwierze obrócone łbem w stronę Mekki charczy i rzęży to wtłacza w ten sposób energię do obiegu, bowiem nic bardziej nie wzmacnia tego popaprania jak religie i ich bogowie i ich miliardy ofiar poćwiartowanych, spalonych, rozerwanych, spopielonych, uduszonych, rozgniecionych, utopionych i właśnie to służy twoim Panom.

Rasa Panów Trzecia Kosmiczna Rzesza.

Sieg Hail.

Czułe pozdrowienie w Rzeźni. Liczby litrów przelanej krwi – dług publiczny z podatkiem okrutnej satysfakcji. Nie widzieć, gdzie tak naprawdę jesteś, to jest właśnie mechaniczne otumanienie – małpa nie widzi, małpa nie mówi, małpa nie słyszy – dobra małpa, pogodna małpa, małpa radosna jak wiosna jak defilady wojskowe i festyny z pogodną muzyką i wędzonymi kiełbaskami. Zdalne sterowanie poczuciem wyjątkowości, życio – style rzucone jak sztuczne perły przed zamaskowane lifestylowymi farmazonami wieprze. Wieprzowina grillowana z papryką i cukinią z odrobiną tymianku na białym winie, udo z wieprza, flaczki z ziarnami tłuszczu z posiekanym w romby porem i pomarańczową marchwią jak drelichy więźniów oddziałów penitencjarnych ostatnim posiłkiem przed egzekucją wrzuconym na media socjopatyczne. 100 000 lajków. Zgrupowanie wieprzy w podziwie wobec pereł lśniących czystym plastikiem i pachnące literalnie – niczym. Hologramowy świat poskładany z klocków lego – kwadratura pozornego ubóstwienia.

Takie delfiny. Na japońskich stołach. Przysmaki. Sotalia Guianesis. Echolokacja Zagłady Gatunków. Zwerbowane do US Navy w 59 – tym, ekonomiczne, wydajne – Wietnam, Kuwejt, Irak. Maskotki. Fajne oszklone delfinaria na Florydzie, klima, drinki, kostki lodu w kształtach waginy – oj tam mały Johnie zobacz jakie fikołki, jaki śmieszny delfinek – uśmiecha się. Ex – żołnierz w sałatce, posiekany maczetą, prawie kafel euro za kilogram naszego ssaczego klowna. Najpierw solidny jeb w łeb. Japońska wioska Taiji, wielka orgia mordowania opleciona kokardami drutów kolczastych, zaganiamy i szlachtujemy, szybkie cięcie grzbietu, pękanie kręgosłupa, z głównych tętnic biją wodospady krwi zmieniając wodę i plażę w piękny plastyczny purpurowy obraz – takie cudowne połączenie cudownych ludzi i pięknych pływających zwierzątek z książeczek dla ludzkich pociech i disnejowskich bajeczek o mądrych delfinkach i no jak przyjaźni przecież międzygatunkowej. Kultura kulinarna, zwyczaje, tradycja, tożsamość ojców, dziadów, duże rybki na wózkach widłowych wjeżdżają prosto na stół do salonu. Srebro wypolerowane połyskuje jak monety judaszowe, a mięsko takie delikatne, takie milusie, jak bawełniane krążki do demakijażu.

Jutro pociągniemy nowy uśmiech, kiedy wciąż w naszych bebechach będzie figlował delfinek, to jest naprawdę piękne.

-Jak się nazywasz? – wrzeszczy już ta cuchnąca puszka pandory ubrana w trójrzędowy garnitur z wyższej półki piramidy i błyska mi po oczach sygnetem z delfinkiem.

-Delfin Um – mówię po prostu. I czekam. Bo to tam weszło w niego, zajmie mu dłuższą chwilę zanim ta zagadka dotrze do jego mózgowej maszyny liczebnej uposażonej w bardzo ograniczony zasób możliwości czegokolwiek więcej niż:

Aport!
Siad!
Waruj!

Teraz akurat siedzi. Udaje, że udaje, że myśli ma w głowie – a to czyste bity trzech komend – cyferek. Interaktywna podrzeczywistość cyber apokalipsy, gdzie mesjaszem – judaszem okazał się dziwaczny roztwór przybyły nie wiadomo skąd, kiedy i w jakim doprawdy celu.

Teraz uderzył mnie kantem dłoni w twarz, tak jak go uczyli na psim szkoleniu z zadziwiającym brakiem wyrazu i klasy, jak taniec blachy fallicznej bijący o miednicę i wykrzywił twarz na wzór bohatera jakiegoś idiotycznego filmu dla pół debili.

-Teraz Waruj!

Tu brak odbioru. Zawieszenie połączenia w Centrali na kablach, przepięcie, podpięcie, sygnał zawiera zbyt dużo danych o ładunku kwantowej ironii i ceglany łeb nie jest w stanie to ogarnąć musi…

Tu przyjebać po raz drugi z większą mocą – jednak na pół gwizdka. Pęknięcie kości policzkowej, ciekawe jest odczuwanie narastającego bólu świdrującego oczodoły i docierającego do bębenków w uszach. Tu ból – hallo Centrala. Splunięcie krwią i się zacznie zaraz…

Tu. On. Zaczyna skwierczeć jak grillowany kotlet w McDonald’s. Parzy! Schodzi skóra, wypływają oczy, płonie mózg.

Jak mówiłem. Krew.

AUTOMATYZACJA JEST DOBRA, O ILE WIESZ DOKŁADNIE, GDZIE UMIEŚCIĆ MASZYNĘ.

ELIYAHU GOLDRATT

Poznaję was czasem. Po tym, że nie chodzicie po rusztowaniu, zamiast tego potraficie skoczyć w otchłań. Rusztowanie to mentalna konstrukcja, nadbudowa – w tym kwadratowym świecie – to jedyne co zostało. Dlatego to jałowa wycieczka w tanim parku rozrywki, cena biletu – to życie na raty. Kupić, zapiąć pasy, przejechać to w kapsule czasu, trochę świateł, wirowanie, góra, dół, dół, góra.

Zatem egzekucja jakiej dokonuję – to otwarcie śluzy. To nie jest zabijanie – to ożywianie. Nikt tak naprawdę tego nie chce. Poczuć to wszystko. Zobaczyć. Jaskrawe światło – nie do zniesienia. Ból. Radość. Taniec. To co się dzieje z nim teraz – jest straszne. Łamanie kodu, krew żywa nicująca cały automat z bezwzględną i okrutną precyzją. Ekstaza i nieznośne cierpienie – coś czego żaden wygenerowany sztucznie program nie jest w stanie obliczyć, nie jest w stanie nazwać. Zero rusztowania. Samo mięso!

Poznaję was czasem. Po tym, że opadają wam ręce po skończonej modlitwie. Po tym, że choć trwa gra, wy już nie gracie. Coraz bardziej z boku, z oddali z dystansu. Nie bijecie braw, ani nie rozpaczacie. Spektakl to spektakl. Kropka. Stajecie się coraz bardziej niezrozumiali, w pewien sposób odrzuceni, pominięci – jednak jest w was coś – co wie, czuje, rozumie i potrafi przekroczyć te zimne liczby. Zaufanie temu to szaleństwo. Czyste irracjonalne przekraczające słupki danych i oznakowania. Pierwsze pęknięcie skorupy. Pancerne czarne jajo i wybita szczelina jak łepek szpilki.

Poznaję was czasem po dotyku. Podświadomie dotykacie tej niewidocznej pozazmysłowej kraty, wyczuwacie jej fakturę, na początku bardzo rzadko, cofacie dłoń w przerażeniu, idziecie się upić, naćpać, obezwładnić zrobić wszystko by to wyrzucić, zapomnieć, powrócić do ślepowidzenia. To normalne. Jednak już to macie, tego wirusa i doprawdy nic nie da się zrobić.

Proces został rozpoczęty. Pękanie skorupy.

Takie mityczne Indie. Sranie na ulicy. Spanie na ulicy. Bieda jakiej nie widzieliście nawet w telewizji. Głód. Nie, nie ten głód pomiędzy starterem a przystawką. Prawdziwy. Taki kiedy ciało zjada samo siebie. Żyjesz na granicy życia i śmierci. W przedsionku. Urodziłeś się w złym rozdaniu, jesteś odpadkiem. Taka Matka Teresa stworzyła umieralnie dla ciebie, z krzyżem nad głową. Mówiła natchniona – Cierpienie jest piękne! Te skurcze, wykrzywione twarze, ból, ból – jeszcze raz ból – Demiurg ssie. Tyle czekoladowych krzyży, tyle ciał wypranych z godności, zakażone ameby ery informacji w szarych bawełnianych prześcieradłach do wzięcia, do zeżarcia. Cały ten ceremoniał to Wielkie Ssanie. Ładowanie przez stulecia, miliardy ludzkich odpadków to gwarancja pokarmu. Tak! Rozmnażajcie się, mnóżcie swoją nędzę w nieskończoność – by było co żreć, czym się bawić, słuchać tej upojnej symfonii płaczu, lamentu i modlitw. Starotestamentowa Księga Rodzaju. Niesie to dziecię Abraham – składa Dar. Bogobojni w Bogoubojni. Zakrzywienie obrazu nie zmienia faktów, nie zmienia istoty rzeczy Święta Matko Orędowniczko Wielkiego Ssania.

Początkiem zawsze jest Głód. Głód Bogów. Później sprofanowane, stworzone w zimnym laboratorium nasiono, żyzne pole i sadzenie. Pierwsze główki w zimnych macicach, poród kleszczowy. Cesarskie cięcie wzdłuż kręgosłupa. Uległość, podległość, ułomność. Wiara. Nadzieja. Miłość. Pokarm.

Gloryfikacja Cierpienia. Po owocach ich poznacie. Przypatrzcie się. Ochrona Życia. Ochrona Użycia. Od Początku do końca – status robactwa. Zadanie pełzania. Zatem zaczęli wbijać te krucyfiksy w Matkę. Jeb! Kołek w Serce. Na dobry początek. Pierwsze spoiwo ogrodzenia. Pierwszy neuronowy punkt zaczepienia dla Meta – Mózgu. Nadanie Statusu Podległości – Życiu. Zwierzęta bez dusz, ludzie – mięso armatnie, ziemia, powietrze, ogień, woda.

Wszystko na stół.

Dla apostołów z Czarnej Otchłani. Wyżerajcie z tego wszyscy. Bowiem to jest kielich Krwi Mojej i z was będzie polany. Nie zastanawiała was nigdy ta Ofiara? To ciało? Ta krew? Czym jest ta abstrakcja ukryta za tym? Co to wznosi ku niebiosom? W czym uczestniczymy? Od zawsze to samo. Zmieniali formy, ubrania, ołtarze – jednak zawsze to samo.

Ofiara Czystego Życia. Specjaliści od Czarnej Roboty w Imię Śmierci. W zamian Odwieczna Niespełniona Obietnica. Nie Teraz i Tu.

Kiedyś. Tam.

Może.

Jednak nie da się przeoczyć Oczywistości. To Skala. Rozmiar. Daty. Liczby. Statystyki. Zapisane drobnym maczkiem na fotelu w Stolicy Apostolskiej. Pod purpurą i brokatem, pod atłasem i jedwabiem. Miliardy Ciał – ubitych jak wieprze.

Meta – Liczne.
Meta – Dane.
Meta – Mózgu.

Przekażcie sobie znak.

Jeden.
Siedem.