
Pamiętaj, że to, co wpuszczasz do głowy, pozostaje w niej na zawsze, powiedział. Warto, byś się nad tym zastanowił.
Cormac McCharthy „Droga”
Więcej stało się programem – obsesją, podświadomym mechanizmem, który zarządza wygłodniałymi zasobami ludzkimi. Te zasoby zakażone wirusem głodu, który pęcznieje wraz ze świadomością tego wszystkiego czego jeszcze nie mamy, nie doświadczamy, nie pożeramy, a co jest obecne w tym przepychu komercyjnej hipnozy, w słowach tych trenerów biznesu, poczytnych autorów bestsellerów, którzy przekonują nas, że zabili smoka i pieścili księżniczkę, a teraz, teraz są tu z nami by dać świadectwo, byśmy też ruszyli, za siedem gór i rzek i rzucili świat na kolana. Jednak „ten świat” jest już na kolanach. Kończy się na naszych oczach w skomleniu mediów, w desperacji celebrytów, którzy biją się po mordach w klatce i zarabiają niebotyczne pieniądze, które wydają w natychmiastowym systemie trawiennym współczesności. Kończy się w nowych mutacjach ludzi i chorób.
Wielka wyprzedaż przed bankructwem sklepu, walka o towar, masowe spazmy krótkotrwałego awansu społecznego, ułamek sekundy zamrożony w stop klatce przez mózg, kombinacja bólu i ekstazy. Tu i teraz stało się obowiązkowe. Obligatoryjne. Jak ochrona przeciw szaleństwu. Tu i teraz możesz teraz wszystko tu – to jest ten moment w dziejach matrycy. Zaskakujące, niespodziewane, sensacyjne, szokujące, zapierające dech w piersiach, niewiarygodne. Ufo, wirusy, tornada, skandale, morderstwa – jedno po drugim w nieskończonej rotacji materiałów video i tytułów w sieci, które wirują bez końca. Znajomy, który zajmuje się funduszami inwestycyjnymi mówi, że on już nie wie o co w tym chodzi, już mało kto wie, niby jest bardzo źle, ale jest dobrze, niby tego wszystkiego nie ma, a jest. Ludzie tym handlują przerzucają to jak gnój z jednej kupy niczego na drugą. Martwe pole w lusterku wstecznym, jednak najważniejsze jest to by jechać, póki mamy jeszcze paliwo. Dojechać jak najdalej na tym pobojowisku. Wbić flagę zdobywcy w skorupę martwej planety.
Wyzwolić wszystkie zwierzęta z tych wagonów, wystawić sobie certyfikat najlepszego z bytów, medal za odwagę, gratulacje za dobre serce i nadać w kosmos ściskające za serce oświadczenie, że zrobiliśmy przecież wszystko, żeby było lepiej. Wyprodukowaliśmy tak dużo szczęścia, że przestało się sprzedawać, zaległo w magazynach, na witrynach sklepów, w poczekalniach, kościołach, klinikach piękności, na siłowniach, w dobrach tak zwanej kultury popularnej. Zaczęło cuchnąć jak gnijące mięso.

Nie chcemy już szczęścia! Chcemy prawdy! I prawda przychodzi dzień za dniem, godzina za godziną. Staje się naszym światem obdartym z godności i zdrowego rozsądku, rzuconym na pożarcie najniższym z instynktów, które stają się obowiązującymi wzorami do naśladowania, receptami na sukces, dziełami sztuki. Każdy musi się wyrzygać – pokazać co strawił z tej wytwornej kolacji. Masz pracę, dom, dzieci błyszczące jak gwiazdy? Masz pęczniejącą jak żywe kultury bakterii lokatę kapitałów? Jacht? Samolot? Zarzuconą sieć sklepów detalicznych na całym globie? Teraz pokaż nam wszystkim jak to zrobiłeś. Pokaż nam każdy krok na tym polu minowym, na tej wojnie o szczęście i spełnienie. Zaskakujące, niespodziewane, sensacyjne, szokujące, zapierające dech w piersiach, niewiarygodne. Jesteś zajebisty! Staniesz się zahibernowanym okazem alfa w kosmicznym muzeum osobliwości, świetlistym ciałem w gablocie, niczym święty. Będą cię podziwiać przedstawiciele innych cywilizacji, kiwać głowami z niedowierzaniem, robić zdjęcia i filmy w najwyższej rozdzielczości swoimi umysłami, by dać świadectwo kolejnym pokoleniom.
Opowieść o człowieku, który miał wszystko, które było niczym. Sprzedał cały świat, niepoliczalną ilość potencjału wyzwolenia za bezcen, za błyskotki, sztuczne perły w mankietach rękawów, które podwijał przy każdej brudnej robocie. Przez wieki tarzał się w gównie i krwi, wykopał niezliczoną ilość masowych grobów, zjadł wszystko co dało się pożreć. I wtedy, wtedy przyszła Choroba, wezwanie do spłaty. Kosmiczna egzekucja komornicza. Zaryglował wszystkie wejścia, odrutował planetę kratami więzienia, stworzył sen duszny i głęboki dla wszystkich swoich niewolników – miliardów ciał, które tworzył na swoje podobieństwo jak klony. Kapłani jego hipnotycznej religii, wciąż bez ustanku generujący tajemne mantry zniewolenia, które z pozoru są anielskie, jednak kiedy posłuchasz usłyszysz ten metaliczny dźwięk – matkę hipnozy. To brzęczenie drutów pod napięciem, ten przepływ nieskończonej iluzji od gniazda do gniazda pod które wszyscy bez wyjątku są wpięci jak żywiciele niewidocznego dla zmysłów pasożyta.
Tak. Staliśmy się pokarmem, który trzeba hodować w tych coraz bardziej sprytnych miastach. Pożera nas coś co jest w środku i na zewnątrz. Żyjemy w tym, co żywimy. Karmimy to w co wierzymy. Widziałem to jasno i wyraźnie, całą konfigurację układów scalonych i bezpieczników, obudziłem się podczas wieczerzy. Widziałem posiniałe podniebienie. Uciekałem z ciała do ciała. Tu wiesz, że coś tu jest. Masz to przeczucie. Inaczej by ciebie tu nie było. Byłbyś tam na drodze, u podnóża tego wysypiska, które jawi się niczym święta góra. Szukałbyś najlepszego ze snów zapisanego w osoczu krwi. Jednak tam ciebie nie ma. Jesteś tutaj i teraz, kiedy coś się odsłania. Mamy w sobie nieskończoną świętą Moc, która ma zdolność łamania kodu. Nie znajdziesz tego na kursach uśmiechniętej jogi, która tak naprawdę zepchnie cię jeszcze głębiej w otchłań. Nazywam To – Przebłyskiem. Czym tak pierwotnym, że poprzedza każdą modlitwę, każde wierzenie, każdy system nawigacji. To się rodzi w tobie i nie jest wynikiem naśladowania tych podróbek świętości. To wychodzi samo, rodzi się w chwilach kiedy tracisz kontrolę nad programem. Jest jedynym powodem dla którego warto pisać czy tworzyć. To tego tak naprawdę szukasz w kolejnych życiach. Nikt nigdy nie jest na to gotowy. Jednak to przychodzi, a kiedy tak się dzieje wiesz już, że tego nie zatrzymasz. TO będzie cię budzić.
Dlatego zastanów się zanim wyrazisz to pragnienie poznania prawdy.
Zastanów się dobrze.