PUSTY KRZYŻ

O zwierzęta dba się tu jak o dzieci. Natomiast dziećmi zajmują się zazwyczaj filipińskie nianie, które pchają wózki po regularnie odkurzanych chodnikach. Niania wie, że wózek z wmontowaną mufką na marznące dłonie kosztuje więcej niż jej miesięczna pensja. Dzieci w tych kręgach to kosztowne hobby, więc także dlatego na świat przychodzi ich tu coraz mniej. Kiedy opiekunki z Filipin i ogrodnicy z Chin kończą pracę, dzielnica staje się w większości biała i podstarzała. Nie widać tu wielokulturowości, z której słynie Toronto. Ratusz z dumą informuje, że w mieście pobrzmiewa sto czterdzieści języków i dialektów. W 2016 roku BBC głosi, że Toronto jest najbardziej międzynarodowym miastem świata. Są tu wszyscy. Poza tymi, którzy się tu urodzili.

Joanna Gierak-Onoszko „27 śmierci Toby’ego Obeda”

Nie ma znaczenia, czy robisz to w imię boga, lepszego życia, sprawiedliwości. To nie ma znaczenia. Uprawa „człowieka cywilizowanego” wydała przeróżne owoce, wydała postęp, naukę, wydała zapomnienie i śmierć, wszystko zależy od tego gdzie jesteś. Czy jesteś po stronie czerpania korzyści, czy bycia wykorzystanym. Gdzieś tam w odległej Kanadzie płoną kościoły jak nie dające się ugasić winy, których nie można rozgrzeszyć – ponieważ to stosy ciał, miliony zamęczonych istnień. Hańba. Konsorcjum zbawienia, duchowa korporacja o dwutysięcznej historii sprzedaży duchowej wizji ludzkości z umęczonym ciałem w logotypie, wielkie krwawe dominium zasysające nieskończone bogactwa ziemi i ducha, które zniszczyło niezliczoną ilość kultur pod pręgierzem wystudiowanego okrucieństwa. Święci ojcowie monokultury, protoplaści zglobalizowanego białego umysłu jednej słusznej drogi, która przez setki długich lat stworzyła planetarne więzienie dla istnienia, które nie wrodziło się w jego plan ostatecznego podboju Życia za cenę swojej abstrakcyjnej obietnicy. Wasz bóg nie jest moim bogiem, nigdy nim nie był choć urodziłem się w waszej klatce, na smyczy waszych programów. Pod tym krzyżem wmurowanym we wszystko jak zaklęcie.

Wiem na czym zbudowaliście te wygodne klimatyzowane cele. Gdzieś w samym rdzeniu czuję ten zapach śmierci. Widzę waszą płonącą potęgę, ten postępujący rozpad całego waszego oszukanego królestwa, ten mechaniczny świat Mózgogłowia, które traci panowanie, bo jego domniemany bóg jest psychopatycznym snem wariata śnionym przez zniewolone masy. Chorobą kolektywnego umysłu. Wracamy do ciała, do matki do bijącego serca, wracamy tam gdzie jest życie. Do zapachu wiatru, smaku deszczu, myśli która jest wolna i spontaniczna. Budzimy się z waszego snu, idziemy do światła. To światło nie jest waszym prawem, zapisanym w okrutnej księdze, nie jest systemem, religią, żadną odłożona w czasie obietnicą. To żyje w nas, w samym rdzeniu zagłuszone waszymi klątwami. Nie ma w tym zemsty, potrzeby krwi. To coś przed tym wszystkim.

Dlatego nie możecie tego zatrzymać.

Będziecie konsumować swój własny produkt. Strach. Tym czym karmiliście, będziecie karmieni, bo takie jest prawo, którego nie macie już mocy uchylić. Kiedy domyka się obieg koła, przychodzą wszystkie wezwania do spłaty długów, u bram świątyni pojawiają się wszystkie trupy – niepoliczalna armia zhańbionych dusz. Wszystko tutaj staje się jasne. Żywe. Mord rodzi mechanizm karmicznego obiegu, ofiara staje się bezwolnym wyznawcą. Nie daliście istnieniu wolnego wyboru i to stanie się waszym światem. Zgwałciliście pierwotne prawo, najświętszą zasadę wolności. Ofiary odzyskują pamięć, wiem chcecie to zatrzymać waszą „nowoczesną wiedzą” jednak to wszystko na nic. Na nic. Ten spazm desperackiego okrucieństwa jest momentem przed ostatecznym upadkiem i wy to wiecie. Za tymi falami gniewu już nic do was nie przyjdzie, nie będzie już czego złapać, czym zawładnąć, bowiem wyczerpie się już wszelki potencjał relacji. Kiedy umysł się uwalnia od wpływu, nie możecie już nic zrobić. To koniec.

Tego ciała już tam nie będzie. Zniknie. Zostanie sam krzyż – sztuczny konstrukt.

To zmartwychwstanie nie będzie przyczyną kultu, nie będzie cudem który można po raz kolejny użyć do hipnozy i kontroli. To Życie odzyska swoją Moc. Przetrwa wasze piekło. To Życie nie ma końca. Odrodzi się w miliardach form w miliardach miejsc i serc. Oczyści się i przywróci pierwotną równowagę. Z tego miejsca oddaje cześć tym wszystkim, którzy nieśli i niosą je w sobie, którzy dają temu światu prawdziwą Moc, którzy są wierni temu co pierwotne i niestworzone. Nieważne jak to nazwiesz. Możecie tylko niszczyć formę, mordować nazwę, wymazywać imię.

Nie możecie dotknąć Istoty.

Życie w katolickiej szkole z internatem imienia Świętej Anny (St. Anne’s Residential School) w Fort Albany, na północy prowincji Ontario, było jak film. A konkretnie jak Pasja Mela Gibsona. Tak przynajmniej uważa Louis Knapaysweet. Przecież to o mnie, pomyślał w pierwszej chwili Louis, poprawiając się w fotelu przed telewizorem. Ale zaraz doszedł do wniosku, że różnic jednak jest sporo. Najważniejsza to ta, że kiedy skóra na plecach pękała od uderzeń bicza i grzbiet zalewał się krwią, Jezus miał trzydzieści trzy lata.


A Louis tylko dziesięć.

Joanna Gierak-Onoszko „27 śmierci Toby’ego Obeda”