
Guru Padmasambhava, nauczyciel, który wprowadził tantryczne nauki wadżrajany do Tybetu, powiedział, że natura przekształcenia jest jak natura złota. Powiedzmy, że bryłę złota i tworzymy z niej posąg Buddy. Przechodzący ludzie mówią: „Och, tam jest złoty Budda!”, modlą się do niego, palą kadzidła i składają kwiaty. Ale pewnego dnia ktoś zabiera pomnik i przetapia go w wielki śmietnik. Teraz już nikt nie chce składać przy nim kwiatów ani modlić się do niego. Służy jako pojemnik na śmieci. A przecież zmienił się tylko jego aspekt. Jego rzeczywista natura jest nadal złota.
Czogjal Namkai Norbu „Ewolucja zaczyna się teraz”
Niepojęty jest ludzki syndrom wyparcia rzeczywistości w dobie tego co o sytuacji świata w jakim żyjemy z całą pewnością już wiemy. Czego dowiedzieliśmy się o nas samych, naszych aspiracjach, ambicjach i „dokonaniach” – dodawaniu sum ujemnych w postaci abstrakcyjnego w swoim absurdzie zadłużenia globalnej gospodarki jak i skali dewastacji zamieszkiwanej przez nas planety, w postaci korporacyjnych systemów nadzoru i eksploatacji pod szumną nazwą wszelkiej maści wolności i demokracji, które stanowią jedynie cienką warstwę lukru pod którym jest niepohamowana żądza zysku i kontroli zakodowana niczym klątwa w niemalże każdy aspekt naszego życia. Zostaliśmy wytresowani jak psy by bez końca biec i pożądać kości materializmu – wyhodowani w ciągłej obietnicy szczęścia, które ten materializm ma nam zapewnić. Spełnienie ludzkiego życia w posiadaniu – program który steruje tym polem wzajemnego pożerania – doprowadził nas na skraj urwiska z którego wyrwani ze snu – symulacji widzimy jałową pustynię – świat, któremu wypruto wnętrzności i obrzygano plastikowym gównem, które słabo się rozkłada.
Dlatego teraz jesteśmy w fazie gabinetu kosmetycznego, a obiektem naszych upiększających zabiegów jest Trup. Musimy zatuszować bestialstwo tej zbrodni i motyw jakim było chorobliwe pożądanie – choroba umysłu – monstrum, który ze swej natury nie może zostać zaspokojony, bo to znaczyłoby jego koniec – a monstrum jedyne czego chce to być, trwać, połykać, trawić i wydalać w trudnej do opisania nieprzytomności. To rodzaj pierwotnej hipnozy. Permanentnego zatrucia pokarmowego wynikającego z nadmiarów spożywanej śmierci – „pokarmu”, który jest tak toksyczny, że powoduje coraz bardziej zaawansowane halucynacje byśmy w końcu mogli zjadać swoje własne ciało, które stało się tak bezkresne i naćpane śmiercią, że utraciło czucie samego siebie traktując to jak oddzielny osobny byt.
Nic jednak nie ma na zewnątrz.
Tak zjadamy sami siebie.

Połykamy swoje wciąż bijące serca otępieni tabletką gwałtu kopulując ze snem, który wyświetlają nam Nadzorcy Hodowli zapisując w notatnikach wszelkie parametry naszej „choroby wściekłych ludzi”. Filmy o zombi to idealna metafora – obraz – unaocznienie – figura retoryczna – serial – szóste wymieranie. Zombi to chodzący Mózg. Mózg – którego życie sprowadza się do zaspokajania, do karmienia, do konsumpcji Życia by uczynić z niego Śmierć – Martwą Tkankę. Nowotwór. Skażenie. To jest nasz punkt. Tutaj jesteśmy. Wystarczy uważnie się rozejrzeć odcinając na chwilę Sygnał Hipnozy i zobaczyć w jaki sposób my właściwie żyjemy jak przewrotnie użyliśmy swych darów kreacji by stworzyć coś tak przerażającego w swym samolubnym okrucieństwie i bezdennego w inteligentnej głupocie.
Koncentracja złotego cielca kapitalizmu – globalizacji idei, towarów, usług, światopoglądów jak nabrzmiałego wrzodu, który wcześniej czy później musi pęknąć i rozlać się na całą tą lateksową maskę abstrakcjonizmu jaką zakrywamy owrzodzone ciało świata – wciąż ulepszając jego ruchomy wirtualny hologram jaki nas wszystkich oczarował i uwiódł. Globalizacja umysłu wpiętego w Procesor Indoktrynacji o kapitalistycznym śnie, który nigdy się nie skończy, a już na pewno kiedy wciąż notujemy „wzrosty” jakich przecież nigdy wcześniej nie było. Nigdy nie było tak dobrze. Tak wygodnie. Tak kolorowo. Tak naukowo. Takich możliwości podróży i doboru nienaturalnego. Nigdy przecież nie mogliśmy powiedzieć o sobie tak wiele w tak krótkim czasie, lecieć tak wysoko by widzieć tak dużo, jechać tak daleko by oczarować znajomych naszym fantastycznym życiem o intensywności zapachu drogich perfum i czystych syntetycznych narkotyków. Nasi personalni trenerzy rozwoju, ich przerażająco uszczęśliwione twarze z uśmiechami wyciętymi jak w tekturze ich kciuki w komputerze podnoszące nas na duchu kiedy za oknem znów popierdoliła się pogoda i jest maj w lutym a saharyjska pustynia na blokowiskach w Pabianicach przypomina nam drugą część „Mad Maxa”. Mało jest wody i dużo swobody. Drożeją warzywa jednak tanieją aplikacje na smartfony i wejściówki na festiwale „dla ziemi”.
Pobojowisko, jeszcze przed oświeceniem.
Wyglądało, jakby ktoś odwrócił to miasto do góry nogami i potrząsnął.
Peter Watts „Odtrutka na optymizm”
The Island and Other Stories
Hej napisz coś nowego, coś ciekawego, optymistycznego, coś co nas zainspiruje, nie smuć, nie strasz, bo się zesrasz. Żyjemy długo i jesteśmy zdrowi, mamy osobiste komputery i netflix, możemy studiować sztukę i antropologiczne dzieje ludzkości, wreszcie możemy pierwszy raz w historii być i mieć – zaznaczyć siebie w kronikach Akaszy w serwerowni wszechświata i pokazać innym cywilizacjom jak kurwa żyć z podniesioną głową. Oglądać to wszystko przez dziurę po kuli na masowych grobach naszych braci i sióstr, podpatrzeć jak wcielamy w życie nasze świętości precyzyjnym okiem drona nad kilometrami ubojni żywca wieprzowego zanurzyć się w różowych lagunach zwierzęcych odchodów i opalać w najwyższych notowanych temperaturach od początku czasu pomiarów. Wydrukować tyle pieniędzy na kampanie wyborcze by starczyło nawet wtedy gdy stuknie 10 miliardów z czego połowa za życie zmieni się w pełzające robactwo i zredukujemy to wszystko do białka i aminokwasów bo tak będzie mniej bolało.

Przybliżenia pojawiały się automatycznie. Nie ma czegoś takiego jak „prawda”. Jak „fakt”. Są tylko granice przedziału ufności.
Peter Watts „Odtrutka na optymizm”
The Island and Other Stories
Zatem Kasyno wciąż jest. Są zakłady. Jednak tym razem gramy o wszystko. Wielka drukarka „dobrobytu” wypluwa nowe strzeżone osiedla i fabryki iPhone’ów – betonowe mrowiska i królowe lateksowego show biznesu, które cuchną padliną przereklamowanych zgubnych trendów. Postawiliśmy cały majątek zabezpieczony w produktach ludzkich obciążonych niemożliwymi do spłacenia długami – rzuciliśmy to jak worek mięsa na stół z łańcuchami na nadgarstkach i kostkach nóg z kneblem niezapłaconych rachunków w ryju. Koło fortuny gwałtownie zwalnia. Krupierzy w mundurach chińsko amerykańskich sił czekają na rozkaz do wzajemnego rozszarpana na strzępy. To prawda bliżej mi do poezji niż prozy do symboli niż faktów. Mózg trzeba umieć łamać. Przegłodzić brakiem punktów zaczepienia. Dlatego artyści zawsze sięgają najdalej i okazują się widzieć i wiedzieć rzeczy dużo wcześniej bardziej wyraźnie – potrafią narysować wzór, odkryć niedostrzegalne warstwy – zedrzeć skórę. Zdrapać ranę. Odstawić znieczulenie.
I uderzyć z miłością. Delikatność ludzkiej wrażliwości – połączenie z tchnieniem, z kruchym odruchem. Biologia i Muzyka. Matematyka i Sztuka Piękna. Miłość, która otula i karmi bez względu na grubość ramy i ohydę obrazu. Tym jest życie dla mnie. Potwornością, która otwiera się jak kwiat by w jednej wydawałoby się strasznej chwili otworzyć przejścia do innych planszy do głębszych wymiarów, uleczyć i wstrząsnąć do samych trzewi do kości do szpiku do najbardziej bezbronnego i czułego punktu. Do serca. Dobre – Niedobre. Jakie w końcu, jakie na początku. Poboli i przestanie – jak długa i wycieńczająca choroba – kiedy trup wróci do ziemi – znów zacznie się proces fermentacji – proces tworzenia kolejnej warstwy na niemożliwym przecież oksymoronie, który obraca w palcach niebiański artysta. Lubię przysadziste punkty odniesienia dla przykładu Kosmos – bezkresną przestrzeń, miliardy galaktyk – otchłań nie pojmowalności – lub bliżej pusty błękit nieba bez ograniczeń, rozlewający się po skórze blask wschodzącego słońca, liść tańczący na wietrze, lustro kałuży odbijające odwrócone obietnice z plakatów wyborczych. Marzy mi się świat szacunku i przestrzeni – świat ludzi artystów pełen bogactw odnawialnych i kopalni wiedzy za każdym rogiem, świat gdzie pomagasz wzrastać zwierzętom zamiast je mordować i zjadać – bo jak patrzysz w oczy świni – to masz uczucia, że są one ludzkie, może nawet kogoś kogo niegdyś znałeś. Świat gdzie każdy ma miejsce i skarb do odkrycia. Gdzie płonie ogień paleniska i opowieść prowadzi nas daleko w tajemnicę – do miejsc świętych, do rzek krętych, wód głębokich i grubych drzew do ludzi mędrców do ludzi gór siedzących i cicho nucących pieśni.
Jadę pojazdem mechanicznym po betonowych drogach, widzę królestwa upadłych ludzi i obdartych z szacunku starych drzew, których ciała poćwiartowane wyglądają jak metalowe monety albo kapsle po piwie. Jadę pod światło, widząc coraz mniej, mrużąc oczy i raz pa raz czując ukłucie strachu wyrastające nagle jak ogromny cień. Kurczę się i nerwowo oddycham. Chciałbym się położyć na zielonej pachnącej trawie i oddychać głęboko, chciałbym żyć dobrze i odejść z poczuciem spełnienia – dać temu światu odrobinę spokoju coś co sprawi, że poczujesz się lepiej w tej ciasnej klatce, może zmrużysz oczy i zobaczysz jak piękno przedziera się przez grube mury i pancerze. Może przez ułamki sekund odkryjesz, że jest wolność, radość i szczęście, które nigdy nie zależało od twoich ruchów i strategii. Po prostu jest tak zwyczajne, że trudno w to uwierzyć.
Zdjęcia z filmu: „Blade Runner 2049”