Masakra bananowa…to prawdopodobnie moje najwcześniejsze wspomnienie. Ci ludzie byli legendą, więc kiedy napisałem „Sto lat samotności” chciałem znać rzeczywiste fakty i prawdziwą liczbę ofiar. Opowiadano wokół o wręcz apokaliptycznej masakrze.
Garcia Marqez

Sto lat naszej samotności obfituje w niezliczone wydarzenia, niektóre z nich choć wydają się – banalne – a czasem bananowe – to kosztują życie. Tak było w Kolumbii w roku 1928 w mieście Cienaga w rzecz jasna amerykańskim bananowym imperium „United Fruit Company” i to tego odnosi się Marqez. Powodem był strajk pracowników fabryki bananów, którzy w liczbie kilku tysięcy wylegli na ulice domagając się poprawienia warunków pracy. Doszło do masakry ze strony kolumbijskiego wojska.
Oficjalnie zabito 9 osób, faktycznie jednak mogło zginąć blisko 2 tyś robotników. W latach 1911 i 1913 podobne interwencje przeprowadziły wojska amerykańskie w Hondurasie i Nikaragui. W bananowej masakrze zdecydowano się użyć kolumbijskiego wojska, by uniknąć amerykańskiej interwencji. Jak zwykle w osoby w polityce okazały się powiązane z bananową korporacją
United Fruit Company w chwili obecnej nazywa się dumnie: „Chiquita Brands International Inc.” i ma swoją siedzibę w Charlotte w Karolinie Północnej. To bez wątpienia bananowy król tego śródziemia z połyskującym wszechwidzącym okiem Królestwa Jednodolarówki. Zaczęło się jak zwykle niewinnie – kiedy w 1870 pewien kapitan o nazwisku Baker kupił 160 pęków bananów na Jamajce i po blisko dwóch tygodniach opylił je w Jersey City, a inny typ Minor Keith wkręcił się w produkcję bananów na Kostaryce, a będąc jednocześnie przedsiębiorcą kolejowym postanowił je posadzić wzdłuż linii kolejowej na Kostaryce. Panowie wypili bruderszaft i założyli biznes o dumnej nazwie: „Boston Fruit Company”.
Był rok 1878. Firma rozgrzewana słońcem inwestycji i tzw. umiejętności zarządzania zasobami ludzkimi (domyślamy się co to w tym wypadku oznacza) oraz dzięki kilku całkiem zgrabnych fuzji już po kilkudziesięciu latach dysponowała flotą wyposażoną w chłodnie z 95 statkami i przerobem ponad miliarda kilogramów owoców rocznie. Marka „Chiquita” została zarejestrowana w 1947 roku, a po chrystusowych trzydziestu trzech była już oficjalnym sponsorem zimowych (jakby inaczej) igrzysk olimpijskich w Lake Placid, a 10 lat później zmieniła nazwę na „Chiquita Brands International” a jak wiemy z zajęć ekonomii zabiegi takie służą umiejętnym lawirowaniu na oceanie podatkowym i cumowanie jedynie w swoich własnych republikach bananowych, które według definicji jest niestabilnym krajem z dyktaturą lub juntą wojskową zależnym od eksportu jednego surowca. Tak na przykład było w Gwatemali gdzie jedną z głównych sił gospodarczych i politycznych było United Fruit Company, któremu tej hegemoni zaczął przeszkadzać kapitan Jacobo Arbenz Guzman, który obalił w przewrocie wojskowym przyjaznego amerykanom błazna Jorge Ubico.
Guzman z miesiąca na miesiąc powodował uderzenia gorąca u dzieci wujka Sama wprowadzając demokratyczne wybory, zmieniając przepisy kodeksu pracy, podwyższając płace, dając wolność prasie i swobody obywatelskie oraz równouprawnienie kobiet, zniesienie niewolniczej pracy i reforma rolna – i tutaj uderzył bezpośrednio w United Fruit, który był największym właścicielem ziemskim w Gwatemali posiadając również kolei, pocztę, port morski, telekomunikację itd. I niegrzeczny wobec amerykańskiego korporacyjnego włodarza przywódca demokratycznych przemian został obalony jak to ma miejsce najczęściej (świeży przykład – Libia – polecam poszperać w temacie, podjadając pyszne chipsy bananowe).
Bananowe śniadanie z biedry
Za trzy za dwa z złoty pięćdziesiąt. Markowe niebieski znaczek „Chiquita”, a te nalepki zawdzięczamy R. S. Avery’emu, który wymyślił jako pierwszy etykiety samoprzylepne i w 1940 wsparł swoim wynalazkiem United Fruit Company i dzięki temu nawet banan stał się markowy. I widząc tą charakterystyczną niebieską etykietę – możemy być pewni, że ten banan jest pełen słońca i radości jak nam mówią reklamy, a nasze szare życie nabierze wigoru i słodyczy za naprawdę niską cenę. Jednak jak to się dzieje, że owe płynące statkami banany z odległych ciepłych krajów Ameryki Łacińskiej czy Karaibów są tańsze niż rodzime jabłka?
Prawdziwy paradoks neoliberalnego Hermopolis. Bananowy obrót to 13 mld ton na rok i odbywa się jak każdy z grubsza ponadnarodowy multi biznes. Pierwszy podstawowy element to zakleszczenie na najniższym poziomie przewodu pokarmowego – prole – robotnicy jak w 1984 pisał Orwell i oceniając jej populację na 85 % społeczeństwa to podstawa dochodowego biznesu. Mieć flotę szeregowców korporacyjnych żujących średnią pajdę chleba podczas wieczerzy – producentów reklamy – nowomowy dla konsumentów proli. I wreszcie 2 % elitę – kadrę zarządzającą na wygodnych fotelach i przy suto zastawionym bananowym stole w Ministerstwie Obfitości wykarmiona w pełni organicznym zdrowym jedzeniem za gruby szmal. Bananowy układ wzajemnych zależności kontynentalnej rasowany chemią opychany w swoich własnych sklepach jednolitych sieci. To jest wszędzie i we wszystkim.
Tak wszystko zaczyna się od wirusa myślozbrodni.
GRAFIKA: BANKSY: http://banksy.co.uk/