Ten krzyżyk jaki stawiamy na karcie do głosowania to tylko dwie połączone linie proste. Jednak nic wokół nas nie wydaje się być tak proste, tak połączone – jest skomplikowane i podzielone. Nie ma kwadratów, które można zaznaczyć dwoma pociągnięciami długopisu i cierpliwie czekać na zmiany dokonane na naszym życiu przez kogoś innego. Mam poczucie, że pewien powszechnie używany mechanizm się już popsuł, uległ korozji i w coraz bardziej bolesnym stopniu jesteśmy tego świadkami – ten mechanizm to zrzucanie odpowiedzialności.
Wydaje się być tak powszechnym i wszechobecnym zjawiskiem, że niemal zrosło się z naszą skórą i tkanką. W kontekście wyborów i tak zwanej polityki zawsze zadziwia mnie jej porażająca tandetność – zupełnie jak tania chińska zabawka – trochę reklam, jeden znaczek i już – uruchamiamy nieskończone sprzężone reakcje łańcuchowe, których siłą odśrodkową i dośrodkową jest właśnie – brak odpowiedzialności za swoje działania. Immunitet. Moje pytanie jest bardzo proste: Dlaczego ci wszyscy ludzie nie odpowiadają za jakość swojego „produktu”? Za swoje słowa i obietnice, za swój brak konsekwencji i powszechną zmienność politycznych nastrojów. Każdy towar podlega gwarancji. Można go zareklamować, zwrócić. Dlaczego w tej tak ważnej kwestii brak tego fundamentalnego mechanizmu. Może być tak, że wówczas mało kto chciałby to robić, produkować te wszystkie lekkostrawne programy polityczne doprawione populistyczną gadką i dobrze ukrywaną pogardą – ponieważ musiałby za to odpowiedzieć. Zderzyć się z konsekwencjami.
Odszczekać.
Wydaje mi się, że osiągamy tak zwane szczyty narcyzmu i pustosłowia. Jedynie deklaracyjną wolność i demokrację, która stała się kolejną ideą, jakimś wyimaginowanym urojonym światem, który zawsze jest gdzieś tam, gdzieś za kolejnymi wyborami, za kurtyną kolejnych groteskowych politycznych głów z telewizji, które mówią o niczym dla nikogo czyli o wszystkim dla wszystkich. Jednak wszyscy chcą po ludzku zarobić, żyć lepiej niż wczoraj. Obietnica jest najlepszym biznesem, ponieważ ma najniższe z możliwych kosztów – ten towar nigdy nie wchodzi w fazę produkcji. Religia, polityka, liberalna gospodarka wolnorynkowa – wszystko to wyczerpało już potencjał możliwych obietnic i coraz więcej ludzi na tej planecie zaczyna już to łapać. To bardzo przyziemne i przytomne przebudzenie. Ten świat potrzebuje nowej energii, która nie jest „umoczona” w stary układ – w tą chorobę wzajemnych korzyści i przysług – ułudę „wiecznego jutra”, które nigdy nie nadchodzi. Wszystko idzie na żywo, czytane z kartki pełnej sloganów, hipnoza monotonnych przemówień, kazań i notowań giełdowych. System podtrzymują respiratory drukujące bezwartościowy iluzoryczny finansowy tlen. Drapieżnik umiera z przeżarcia dławiąc się gnijącą niemożliwą do strawienia padliną – światem pożądania i braku szacunku do życia. Nie będziemy już żyć lepiej niż wczoraj, bo z każdym kolejnym dniem wszystkiego będzie coraz mniej.
Szczególnie złudzeń.
Nie ma znaczenia kto wygra wybory, bowiem polityka jest jedynie absurdalnym placem zabaw – udawaniem, że kontynuując zabawę jakimś cudem nie dotkną nas konsekwencje naszego kolektywnego życia na tej planecie, które bez ustanku sprowadza się do szukania niekończących się przyjemności i uciech. Nasz wzrost gospodarczy jest pęczniejącym nowotworem, który pożera każdy kolejny skrawek zdrowego pełnego życia ciała tej planety. Byłem na wyborach. Głosowałem. Wybierałem mniejsze zło, bo dobra nie było. Trwało to może trzy minuty. Dla mnie od kiedy pamiętam wszystkie te narody i państwa są urojeniem, próbą ukrycia biologicznego ciała, maskowaniem, które ukrywa śmiertelność wszelkiej formy. Pysznością dumy i arogancji wobec tajemnicy Istnienia. Brakiem pokory.
Myśl ma w sobie przerażająco mało życia. Jest chwilowym krótkotrwałym impulsem w bezmiarze nieprzenikalności. Myśl stała się naszym przekleństwem, suchą i jałową glebą na której nic już nie potrafimy wyhodować, bowiem brak jest w nas troski, która wynika z głębszego rozumienia, że tak naprawdę wiemy i rozumiemy bardzo mało. Snujemy te opowieści, jednak one nie potrafią już niczego ożywić, podarować nam prawdziwą i autentyczną inspirację, jakiś rodzaj ożywczych soków, byśmy mogli tchnąć w siebie i odkryć coś świeżego, tą świętą i dziecięcą niewinność i cudowne pozbawione planów zaciekawienie. Im mniej życia wokół nas tym mniej życia w nas. Wydaje mi się, że czas zatrzymać dłoń przed postawieniem kolejnego krzyżyka nad tym światem i jego cyniczną grą o przetrwanie. Może warto wyruszyć na poszukiwanie gdzieś głęboko w sobie. Odnaleźć tą ledwo tlącą się iskrę, zaopiekować się nią i troszczyć by nie zgasła. Czego tak naprawdę chcemy? Cóż to za droga, którą kroczymy? Czy sami wybraliśmy kierunek tej podróży?
Co tak naprawdę podpowiada nam serce i co może oświetlić nam drogę?