
Słyszałem kiedyś bliskowschodnią opowieść o mężczyźnie, który został niesłusznie oskarżony o popełnienie przestępstwa i trafił do więzienia. Jeden z jego przyjaciół złożył mu wizytę i przyniósł mu dywanik modlitewny. Wściekły więzień wrócił do swojej celi. Liczył na to, że przyjaciel przyniesie mu piłę do metalu albo nóż, a dostał od niego tylko dywanik. Mężczyzna stwierdził jednak, że skoro już dostał taki a nie inny prezent, może z niego skorzystać. Zaczął więc robić pokłony na dywaniku i się modlić. Każdego dnia coraz lepiej poznawał wzór wypleciony na tkaninie i w pewnym momencie zobaczył w nim interesujący obraz. Był to schemat zamku w drzwiach, który pozwolił mu otworzyć celę i uciec.
Jack Kornfield „Oświecenie serca.”
Nasz umysł w jednakowy sposób traktuje zjawiska wewnętrzne i stany wewnętrzne z tego powodu, pomimo, że żyjemy we względnym pokoju i dobrobycie na poziomie zewnętrznym, to z powodu stresu i przewlekłego lęku wciąż jesteśmy mentalnie w „dżungli” pełnej śmiertelnych niebezpieczeństw i zagrożeń. Poziom emocjonalnego przeładowania naszego cywilizacyjnego środowiska, swoistego terroru bodźców i ciągłej stymulacji naszych zmysłów i umysłu poprzez komercyjną i medialno – propagandową maszynerię, która „chodzi” non stop na pełnych obrotach i sprowadza nas do roli kompulsywno – impulsywnych konsumentów „treści i towarów” z jednej strony wytwarzając rodzaj paranoi opartej na lęku i niepokoju – ciągłego zagrożenia i niepewności, a z drugiej strony pocieszając nas i uspokajając ofertą głupkowatej i pozbawionej jakiejkolwiek wartości medialnej rozrywki, hiper narcystycznej narracji mediów społecznościowych, które są bezdotykową symulacją pozornej społeczności, która w rzeczywistości tak się zindywidualizowała, że staliśmy się samotnikami otoczonymi ludźmi i nieskończoną ofertą zakupową dla towarów, które przez tak zwanych specjalistów zostały tak naładowane symbolicznie, że stały się atrapami ludzkich wartości.
PERMANENTNE PODNIECENIE
Hiper seksualizm. Ludzki wymiar jest oparty właśnie na pożądaniu na wytwarzaniu i zaspokajaniu z natury krótkotrwałych potrzeb, których nie ma końca. Ciało stało się towarem, a jego zmysłowość stała się obiektem nieskończonych badań i doświadczeń, których celem jest sprowadzenie nas do roli bawiących się sobą wzajemnie zabawek. Uprzedmiotowienie istoty ludzkiej jako obiektu zaspokojenia, cały współczesny przemysł pornograficzny, który od lat pięćdziesiątych XX wieku przeszedł drogę od totalnego napiętnowanego społecznie tabu, poprzez lata 70 – te gdzie pierwsze wręcz kontrkulturowe filmy pornograficzne były symbolem walki o dość płytką i pozorną wolność i wyzwolenie „przebiły” się do masowej świadomości poprzez kina, by w rezultacie stać się w naszych czasach powszechnym zjawiskiem kształtującym nasze wyobrażenie o ludzkiej seksualności, a nawet widok nabuzowanej hormonami pary stał się symbolem miłości, która ze swej natury bardzo szybko przemija. To w istocie niszczy nasze ludzkie serce, coś tak delikatnego i pierwotnego. Głupkowata płytka radość osłabia serce – ducha. Mięsisty seksualizm czyni z nas niewolników najniższych instynktów sprowadzając wszystko do poziomu dusznego grzęzawiska – otchłani. To niszczy naszą Wrażliwość i Troskę, które stanowią swoisty Punkt Zwrotny są objawem prawdziwej Miłości, która jako jedyna ma zdolność wyzwalania z Mechanizmu Odruchów i Instynktów. Serce jako duch „Shen” – ogień ducha, światło życia to też nasza zdolność kreacji i pasji – nasza siła – zdeprawowanie tej energii to brak zdolności prawdziwie kreatywnej dlatego żyjemy w kulturze, która jest zapętlony loopem, remiksem, która zatraciła zdolność rozwoju z powodu braku wrażliwości i wyobraźni. Łagodniejszym objawem tego zaburzenia jest pewnego rodzaju podekscytowanie / ekscytacja jaka towarzyszy nam podczas śledzenia ciągłych krótkich eksplozji trendów, mód, nowinek, newsów, wydarzeń z życia pozujących bohaterów, którzy przewijają się jak mdłe wzory w kalejdoskopie na ścianie ukrytego płaczu facebooka czy insta konstant gramy, że ujmę rzecz po imieniu. Ciągłe stymulowanie utrzymuje nas w bezpiecznym dla tak zwanego „systemu” poziomie rozładowania czy też niedoboru, ponieważ bez ustanku rozpraszamy własną energię rozmieniając ją na dość banalne i trywialne rozrywki stając się „wiecznie zajętymi niczym”.
AUTOAGRESJA
Pomijając wszechobecne wybuchy gniewu i agresji w postaci wojen, rewolucji, aktów terrorystycznych, wandalizmu i spazmów religijnego czy politycznego szaleństwa – przemoc została w pewien sposób oswojona poprzez popkulturę i wtłoczona do naszej kolektywnej świadomości niczym śmiercionośny wirus za pomocą nośników treści z czego wyjątkowo skutecznym okazało się medium filmowe. W Tradycyjnej Medycynie Chińskiej mówi się o tak zwanych duchach czyli inteligentnych i sensytywnych aspektach naszego psychofizycznego przejawienia, które w jest uwarunkowane i warunkowane przez mechanizm przyczyny i skutku. Pod tym względem przypominamy ciało – komputer i umysł – program. Duchem związanym z naszą wątrobą, emocją gniewu i podświadomością jest duch „hun”. To jest ta część nas, którą da się po prostu programować, zapładniając naszą podświadomość dowolnie wygenerowaną „matrycą” – systemem przekonań, poglądem. Implementowanie skrajnie materialistycznego poglądu, zapłodnienie nas „deterministycznym programem przetrwania” opartym na gadzich i prymitywnych agresywno – lękowych schematach drapieżcy i ofiary. Powszechne kultywowanie ekonomicznych korporacyjnych predatorów, mit sukcesu, władzy i posiadania – gloryfikacja militarnej siły leżącej u podstaw najbardziej agresywnych państw i ich bezlitosnej machiny propagandowo – wojennej, która niesie rzekomą wolność i demokrację a w swej naturze jest opresyjnym i fundamentalistycznym systemem kulturowej i ekonomicznej dominacji. Jesteśmy zaprogramowani na rolę ofiary, a żywotna energia gniewu stała się toksyczną autoagresją. Podświadomie nienawidzimy siebie za swoją słabość, uległość, lenistwo, za brak siły i inicjatywy wobec tych spraw, które rzeczywiście mają znaczenie czyli wyzwolenie z uwarunkowania, z roli ofiary, wyzwolenie ze strachu. To właśnie ukrywa gniew jest on tuszowaniem strachu i lęku. Najbardziej agresywni są ci, którzy się najbardziej boją. Trenowanie sztuk walki pokazuje to bardzo wyraźnie. Agresja jest brakiem szacunku, odmawianiem przestrzeni drugiej istocie, a brak przestrzeni to jak mawiają Japończycy jest definicją piekła, podobnie w naukach buddyjskich wymiar piekła – psychologicznej paranoi jest konsekwencją nienawiści i gniewu, który pozornie znajduje ujście „na zewnątrz” jednak w swojej istocie jest zakorzeniony w nienawiści dla samego siebie. W autodestrukcji. Stajemy się swoim własnym oprawcą i mocą umysłu generujemy cały wymiar odpłaty i potępienia. Dlatego leczenie świata musimy zacząć od uzdrowienia swojego ciała i umysłu od akceptacji swojego cienia, obsesji, negatywizmu i gniewu by mogła nastąpić autentyczna integracja naszej psychiki a nie pozorna i złudna adoracja jej wybranych wyidealizowanych aspektów jakie zazwyczaj próbujemy „sprzedać” światu. Wprowadzić w mrok – światło.
NIE POKÓJ
To brak pokoju, brak spokoju. Wyparta świadomość śmiertelności i nietrwałości. Nasze ego wyczuwa, że jest tylko konstruktem, sztucznym tworem, który by przetrwać wciąż musi bez końca potwierdzać swoją wartość. Opieramy się na czymś co jest tylko spekulacją umysłu, konspiracją urojeń, zlepkiem koncepcji. To tworzy absolutny brak pewności siebie. Nasz oddech, który wchodzi i wychodzi z naszych płuc żyje bardzo krótko, w najlepszym wypadku kilka bardzo krótkich minut. Wiemy, że ta konstrukcja, to fizyczne ciało dosłownie wisi na włosku „oddechu” i w każdej chwili może się skończyć. To duch „Po”. Najbardziej fizyczny i śmiertelny. Niepokój jest zakodowany w każdej komórce fizycznego ciała, bo to ciało jest śmiertelne, pozbawione jakichkolwiek perspektyw poza czasem w którym może trwać. Nasz brak akceptacji natury życia, śmiertelności jako czegoś naturalnego, co po prostu jest było i będzie, nasz brak doświadczeń wykraczających poza ciało i obiekty zmysłów – generuje określony emocjonalny „szum” to migający bez końca niepokój, który zawsze koniec końców gdzieś „tam” jest i czasem w chwilach tak zwanej słabości, zwątpienia w siebie, swoistej ceremonii sabotowania swojej psychiki – ujawnia się w całej okazałości – staje przed nami w całej swojej przerażającej nagości starzejącego się i niedołężnego ciała, którego żaden zabieg nie potrafi przywrócić do wigoru, piękna i sprężystości. Nasza obsesja uciekania od tego przybrała formy operacji plastycznych, młodzieżowych starców, trans humanizmu, terroru i kultu młodości, ukrywania starości, choroby i śmierci niczym objawów pandemii masowej ignorancji XXI wieku.

WIECZNIE ZAJĘCI
Zatem z całych sił próbujemy uciec przed tym niepokojem. Najlepiej się czymś zająć i zajmować się non stop. Odwrócić uwagę, przekierować ją na aktywność, na działanie. Zafiksować się robieniem. Robienie stało się naszą obsesją, kompulsywnym antidotum, lekiem na ukrytą depresję, którego skutkiem ubocznym jest stan maniakalny. Cała współczesna cywilizacja ludzka i jej najbardziej destruktywny korzeń wyrasta z tej obsesji działania. Swoista przemiana ziemi w pracującą non stop fabrykę, której głównym produktem jest cierpienie dla nas, dla zwierząt i całej natury. Nie możemy się zatrzymać, bo zaczniemy wszystko po kolei podważać, we wszystko wątpić – dopadnie nas depresja i zobaczymy kompletny bezsens naszych działań. Dlatego żyjemy w takim świecie. Jesteśmy wręcz odurzeni działaniem i podziwiamy głównie tych ludzi, którzy tak dużo robią, są cały czas na toksycznej fali cywilizacyjnego ścieku niesieni huraganem zbiorowego szaleństwa. Podziwiamy milionerów, gwiazdy filmowe i skutecznych menadżerów, kupujemy poradniki jak szybko czytać, myśleć, zarabiać. Problem polega jednak na tym, że wcześniej czy później będziemy musieli się zatrzymać. Upaść. Ponieważ nasz sposób życia jest wynaturzeniem, sztucznym rozbłyskiem, który spali się bardzo szybko. Palenie w kotłowni komercyjnego świata sztucznym długiem i stymulowanie popytu na iluzję szczęścia w posiadaniu i materializmie – będzie trwało bardzo krótko z samej swojej natury oszustwa. Wrażliwi mają szansę na przepracowanie upadku, wyobcowania, braku perspektyw, dojmującą i głęboką depresję Przebudzenia, bo wcześniej czy później jest to nieuniknione doświadczenie dla nas wszystkich – produktów przemiany materii. Wyjść poza to to być w tym – przetrawić do bólu trzewi, do wymiotów, do samego cna całą chorobę. Zmistrzować Syf. Jakże absurdalne jest przeniesienie tej choroby na tak zwaną „ścieżkę duchową” – gdzie zajeżdżamy się praktykami, dyscypliną, porównywaniem – z chorobliwą nadzieją, że to wysiłek stanowi warunek wyzwolenia. To absurd. Totalny absurd.
ŻEL ŻALU
Głowa łysieje. Zaprzepaszczone szanse są jak odbicia w lustrze, przy każdym myciu wypadających zębów, przy każdej marszczce jak korycie wysychającej rzeki. W kulturze dokonań i zapisach do rejestru tych co „coś” osiągnęli nie ma naszego nazwiska. Jesteśmy pustą kartką z fabrycznego notatnika. Kroplą oliwy na zamachowym kole nic nie znaczącej historii. Kropkami tworzącymi nagle przerwaną transmisję jakiegoś ważnego programu, gdzie goszczono wielkie i prominentne osobistości świata nauki, kultury i rozrywki. Głupkowata rozrywka rozerwała nas na strzępy przez mijające nieubłaganie lata stagnacji i jałowego żywota konsumenta i niewolnika cudzych przekonań i podziwiacza cudzych dokonań. Dogorywamy w poczuciu klęski. A mogliśmy być tym czy tamtym, coś dokonać, coś zmienić, zaistnieć – być wartym uwagi. Nakładamy żel żalu na głowę, czeszemy poczucie porażki zakrywając wyłysiałe poczucie sensu. Stajemy się apatyczni i pogodzeni. Zanurzeni w oceanie podobnych sobie neuronów zimnego mózgu podłączonego pod maszynę podtrzymującą życie.
PIERWOTNY LĘK
Przez tą pozorną obojętność coraz bardziej przebija się lęk. Strach. Przychodzą do nas skutki nie działania. Taki filozoficzny oksymoron. Na starość w ludziach rodzi się dość schematyczny fanatyzm religijny oparty na pierwotnym lęku – wyniku nie podjęcia działania względem samych siebie, swojego własnego ducha, odkrycia kim są kiedy jeszcze mogą to zrobić. Przebimbania życia, bowiem to życie to niezwykły dar – możliwość przebudzenia ze snu Ignorancji. I kiedy tego nie zrobisz, nie wyruszysz w Drogę ten moment przyjdzie do ciebie z całym ładunkiem nieprzepracowanych emocji. W jednej chwili dostaniesz wszystko. Prezent na ostatnie święta, kiedy nie świętują już narodzin zbawiciela, bo nigdy się nie urodził, bo dociera do ciebie, że ten Jezus – to nikt inny jak ty sam, w tej szpitalnej stajence otoczony aureolą sztucznych świateł i uderzony na przywitanie. Może przypomnisz sobie ten pierwszy płacz. Ten pierwszy szok, kiedy ujrzałeś naturę tego świata, kiedy niespodziewanie odsłoniła się podczas przerabiania lektury okresu drugiej wojny światowej, a był jednocześnie maj i świeciło słońce, ale zwyczajnie na ulicy wielkiego rozpędzonego szaleństwem miasta, kiedy ujrzałeś człowieka a w nim to „coś” co tobą wstrząsnęło, albo jak słyszałeś uderzenie ziemi o wieko trumny ukochanej babci, która miała na imię Aniela. Wiem jest w tym pewien twist. Coś czego się nie spodziewaliście. To mój dar.

PRZERAŻENIE
Nie być w tym miejscu, to uczynić swoje życie wartościowym. Posłużę się metaforą.
Jesteś przymusowym pasażerem. Musisz jechać – nie masz wyjścia – nie ty wymyśliłeś zasady i nie ty możesz je zmienić w tym Punkcie. Zatem musisz wsiąść w ten pociąg. Może nawet masz bilet – niech będzie. Będzie łatwiej. Wsiadasz. Jedziesz. Tylko pozornie wiesz dokąd. Mówisz sobie wszystko co chcę to być szczęśliwym. Rozumiem to. Dość oczywiste. Wszyscy tak mają. Wszyscy w to wierzą, wszyscy chcą dojechać pod ten adres. Jedziesz, dorastasz, podziwiasz widoki. Jesteś coraz bardziej zamroczony, coraz mniej uważny. Skupiony na bez ustanku zmieniających się doświadczeniach. Zapominasz, że tak naprawdę jesteś za szybą. To tylko refleksy. Odbicia w lustrze. Zaczynasz roić, tracić przytomność. Zaczynasz spać. Zaczynasz śnić. Mówić przez sen do nieistniejących ludzi. Jesteś kompletnie upojony urojeniami. Nagle koniec. Budzą cię. Musisz wysiąść. To krańcówka. Otwierają się drzwi. Stajesz tam i jesteś przerażony. Nie wiesz kim jesteś, nie wiesz gdzie jesteś, nie wiesz co dalej. Nic z tego co widzisz nie jest ci znane. Gdzie jestem? Zaraz przy pętli na ławce siedzi człowiek, może pali papierosa – to takie nie duchowe – jest spokojny, może nawet się uśmiecha delikatnie. Pytasz o rozkład jazdy, następny pociąg. Żadnego słowa. Nic. Żadnej nauki, wskazówki, żadnego gestu. Po prostu siedzi tak zwyczajnie. Widzisz że tory są zapętlone jednak wciąż nie możesz zrozumieć co to tak naprawdę znaczy. Drapie cię dym z papierosa, denerwuje jego spokój. Dlaczego on jest taki spokojny? Mógłbyś z nim tu przez chwilę usiąść. Nic wielkiego. Na jedną krótką chwilę odpuścić, przestać czekać, szukać rozwiązań. To jest naprawdę proste. Nic wielkiego. Może poczęstuje cię papierosem. To nie jest zdrowe, ale nie szkodzi, bo przecież już nie żyjesz. I to jest sedno sprawy.