
Imperium u schyłku otwiera dotychczas zaryglowane złote wrota, pozwala pospólstwu ujrzeć kim naprawdę są ci, których biedne pozbawione perspektyw masy ludzkie postrzegały jako wzory do naśladowania. Imitacje ich stylów życia, ich ubrań, samochodów, pól do golfa – wszystko to „made in china” uderza o brzeg naszej świadomości, byśmy mogli zasmakować lifestyle liderów w wyścigu do samounicestwienia. Narcystyczno – bombastyczna orgia wciąż bez ustanku zaprasza do zabawy oferując gorzką pigułkę nicości.
Sergiej kucharz z którym pracuję kupił maskę w punkowym stylu – czarna klimatyczna, jednak co ważne z dobrymi filtrami. Przypomina mi to kiedy pracowałem w fabryce sitodruku w industrialnym zagłębiu pod Londynem i drukowaliśmy tysiące koszulek każdego dnia – a maska stanowiła najważniejszy element tej pracy. Zajebiste tiszerty dla rebelianckiej młodzieży pobierającej co miesiąc kieszonkowe od rodziców, by ostentacyjnie ufarbować włosy i palić podrasowany towar na Camden przepijając temat czerwonym winem z butelki. Nisko płatna praca na obczyźnie w gęstej zawiesinie chemikaliów od czasu do czasu pozwalała na zupełnie darmowy odlot od stężenia trucizny, bo cały proces maszynowego drukowania na sitach to jedna wielka masakra dla układu oddechowego.
Kilkadziesiąt lat wcześniej w Londynie gęsta mgła śmiercionośnego smogu, który przez kilka dni uśmiercił kilka tysięcy osób dał do myślenia włodarzom tej mega metropolii. Widok był osobliwy i przypominał scenografię do filmu grozy. Ciemne zadymione ulice, pełne paniki tłumy oszołomionych londyńczyków zdezorientowanych w stężeniu wydzielin własnego stylu życia padający jak muchy na szpitalnych łóżkach odmawiali spóźnione zdrowaśki. Tak wzięli ziemię w posiadanie. Uruchomili dźwigi i turbiny oraz taśmy produkcyjne przemysłowej rewolucji, której motto: szybciej, dalej, wyżej, mocniej wykuło dla nas stalowo – cyfrowy Mordor, gdzie rodzimy się i umieramy w błocie bylejakości i jesteśmy coraz bliżej konfrontacji z konsekwencjami. Skrajnie egotyczny człowiek postindustrialna hybryda osaczona cyfrową siatką zależności i każdego dnia oglądająca swoją wygładzoną twarz w lustrze mediów społecznościowych wciąż i wciąż odwraca głowę od Prawdziwego Obrazu swojego „panowania”. Zajęci przepisami na bakłażanowy humus i jaglane ciasteczka w polewie z migdałów, uśmieszkami z samojebek i objętością łydek gwiazdeczek z zadymionego nieba odgrywamy spektakl na swoją własną cześć.

Imperium u schyłku otwiera dotychczas zaryglowane złote wrota, pozwala pospólstwu ujrzeć kim naprawdę są ci, których biedne pozbawione perspektyw masy ludzkie postrzegały jako wzory do naśladowania. Imitacje ich stylów życia, ich ubrań, samochodów, pól do golfa – wszystko to „made in china” uderza o brzeg naszej świadomości, byśmy mogli zasmakować lifestyle liderów w wyścigu do samounicestwienia. Narcystyczno – bombastyczna orgia wciąż bez ustanku zaprasza do zabawy oferując gorzką pigułkę nicości. Gdzieś tam jak mignięcie, niechciany wyciszony głos sumienia w ekranie monitora jak klimatolog James Hansen podczas wystąpienia mówi o tym, że ocieplenie klimatu uderza w nas siłą 400 tysiącami bomb jakie zrzucono niegdyś na Hiroszimę – w skali każdych 24 godzin. Jednak te programy, plakaty i ulotki nigdy nie dotrą do biedoty, która pali w swoich marnych piecach byle czym, byle kiedy i byle jak. W Krakowie, Łodzi, Warszawie, Detroit, San Paulo, Władywostoku.
Płoną butelki po tańszej wersji coca coli, reklamówki, opony, stare sandały i foldery reklamowe PGE. Płonie Babilon wypuszczając w atmosferę wielkie przekrwione oko smogowego wielkiego brata. Ucieka przed nim Sergiej na swojej kolarzówce w jednym z najbardziej zadżumionych smogiem miast Europy – Warszawie. Podrażnione oczy, problemy z oddychaniem, dobra przyczyna przewlekłych chorób układu oddechowego. My tutaj w Polsce krainie tak dobrej zmiany, że nie sposób jej rozmiaru już ogarnąć, mamy do czynienia ze smogiem typu londyńskiego, który swoją pełną krasę roztacza właśnie zimą, kiedy temperatury spadają poniżej zera i możemy posmakować „energetycznej mieszanki” pyłów, sadzy i dwutlenków węgla i siarki. Pisał o zadżumionej Warszawie brytyjski „Gaurdian” klasyfikując stolicę Polski na pierwszym miejscu w smogowym peletonie trucicieli.
Tam gdzie produkują nasze wypasione iphony czyli w Chinach jak donosił swego czasu „New York Times” też jest gęsto – ogromny mechaniczny smok wypluwający większość współczesnej produkcji zieje sadzą powodując od czasu do czasu kompletny paraliż komunikacyjny – pamiętając o tym, że państwo wątpliwego środka pęcznieje tak bardzo, że do budowy całych nowych miast, które często są przez lata nawet nie zamieszkane Chiny zużywają 53 % światowego cementu, 48 % rudy żelaza i uwaga blisko 50 % globalnych dostępnych zasobów węgla i niezliczonej ilości innych surowców. Chińskie miasta to siedliska przede wszystkim taniej siły roboczej, która bez świadczeń i zabezpieczeń zdrowotnych za marne grosze zadłużona po uszy produkuje wszystkie te „dobra” jakie widzimy wokół. Pół miliarda Chińczyków żyje za niecałe dwa dolary dziennie i za swój roczny dochód robotnik mógłby kupić sobie pół metra mieszkania, które wynajmuje. Pracuje 70 godzin tygodniowo.
Warto sobie zdawać sprawę co to znaczy dla świata starzejąca się populacja o takim rozmiarze w państwie, gdzie nie funkcjonuje system powszechnych ubezpieczeń emerytalnych. Nawet system więziennictwa w Chinach jest jednocześnie systemem masowej produkcji, gdyż tzw fabryki „laugai” to nic innego jak ulokowane w zakładach karnych „fabryki chińskiego badziewia”. Stan środowiska odzwierciedla stan umysłu Chińczyków. Już za dekadę kraj ten czeka kolosalny niedobór wody pitnej, a w związku z tym przekraczające nasze wyobrażenie migracje społeczności wiejskiej do miast. Stopień zanieczyszczenia wody pitnej i wód gruntowych w kilku regionach sięgają 70 %. A do czego ta woda jest potrzebna prócz oczywistych potrzeb konsumpcyjnych? Woda jest potrzebna do wytwarzania energii elektrycznej.

Przy ciągłym wzroście konsumpcji paliw kopalnych i nieprzerwanej degeneracji środowiska i starzejącej się populacji tanich robotników pozbawionych dostępu do opieki społecznej – ogromny metalowy smok runie z hukiem obryzgując wszystko plastikowymi wymiocinami produkcyjnymi za dwa centy od sztuki. Rynek finansowy w coraz większym stopniu reaguje na korporacje i firmy, które przyczyniają się do dewastowania środowiska. Ich akcje i notowania spadają, coraz większa presja mediów i „zielonej polityki” jak naciągana i nieautentyczna się ona wydaje ma tutaj zdecydowanie dobre oddziaływanie. Pekiński szał spalania taniego surowca osiągnął swoje „wyżyny” podczas niechlubnej olimpiady, by zapewnić energię potrzebną do obsługi tak wielkiej masowej imprezy. Zresztą już w 1993 roku problem smogu i zanieczyszczenia powietrza był dla Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego wystarczającym powodem by odrzucić zgłoszenie organizacji Olimpiady. Jednak odpowiednia kosmetyka i kilka ruchów oraz międzynarodowe uzależnienie od „globalnej chińskiej fabryki” dał w 2001 roku zielone światło dla Olimpiady. Już dziesięć lat później wskaźniki przekroczyły wszelkie normy, a Pekin stał się miastem ludzi w maskach.
Dość „zabawne” jest to w kontekście Tradycyjnej Medycyny Chińskiej, gdzie jednym z fundamentalnych źródeł energii życiowej „Qi” jest powietrze i żywność, a jak wiemy jedno i drugie ma mało wspólnego z czymś zdrowym. Zaczyna nam wystarczać sama etykietka „eko”, co nie dziwi, bowiem skala problemu przekracza sumę wszelkich środków zaradczych jakimi dysponujemy. Więc drodzy politycy z krzywej matrycy zamiast dekomunizować lepiej solidnie odmulić i zmierzyć się z faktem, że priorytetem we współczesnym świecie jest sam świat – środowisko w jakim żyjemy jako goście na planecie Ziemia – najemcy, którzy niszczą piękno i życie swoją ignorancją, której nikt z nas nigdy nie zdoła zmierzyć.