
Widzę tutaj pewien problem natury ewolucyjnej. Otóż dla jednych z nas jest to absolutnie antyludzkie, sprzeczne z naszą wrażliwością, a zdjęcia zadowolonych z siebie istot ludzkich pozujących na tle ukatrupionych zwierząt przekraczają wszelkie normy moralne. Przyzwolenie na zabijanie zwierząt w tak okrutny sposób przy jednoczesnym tworzeniu całej struktury biurokratyczno – prawnej, która to określa i reguluje jest dla wrażliwego człowieka objawem poważnej choroby.
Jak to się stało, że mały Janek pokochał lufy? Umiłował ten zapach siarki i prochu? Tą krew ściekającą po rączkach. Czy to było przed egzaminem dojrzałości, czy już po – kiedy ujrzał spoconych mężczyzn wychodzących z lasu z zarzuconymi na plecy zwłokami. Później była wódka i śpiewy – dymanie i dmuchanie w róg jeleni. Och ci zdobywcy, ci łowcy. Czyszczący wyciorem szpary. Kupujący na allegro nowy zielony polar obszyty sztruksem. Cyngle i niewypały. Jan strzelał pewnie. Ustrzelił teczkę, co im dają podczas wejścia do Resortu – Kurortu. Tam to jest dopiero polowanie na jeleni, znaczenie terenów połowów. Dzisiaj drobni przedsiębiorcy, jutro samotne matki i emeryci. Najważniejsze to dobrze umocować wnyki i dokarmiać. Dobrze położone wieżyczki strzelnicze – też rzecz niezmiernie istotna. Jeb w łeb! Jak już podejdzie pełne zaufania i przyzwyczajone. Cóż za parabola: podpaść i ustrzelić – a wszystko pod krzyżem i rogami. Zbrodnie trzeba cywilizować, oswajać, jednak przede wszystkim nowelizować.
Zawsze jestem pełen uznania dla naszych pociesznych dwuznacznych standardów. Nie zabijaj – dla przykładu. Dotyczy i jednocześnie nie dotyczy. Jednak wróćmy do Janka. Jak się czuł kiedy pierwszy raz własnoręcznie zamordował istotę słabszą, pozbawioną świadomości swojej prawdziwej sytuacji i braku możliwości wyboru i obrony. Czy strzelał do kaczki, dzika, jelenia – może wilka. Trafił od razu, czy zwierzę poranione uciekało w przerażeniu. Może był z własnym ojcem, który cierpliwie uczył go jak skutecznie zabijać. Później długo w nocy nie mógł spać, czując zapach sierści i słysząc huk wystrzału.
Może miał koszmary, w których był tropiony i ścigany. Zatem – karmimy żeby się rozmnażały, żeby żyły i było ich za dużo. Wtedy…Wtedy można już pójść w ten las po kilku setkach, puścić psy, poczuć tą adrenalinę, tego kopa. Jesteśmy jak ludzie prawdziwi z krwi i kości – zabijamy! Niektórzy nazywają to hobby. Na serio. Takie zainteresowanie. Jedni lubią grać w x – box inni latają szybowcami – a my interesujemy się zabijaniem. Co prawda to nie są czasy bezlitosnej walki o przetrwanie, jednak jest z tym związana jakaś otoczka „wojownika” i „zdobywcy”.
Ksiądz, myśliwy na ambonie. Jest tu jakaś pokrętna analogia. Z góry łatwiej trafić. Pokutuje też określenie, że myślistwo to sport. Sport. Jak biegi na przełaj, albo pływanie kajakiem. Ten sport przez stulecia – odkąd funkcjonował już „cywilizowany” świat siedlisk i upraw – był elitarny. Był domeną uprzywilejowanych ludzi z warstw wyższych będąc zarazem oznaką pozycji społecznej i prestiżu Szczególnie interesujący w tym kontekście są ludzie pełniący posługę duchową (wzory moralności) będący jednocześnie myśliwymi. Można przyjąć, że „prawo myśliwskie” powstało właśnie dla tych uprzywilejowanych grup społecznych ponieważ dziwnym trafem zawsze od wieków zabijanie i rządzenie szło w parze.
Władcy mieli przywileje łowieckie określane mianem „venatio magna” – „łowy wielkie” co dawało im prawo do zabijanie „grubego zwierza” – tura, żubra, niedźwiedzia, jelenia i dzika. Natomiast biedota mogła ukatrupić ptaki, lisy, sarny i zające. Zatem największe „prawa zabijania” przypadały właścicielom największych areałów i tutaj należy upatrywać źródeł dotyczących obowiązków względem zagadnień gospodarowania zwierzyną. Teraz takim największym właścicielem ziem jest rzecz jasna Skarb Państwa. Jeszcze w 1529 roku zabicie zwierzyny na cudzej ziemi kończyło się wyrokiem śmierci w razie pojmania. Obecnie zwierzyna łowna jest własnością państwa. Nabycie własności ziemi i żyjących na niej istot ludzkich – jest dla mnie kwestią fundamentalną. To w pewnym sensie jest przyczyną gatunkowej choroby „wściekłych ludzi” – ich chorobliwa obsesja własności, którą niejako chcą zagłuszyć fakt własnej nietrwałości. Ze stulecia na stulecie obsesja własności nabierała rozpędu – osiągając swoją haniebną „świetność” w okresie kolonialnym – co stworzyło cały układ geopolityczny współczesności. W dobie epoki informacyjnej ta obsesja stworzyła nowy syndrom chorobowy w postaci „własności intelektualnej” i wszelkich praw patentowych – co teraz w dużym stopniu określa zamożność jej posiadaczy. To jest Elita 3D.
Wracając do tematu polowań – widzę tutaj pewien problem natury ewolucyjnej. Otóż dla jednych z nas jest to absolutnie antyludzkie, sprzeczne z naszą wrażliwością, a zdjęcia zadowolonych z siebie istot ludzkich pozujących na tle ukatrupionych zwierząt przekraczają wszelkie normy moralne. Przyzwolenie na zabijanie zwierząt w tak okrutny sposób przy jednoczesnym tworzeniu całej struktury biurokratyczno – prawnej, która to określa i reguluje jest dla wrażliwego człowieka objawem poważnej choroby. Wierzę, że część społeczności ludzkiej naprawdę przechodzi intensywny proces ewolucji dojrzewając do odpowiedzialności za los tej planety i zamieszkujących ją istot. Ich ewolucja jest wsparciem dla tych, którzy wciąż są niejako zamroczeni „kwadratową pryzmą” tych okrutnych i nieludzkich praktyk i standardów. Kolejna legislacyjna odsłona tego dramatu w obecnym głosowaniu „poprawek” do tego „prawa” jest oznaką, że wciąż przed nami dużo pracy. Strategia przemocy w odpowiedzi na przemoc nigdy nie przynosi dobrych rezultatów. Wrażliwości nie da się nauczyć. Tego trzeba doświadczyć jak znany były myśliwy Zenon Kruczyński autor książki „Farba znaczy krew”, który w wywiadzie dla Gazety Olsztyńskiej:
— Był pan zapalonym myśliwym przez wiele lat. Aż do pewnego dnia. Może pan opowiedzieć co się wtedy wydarzyło?
ZK: Stałem przy łanie zielonego owsa i patrzyłem na sarny. Nagle pojawiły się dwa psy i rzuciły się za sarnami w pogoń. Odruchowo sięgnąłem po sztucer i strzeliłem. Nie zabiłem tego psa na miejscu. Wraz z tym właśnie strzałem i śmiercią którą zadałem, rozpadła się we mnie pewna konstrukcja, nazwałbym ją: „myśliwska”, którą budowałem w dotychczasowym życiu. Wszystko posypało się w pył w jednym momencie.
— Dlaczego tak poruszyła pana śmierć psa, skoro wcześniej zabijał pan sarny, dziki, ptaki?
ZK: Nie wiem. Wtedy pierwszy raz w życiu uśmierciłem psa. To był wgląd, coś, co zmieniło całą percepcję. Naturę wglądu doskonale opisała we wstępie do „Farby” Olga Tokarczuk. Po wglądzie nie ma powrotu do węższej, poprzedniej świadomości. To radykalna zmiana. Było jasne: więcej nie będę zabijał.
To nazywam „trafieniem”. W pewnym sensie dobrym strzałem. Przeskokiem świadomości. Przebudzeniem. Zamiast oceniać ludzi, myślę, że warto ich uwrażliwiać tworząc wokół siebie lepszy świat i mądrzejsze podejście. Czasem przed świtem jest najciemniej.
Wyobrażam sobie, że nasz Janek idzie ulicą i nagle jego świadomość się otwiera i wówczas na ścianie przed nim pojawia się taki plakat:
I gdzieś trafi na cytat Richarda Bacha:
Czy masz pojęcie, przez ile wcieleń musieliśmy przejść, aby zrozumieć po raz pierwszy, że istnieje coś więcej niż jedzenie, walka czy dominacja w stadzie? Tysiąc istnień, Jonathanie, dziesięć tysięcy! Wybieramy nasz następny świat przez to, czego nauczymy się w tym… Ale ty, Jonathanie, nauczyłeś się tak wiele jednego razu, że nie musiałeś przechodzić przez tysiące istnień, aby do tego.
Janku z całego serca życzę, aby to nastąpiło właśnie teraz.