ANTYMATERIA

Jeśli zaś chcielibyśmy odnaleźć Ziemię, to musielibyśmy skierować się na peryferie Galaktyki, do mrocznego miejsca w pobliżu krańca spiralnego ramienia.

Sagan, Carl. „Kosmos.”

It might look like as spoked wheel or even a

Gdzie jest źródło tej bezwstydnej nienawiści do innego? Tej aroganckiej pogardy wobec życia – ta ciągła nafaszerowana testosteronem pozorna dominacja natury, faszyzm materializmu, który zaślepiony pożądliwością przekracza kolejne punkty zapalne uruchomiając tym samym mechanizmy nad którymi nikt już nie panuje, ba nikt nie potrafi ich już przewidzieć – panosząca się jak prawicowi populiści i wściekłe psy wykarmione mięsem szowinistycznej propagandy. Momenty krótkiej refleksji, kiedy zastygamy na chwilę oszołomieni faktami o tym co się wydarza wokół nas.

W jednej chwili zjeżdżamy z Białego Stoku do wykarczowanej Amazonii, by w chwilę później przeskrolować kolejne debilne insta story jakieś za przeproszeniem influenserki o zasięgach bomby atomowej w Hiroszimie i uśmiechu Jokera z „Mrocznego Rycerza”. Z cieknącą śliną przeglądamy recenzje knajpeczki, gdzie na wulkanicznych tacach po ostatniej erozji leżą pyszne sushi typu Kalifornia w której jak wiemy kończy się woda, a samo sushi jest rewelacyjne i w dodatku tanie jak chińskie plażowe klapki, żeby było śmieszniej na dodatek przecież japonki.

Globalizacja – przy której otwarciu przecinały wstęgi czołowe Potęgi Finansowe i szereg innych organizacji (te kozły ofiarne ludzkiej chciwości), których piękne cele statusowe są jak intro „Universal” przed kolejnym filmem o apokalipsie albo zombi, w którym korporacyjna cementowania wylewa fundament pod każdy kolejny odcinek serialu nadawanego na żywo pod wywołującym dreszcze tytule „Upadek Cywilizacji Arogancji” – czyli prawo przyczyny i skutku. Media mają opóźnienie w relacjonowaniu z przyczyn pragmatycznych, ponieważ w międzyczasie muszą przecież sprzedawać czas antenowy, pikselową przestrzeń, które wypełniają miliardy rzeczy, które możemy kupić, mieć, znudzić się nimi i wyrzucić, by trafiły na wielkie kontenerowce jako „white trash” kiedy w tym samym czasie „white power” dudni o chodniki i ciała „anormalnych odszczepieńców” podczas marszu równości i tarmosi w zaciśniętej gardzieli pogardliwej polskości, która wyzywa ich od kurew i pedałów.

Pogardzanie przy jednoczesnym korzystaniu jest normą naszych czasów – ponieważ wszyscy korzystamy z dobrodziejstw globalizacji, z wygody korporacyjnej oferty i wreszcie z szybkiego przesyłu danych, gdzie snujemy swoje widzimisię i jaramy się aplikacją do generowania starości, której Bóg sam raczy wiedzieć czy doczekamy. Nowy ruchawy młodzieniec – jak w serialu „Amerykańscy Bogowie” dziarski cybernetyczny dresik, który uwodzi coraz młodsze pokolenia w swój wynaturzony wirtualny harem wszelkich możliwych uciech, jest zawsze gotowy do coraz bardziej perwersyjnego spółkowania. Raz po raz wyświetlają nowy epizod „cyber wojen” gdzie kolejni szpiedzy z planety kwaśnych deszczów zostają zdemaskowani, zdekonspirowani i rozszarpani na strzępy przez czujne agencje zimnej inteligencji, które strzegą umownych granic umownych państw umownie narodowych i stawiają betonowe mury by zatamować napływ ludzkiego nieszczęścia, które jakby ktoś nie wiedział sami wywołali i roznieśli jak szczepy bakterii. A my tak zwani zwykli ludzie o umiarkowanych ambicjach i dochodach coraz bardziej doświadczamy skutków eksperymentu, który już dawno wymknął się spod kontroli i próbujemy zachować zimną krew i zdrowy rozsądek chociaż bywają przecież momenty paraliżu naszej biednej mózgownicy, która zamula w wyniku zbyt ubogiego procesora do obróbki Takiej Gry.

PIA09178-1920x1200

Dwubiegunowa choroba w jakiej tkwimy – przynajmniej ci, których coś jeszcze obchodzi, oprócz zapędów i popędów – to kreowanie ogromnego poczucia winy, proces jaki miał miejsce już dawno temu w ramach wprowadzania pierwszego systemu globalizacji czyli mechanicznej stalowej religii, której symbolem jest ukrzyżowane i zamordowane ciało – którego agonię sfilmował pewien reżyser i puszczali to na Święta Bożego Narodzenia i jest też na dość wymownej okładce płyty zespołu „Godflesh” z piosenkami o miłości i nienawiści. Jest wszędzie na zewnątrz i w środku na ścianie szkoły i szpicy płonącej Katedry. Na szyi jak obroża w futurystycznym thrillerze z elementami horroru.

Pierwotny algorytm poczucia winy za domniemane grzechy zamordowania Syna, wtórny algorytm za ukatrupienie Matki Ziemi, jednak to nie my – drobny kurz na pustyni rzeczywistości – stanowiliśmy to prawo, tworzyliśmy ten przepływ i główne arterie – przekaźniki choroby, my co najwyżej korzystamy z owoców niszczenia Raju jak to amerykańsko – chińskie jabłko na którym wygryzam ten tekst stukając w podświetlaną klawiaturę, wygodne plastikowe opakowania na wszystko, ciepłe kaloryfery, tanie średniej klasy samochody, dostępne uciechy Królestwa Kotleta i Parówy za średnie pensje wypłacone za udział w Spisku Zniszczenia, bo wszystko i wszyscy są wpięci w ten Program Podboju – Uboju. Od edukacyjnego programowania skalkulowanego na wynik na krzywą przychodu brutto po ostateczne chorowanie w przypominam systemie Opieki Zdrowotnej i zgonowanie gdzie dziura w ziemi też ma swoją cenę, którą przypominam mają też Kapłani za wydrukowanie biletu do Zbawienia – Obietnicy, która trzyma stado pod napięciem, by mogło przez setki długich i ciężkich lat utrzymywać poczucie winy, strachu i potępienia, które prawami czystej fizyki przypominam tworzy właśnie pola takiego doświadczenia i zasiewa kolejne transgeniczne nasiona samo powielającego się masowego skażenia odpornego na „chwasty” rozsądku i tolerancji. Bóg sam raczy wiedzieć ile w jego imieniu padło trupów, spłonęło ciał, tych wszystkich „dzikich”, miliony wypalonych bezpieczników różnorodności, by mogła zatriumfować jedyna świetlista prawda jak komplet choinkowy na wyciętym martwym drzewie z gwiazdą śmierci na szczycie. Jednak wielkich bogobojnych prawd jest przecież kilka – i każda z nich nie może żyć w zgodzie z inną prawdą. Musi być Jeden Bóg i żadnych innych Bogów przed nim za nim i pomiędzy. A tego najzwyczajniej w świecie nie da się zrobić, więc mamy krwawy impas. Matka ziemia jest jedynie areną CO2 gdzie ta wojna musi trwać jak koncert Behemota i musi być stratowana w ofierze, bo stawką jest ludzka dusza, jest wiecznie trwające niebo i bez końca płonące piekło.

Nic na tym świecie nie wyrządziło tyle krzywdy co ludzkie abstrakcyjne wierzenia, dlatego nauka współczesna ze swoją metodologią raz co raz zderza się z czymś co jest w nas było i będzie. Czarna dziura Podświadomości. Dwie półkule Mózgownicy. Racjonalna logiczna, zimna i precyzyjna i romantyczno, utopijna irracjonalna siostra bliźniaczka zrośnięta ciałem obie skazane na wieczną obecność swojej przeciwności. Yin i Yang Mózgogłowia. Nauka i Religia. Duch i Materia. Światło i Ciemność. Dobro i Zło. Tu jest Korzeń. Właśnie tu. Szary dualny człowiek musi wyłączyć kolory, usunąć tęczę, bo go to przerasta, za dużo przejść, alternatyw, możliwości. Kalibrowanie do odcieni szarości jest jedynym co zna, ponieważ tylko tyle wgrano mu w system.

Szare komórki w szarych blokach czaszki.
Szare twarze w szarych miastach.
Na szarych ulicach ich szare słowa.
Kiedy czerń zła miesza się z bielą dobra.
Szare wszystko szare.
Zamulone.
Zamazane.
Szare.

SN1994D_Hubble_960

Droga Mleczna zawiera około 400 miliardów różnego rodzaju gwiazd, poruszających się w sposób zawiły, ale uporządkowany. Ze wszystkich tych gwiazd mieszkańcy Ziemi, jak dotąd, znają bliżej tylko jedną.

Sagan, Carl. „Kosmos.”

Tak tutaj wbijam nóż w tak zwanym logotypie. Ten punkt warto wskazać. Pierwotny algorytm mindfuck’u. Mózgownica na czarno – białej szachownicy. Egzystencjalny szach – mat. Meta program „dobrodusznego” okrucieństwa – jedz ciało pij krew. Pierworodny Błąd. Nie możesz zrobić upgrade do multi uniwersum nieskończonych możliwości, bo zawodzi maszyna dziedzicząc zbyt wiele zdezaktualizowanych programów musisz inkarnować w ubogi system danych do kolejnej kwadratowej gry zabij – żyj, który wciąż jest systemem operacyjnym tej planety. Jest tak, czy nie?

Niektórzy z nas przechodzą proces Transmutacji są jak świetliki na Pobojowisku. Migotają w mroku otwierając kolejne drogi. Są jak laboratoryjne szczury, kierując się obcą w tym wymiarze inteligencją i wrażliwością. Wydają się odpychające i zdeterminowane. To współczesne zwierze mocy cyber – szamanizmu. Produkt zimnego świata okrutnych doświadczeń, który nauczył je jak przegryzać kraty i hakować wgrywane programy, jak parodiować uległość i usypiać nośniki hipnozy. Jak zachować iskrę ducha w śmiertelnym ciele. Jak rozmnażać kolory z szarości. Jak być i nie być jednocześnie. Jak nie robiąc robić, tak że nic nie widać, nic nie słychać a wszystko czuć. Czucie jest w pewnym sensie poza Systemem, poza Słowem, czucia nie możesz zlokalizować, namierzyć – to czysty Instynkt. Błąd o nieskończonym potencjale przekraczający ograniczenia zmysłów. Antymateria. Głębia Spirali.

Algorytmy stają się nowym gatunkiem życia, plagą cybernetycznej szarańczy, która z każdą nową cyfrową krzyżówką „głębokiego uczenia” stapia się z ciałem Królowej jak w nowym sezonie „Dziwnych rzeczy”, który to w dużym przecież skrócie opowiada o tajnych projektach rządowych, które otwierają przejścia Wymiarów, których nikt już później nie potrafi zamknąć oprócz drobnej dziewczynki o parapsychicznych zdolnościach, ale to też nie zawsze i to z wielkim trudem. Podobnie mutuje system, który jak nam powiedział bohater innego filmu jest Kontrolą i Władzą – kablem wbitym w naszą potylicę podczas gdy my sami jesteśmy Zasilaniem Królowej Inteligencji – Ignorancji – biologicznymi bateriami – bakteriami wirusa z datą przydatności do użytku obliczoną na kilkadziesiąt lat tzw. aktywności zawodowej i konsumenckiej choroby depresyjno – maniakalnej, leczonej sporadycznie dopaminą pozornego zainteresowania w mediach społecznościowych. Rozgrzeszeniami Kapłanów Duchowego Materializmu z pokutą w formie wpłaty na szczytne cele srebrników z wirtualnego portfela nowego bożka – o imieniu „Kryptowalut”. Obietnicami soft imprezowego życia jak w teledyskach gdzie opalone uśmiechnięte Keny tarmoszą napompowane botoksem podrasowane Barbie na sztucznej plaży lub jachcie w Dubaju. Pornograficzność tej stylizacji Współczesności, jej ukryte mechanizmy, jej narcystyczna do szpiku natura i stymulowanie wszelkiej żądzy przy jednoczesnym obniżaniu progu zaspokojenia – to darmowość i daremność – to obietnica Wielkiego Rozczarowania. Orgazm Zapaści.

Rozczarowanie to od czarowanie. Jednak póki trwa zasilanie póty trwa czarowanie. Koniec i trzy kropki. Temu doprawdy ciężko się oprzeć, bo bazuje na wrodzonych skłonnościach na błędach w kodzie źródłowym. Na wysychającej ropie z tej Ziemskiej rany, którą trzeba rozdrapywać by symulować i śnić dalej. System staje się auto korekcyjny i infekuje nas zamieniając ból w perwersyjną rozkosz – samookaleczenia, bo jak to inaczej nazwać? Jak nazwać nasze uzależnienie od czekania końca? Nasz umysł ma wrodzony mechanizm wyparcia, aktorską zdolność odrywania roli wiecznej ofiary, zrzucania winy na bogów, tajne stowarzyszenia odprawiające uczty ofiarne w pelerynach, na lekarzy, Amerykę, Globalizację, na chemiczne smugi skraplające się z nieba, na szczepionki, na tych kolegów co się od dawna znają spotykają i knują jak wypatroszyć mięso surowców ze skorupy świata, przetrawić i wypluć ogłupiałą populację i ustanowić Nowy Światowy Początek i nadać pierwszą relację w śmiercionośnym 5 G – hymn do apelu i gimnastyki dla Ocalałych po Żniwach.

Absolutnie na końcu tej listy mamy Obcych z kosmosu, co oglądają tą ludzką tragiczną komedię na galaktycznej kablówce. Historia Gatunku – Rabunku – patrzą i łączą te kropki w jeden rozjeżdżający się new age’owo pierwowzór postępującej lawinowo paranoi & border line, gdzie ciężko wyznaczyć tą granicę gdzie jeszcze jest nadzieja na terapię i zatrzymania choroby, bo o uzdrowieniu to ciężko tutaj dywagować – trzeba byłoby przywrócić ustawienia fabryczne, a instrukcja zaginęła w otchłani dziejów, kiedy to jeszcze Ojcowie Założyciele ludzkiej plantacji mieli jakiekolwiek stosunek do rasy genetycznych mutantów jednak później dnia siódmego odlecieli i zostawili nas samych – i było to „Kosmiczne porzucenie.” – a my sieroty w galaktycznym kojcu zwanym planeta ziemia bawimy się grzechotkami termojądrowymi i zderzamy hadrony w nadziei, że jak dobrze pierdolnie – to zauważą i przylecą i zabiorą nas do domu na Oriona lub cyrkowego karła Syriusza jak plemię ocalałych z pożogi multikulturowych hipsterskich Neodogonów.

Wówczas opowiemy im naszą dramatyczną historię dojrzewania bez Ojca na ciele zagryzionej Matki w sierocińcu na poboczu drogi mlecznej, gdzie wydoiliśmy wszystkie krowy i zarżnęliśmy wszystkie zwierzęta, wykarczowaliśmy wszystkie lasy i zatruliśmy wszelkie wody i cząsteczki powietrza – jednak wysłaliśmy im w prezencie samochód Tesla – elektryczny – żeby zobaczyli, że mamy coś jednak w łepetynach i nasza dolina krzemowa pachnie cmentarnymi kwiatami postępu, a nam udało się przekroczyć płeć i barierę rozdźwięku pomiędzy kwantowo – jednoczesnym tworzenio – niszczeniem. To już jest poziom meta fizyki – takiej powiedzmy niemalże kosmicznej egzystencjalnej poezji. Jakby co to mamy w swoich kwantowych komputerach cyfrowy zapis fauny i flory, bo analog nie przetrwał szóstego wymierania, a my popadliśmy najpierw w anemię podczas karmienia okresu dziecięcego, bo nam się skończyło mleko i minerały oraz następujący po niej stan maniakalny, bo spożywamy nadmiar białka zezwierzęconego, a późniejsza młodzieńcza mutacja okazała się zabójcza i projektu trans humanizmu nie ukończyliśmy z powodów deficytów prądu. Zostaliśmy w połowie mutacji ochrypli od głoszenia utopijnych haseł i zniedołężniali od podpisywania petycji i protestów, które de facto okazały się tylko wirtualnym śmieciem, wołaniem na puszczy, lepem na martwe pszczoły.


Z zapowiedzianego transferu do nowej Wirtualnej Ziemi zostało jedynie zapętlające się koło tak zwanej samsary – wieczny czas oczekiwania na połączenie ze zmrożonym Absolutem. Mamy szczątkowy humanizm na półkach muzealnych i kilka pozycji z egzystencjalizmu, a w tym „Czekając na Godota” i bodajże „Obcy”, ale nie ten o potworze z kosmosu tylko inny bardziej przyziemny i taki smutny. Zostali nam Prometeusze niosący ogień rac bijący pięścią prawdy twarze młodych kobiet. Zostały nam butelki i kamienie rzucane w mrok dziejów i mury na granicach wygasłych jak żarówki państw. Zostały nam wieże nadajników sygnału poplątanych słów i świątynie rytualnego uboju. Nam rzeźnikom musicie Drodzy Kosmici zadać jakiś rebus. Atawistyczną zagadkę.

O wartości Życia.

Fotografie: Nasa