OJCIEC SYN I DUCH

Naszym jedynym wrogiem jest nieprzewidywalność.

George Bush

Maja Frej wiedziała dużo o Królestwie Iluzji. Jest taki rodzaj wiedzy, który nie wynika z myślenia, z kojarzenia tak zwanych faktów, ponieważ owe fakty wynikają z dość zaburzonej i ograniczonej percepcji – są selektywne, najczęściej oparte na już istniejącej nieświadomej mapie. Jak już powiedziano mapa to nie terytorium. Żyjemy w uproszczeniu, zredukowaliśmy nieskończoność do trzech ubogich wymiarów.

Program.
Zapętlenie.
Eksploatacja.

Ojciec.
Syn.
Duch.

Jej siłą była obezwładniająca wszystko prawda istnienia samego w sobie. Prawda wiatru, skały, ognia, prawda nurtu rzeki. To nie była prawda słów, upośledzonego mechanizmu wtórnego. To co zwykliśmy nazywać „kulturą” jest w swojej istocie oddzieleniem, mozolnym trwającym poprzez eony tworzeniem klatki. Opowieści, które tworzymy są opowieściami ludzi, nie ma opowieści zwierząt, gór czy drzew, w każdym razie nie potrafimy ich czytać, jesteśmy analfabetami niezdolnymi dekodować języka żywego świata wokół nas. Staliśmy się obcy i wykorzenieni, zamknięci w Mechanicznym Getcie. W Królestwie Redukcji.

Redukcja jest esencją panującej tutaj religii w zachodniej półkuli mózgu i jest oparta na matematycznej precyzji liczb pierwszych, na wyobrażonym podziale wyobrażonej skali. Na wdrukowanym przekonaniu o istnieniu osobowego bytu absolutnego, który jest zajęty wiecznym osądzaniem swojego własnego dzieła. Stworzyliśmy siebie na to podobieństwo. Religia – Nauka ta ma dwa pozornie sobie przeciwstawne oblicza, jednak w rzeczywistości bazuje na tym samym zakodowanym w nas ograniczeniu. Otwartość nauki, dogmatyzm religii. Moc wiary, doczesność nauki. To w istocie jest jeden Mechaniczny Bóg. Dwójca jedyna i wszechpanująca. Na tej samej zasadzie działa System Zarządzania Stadem – Pozorna Wszechświatowa Demokracja. Lewica – prawica. Demokraci – republikanie. Liberałowie – Konserwatyści. Spolaryzowany świat Mózgogłowia. Albo – Albo zatriumfowało w mroku dziejów. Selektywny redukcjonizm stał się wiodącą – wiążącą linijką Kodu. Wizytówką.

Motywem przewodnim.
Nośnikiem fabuły.
Klątwą.

Zasady tworzenia opowieści. Zaplanowany przebieg zdarzeń. Psychologicznie wiarygodni bohaterowie. Protagonista – Antagonista. Za i przeciw – wieczna nieskończona wojna „dobra” ze „złem” – gdzie jednak dobro nie do końca jest dobre, a zło nie do końca jest złe. Jesteśmy zmuszeni pominąć szczegóły, bo nie ma czasu do namysłu, trzeba pędzić wprost przed siebie. W zimną bezdenną Przepaść. Zmajstrowany przez promil procenta dramat – horror psychologiczny z elementami komediowymi z przerwami na reklamę nowej szczepionki przeciwko wrażliwości i współczuciu. Mózgi puchną, a serca stają się zimne jak stalowe konstrukcje drapaczy chmur wbite w uległe ciało ziemi. Szkło i stal, beton i ropa. Wielkie ropiejące miasta – czyraki karmione dzień w dzień, godzina po godzinie – myśl po myśli. Descendent pięciu żywiołów, pięć przemian rosnąco – upadającej cywilizacji Mózgogłowia, czym dalej tym bliżej, czym bardziej tym mniej, idiotyczna mądrość, regresywny rozwój, wzrastający upadek. Rzeczywista nierzeczywistość i jej logiczna nielogiczność.

Kwadrat w kole.

Martwa natura – ulubiony temat naszej postmodernistycznej „kultury i sztuki”. Hiper rzeczywistość – księga cyfrowego Genesis. Bóg – Algorytm tworzący i niszczący całe galaktyki jednym kurwa kliknięciem – splunięciem. Obrazkowa popkultura permanentnego trawienia łatwostrawnej kaszki dla niemowlaków. Nasrane w pieluchę rzadkim gównem. Youtuberzy, instagramerzy, tiktokerzy – krótkie filmiki apokaliptycznej kroniki, wygibasy, pranki, dramki i psikusy. Wypięta dupa zamiast głowy. Grube miliony w odsłonach. Kciuki spuchnięte od lajków, kompulsywne walenie konia pod pornosa, ciągły wyciek soku z rury, aż do momentu wysoce toksycznej apatycznej notorycznej niedyspozycji. Jak już zostało powiedziane w poprzedniej podziemnej opowieści – to stan niedzielnego lenistwa, święcenie mało świętego dnia. Odpust – rozpusty. Krew z krwi, ciało z ciała. Kult skrajnego debilizmu, wyhodowany na państwie dobrobytu zdobytego w wojnach i podbojach. Napoje energetyczne, dopalacze, anty – depresanty, zamulacze – farmakologiczny przemysł rozrywkowy. Rozjebanka – kołysanka dla zaburzonych dzieci. Jeżeli przyjrzymy się uważnie z pewnością ujrzymy ten Wzór. Plaga samo okaleczeń. Kody kreskowe pociętych przedramion. Wołanie o pomoc w głuchej obojętności sztucznych uśmiechów.

Nasz wspaniały nowy świat maniakalno – depresyjny.

Maja Frej przeszła cały obieg koła. Tych pięć przemian może cię odżywiać, ale może cię też niszczyć. Pod Lustrem Światła jej oczu – jest Odbicie Mroku, to daje im ten przygniatający Blask. Nieustraszoność. Doprawdy nie wiesz czym jest szczęście nie znając prawdziwego cierpienia. Pod tym uśmiechem jest popiół, pod tą żywą radością dojmujący smutek.

Daru nie możesz przyjąć selektywnie wybierając jedynie jedną jego część.

Mało kto potrafi to dygnąć.

Zatem.

Maja Frej była w piekle i wróciła.

Na początku zawsze jest zielono. Jest Raj w którym mieszkają świetliste Adamy i anielskie Ewy. Bóg chodzi w szlafroku po ogrodzie zadowolony z siebie jarając niebiańskie papierosy i pijąc kosmiczną kawę paloną w ogniu tysiąca słońc. Nikt jeszcze nie dzwoni z modlitwami o pomoc. Jest święty spokój i harmonia. Adamy i Ewy są w pewnym sensie automatyczne. Żyją na nieświadomce. Przemiana drewna, tak zwany duch Hun – wszystko jedno, otwarty dziecięcy chłonny umysł, anielski złoto – błękitny śpiew, zero seksu, dragów i rokendrola. Wszystko pięknie. Zamaszyście. Kolektywną wizję wypełniają dziewicze pastelowo świetliste idylliczne krajobrazy bez najmniejszej zarazy. Nie ma wirusów, komunistów i prawilnych turbo polaków w patriotycznych koszulkach za 19.90. Są za to prawdziwe orły – wielkie ptaszyska. Wszystkie zwierzęta są weganami, skubią sobie trawkę, ziarna, pestki, jedzą owoce i warzywa. W gęstych wilgotnych puszczach nieskończone bogactwo zróżnicowanych form życia, przekraczająca nasze dość ograniczone pojęcie. Krystalicznie czyste oceany, wielkie podwodne społeczności istot tak zadziwiających i inteligentnych, że po prostu szok. Wielki król Nagów trzymający berło wszechwiedzy.


Niebo bez smug kondensacyjnych – jak przeogromne lustro, którego nie rysuje żaden wojskowy myśliwiec, czy kosmiczny wahadłowiec, czy cztero – kończynowy pojeb skaczący ze spadochronem z go pro umocowanym na kasku z pustą zawartością. Tylko ptaki – cudowne kolorowe stworzenia, które od samiutkiego świtu wyśpiewują całemu stworzeniu swoje szczęście, radość i spełnienie. Ludzie przypominają świetliste hologramy, żywią się esencjami wielobarwnych świateł, mają wysoki poziom klarowności połączonej z ekstazą. Taki orgazm od rana do wieczora. A noc – ten czas śnienia, jest między wymiarową podróżą po fraktalnych kwantowych nieskończonych światach, które no cóż trzeba przyznać są równie piękne, a może nawet piękniejsze.

I w wyniku jakieś spierdoliny tego idyllicznego kodu zaczyna się coś psuć. Pojawia się pierwszy subtelny głód, lekkie łaknienie, który z czasem narasta, staje się coraz bardziej dokuczliwy. Świetliste istoty gęstnieją, nabierają coraz bardziej mięsistych ciał, tkanki, narządy, żyły – te sprawy. W końcu przede wszystkim, chce im się po prostu żreć i z czasem to staje się ich obsesją. Wchłanianie wszystkiego w siebie. Próbują wszystkiego, aż w końcu ma miejsce pierwszy mord. To może był królik wielkanocny, albo jakiś gołąb, bo na pewno nie był to jeż. Coś w każdym razie zabili. Ukatrupili, pozbawili życia. Zżarli to i to było dla na tyle pyszne, że zdecydowanie chcieli więcej i więcej i…więcej. Zaczynają się rozmnażać same z siebie. Wszystko stawało się w wyniku tego coraz bardziej brunatne, ziemiste i ociężałe, istoty stawały się coraz bardziej agresywne, a cały ich świat zmienił się na ich podobieństwo. W wyniku tego wyklarował się układ Drapieżnik – Ofiara i podporządkował sobie całe Istnienie.

Zainstalowano Grę o Przetrwanie.

Przestali śnić i zwiedzać kwantowe światy równoległe, a zamiast tego zaczęli tworzyć grupy, szczepy, plemiona oddzielając się od siebie z powodu tak zwanych różnic, które stawały się coraz bardziej widoczne, wychodząc na pierwszy plan. Dywergencja umysłowa zapoczątkowała biologiczny proces różnicowania. Pojawiły się inne kolory skóry, twarze, kończyny, inne preferencje, tendencje i dyspozycje mentalno – umysłowe. Najbardziej agresywni stawali się osobnikami alfa, a cała reszta beta, ceta, deta weszła w tryb niewolników – obsługiwaczy. Samce alfa zapładniały setki, tysiące kobiet swoim autorytarnym zapisem kodu, zaczęły rodzić się demony w ludzkich ciałach. Niewyżyte i coraz bardziej okrutne.

Wtedy pojawił się ogień, a wraz z nim wojna.

Może piorun, może perun ha, ha. W każdym razie istoty posmakowały upieczonego mięsa i ujrzały, że ogień to władza nad naturą – coraz bardziej dziką i agresywną zwierzyną, nad gęstwiną nieprzebytej tundry, boru czy puszczy. Zapłonęły domowe ogniska, a wraz z tym istoty z ciągle wędrujących łowców – zbieraczy przeistoczyły się w osadników – rolników, nastał czas „choroby posiadania”, obsesja własności. Władza samców alfa nabrała organizacyjnych i logistycznych rumieńców, przeistaczając się w kult władców, królów i włodarzy. Nastał czas dzielenia, gromadzenia, wyznaczania granic i niekończących się krwawych i okrutnych wojen. Zapłonęły stosy ofiarne pełne spalonych ciał ludzi i zwierząt, płonęły lasy, wioski, grody, zamki – wciąż podsycane pożądanie w sercach istot uczyniło z nich nienasycone bestie. Uznały, że mieć więcej znaczy być kimś ważnym, kimś z którym wszyscy się liczą. Istoty wzięły ziemię w posiadanie, gwałcąc ją pługami i zapładniając bez końca. Płody były obfite, dawały poczucie bezpieczeństwa i komfort pozwalający na strategiczne planowanie kolejnych wojen i podbojów. Powstały wielkie chaotyczne miasta – państwa z garstką władców i bezmiarem niewolników. Królowie – Władcy i Kapłani – Naukowcy stworzyli prajęzyk neurolingwistycznego programowania opartego na strachu i abstrakcyjnych wyobrażeniach wszelakich bóstw, które były równie okrutne i bezwzględne jak oni sami.

Spiralne pola – sfery odbić, niewidzialny dla zmysłów kosmiczny szerokopasmowy odwieczny Internet Umysłów zdominowany przez lepkie i ordynarne coraz bardziej pokraczne myślo – boty, algorytmy bez ustanku tworzące toksyczny wymiar władców i niewolników, kloakę dla podpiętej i kompletnie bezbronnej świadomości. Ignorancja – nieświadomość pierwotnego potencjału, podstawy – to jest prawdziwe pole uprawy, bezkresny obszar nieustającego nigdy zasiewu, plastelina do ugniatania, ekran do wyświetlania, tablica do pisania, łono do zapłodnienia. Jednak nie jest to możliwe bez płonącego ognia pożądania, bez tego zadymionego gorącego światła, które nadaje biologicznemu ciału ten ślepy impet. Nie jest to możliwe bez gniewu i nienawiści, która mówi tobie, że jesteś lepszy, bardziej godzien, aby pan przyszedł właśnie do ciebie. Ciebie wybrał. Ciebie zbawił. Do ciebie zadzwonił na specjalny numer.

Ty, ty, tylko ty, jedyny i wszechpotężny.
A resztę możesz wyjebać jak śmieci do skipu, na przemiał.

Ziemia stała się towarem. Dziwką przerzucaną z rąk do rąk. Ruchaną na wszelkie perwersyjne sposoby. Kupowaną, sprzedawaną, zamienianą, wymienianą, podmienianą, podbijaną, zamieszkaną, rozdzielaną jak kawałki mięsa. Stała się własnością, produktem, metabolitem przemiany kultu materii szybko rosnącej populacji udręczonych głodnych duchów – ludzi, którzy w bardzo szybkim czasie przepoczwarzyli ją na swoje podobieństwo. Stała się karykaturą samej siebie. Obozem koncentracyjnym, więzieniem, polem walki. Pierwsza dogmatyczno – monoteistyczna matryca „nowina dobrego Jezusa” to pierwszy fundamentalny etap globalizacji kolektywnego umysłu. Tworzenie roju. Program wgrywany świętojebliwym terrorem zamaskowanym absurdalnymi obietnicami powszechnego zbawienia. Imperia morskie z krzyżami na żaglach. Wielkie nawiedzone armie niszczące bez litości całe kultury. Skompresowanie wielobóstwa do jednej figury retorycznej, płci męskiej, srogiej, saturnicznej siły pozbawionej litości. Instalowanie ograniczeń, mentalności sądzonego w każdej minucie pokutnika. Brudne zdeprawowane, grzeszne ciało, system kontroli umysłu oparty na pisanych na kolanie farmazonach przekazywanych z ust do ust jak śmiercionośny wirus. Początki chowu klatkowego i kolektywnej zmodyfikowanej karmy podawanej w „świątyniach”. Ufna, nakarmiona trzoda chlewna czekająca w spokoju na ubój. Era śniętych apatycznych ryb. Kiedy program był już wgrany i samoistnie powielany, ruszył handel, biznes, usługi bankowe, oparty na pracy podbitych niewolników. Podgatunek ludzi – zwierząt, których jedyną rolą było karmić panów. Bydło budujące zagrody, bydło usługujące z ryjami przy ziemi smagane batem „wyznawców prawdziwego dobrego i kochającego boga”, na kolanach w błocie, gnoju – ludzkie gówno użyźniające gleby wzrastających imperiów. Czarne, brązowe, czerwone, żółte gówno. Rasa panów puchła tworząc cały podległy im system. Biel stawała się jeszcze bielsza, bóg bardziej boski, Jezus coraz bardziej ukrzyżowany.

To jak traktujemy słabsze istoty, mówi o nas więcej niż nasza kultura, religia, technika, nauka, literatura, kultura i sztuka razem wzięte.

Trwało to długi okrutny czas. W tak zwanym międzyczasie tak zwani odszczepieńcy, lub heretycy zaczęli węszyć po swojemu, łączyć odległe kropki w nowy mechaniczny wzór. Narodziła się maszyna do drukowania, pierwszy fundamentalny etap dla późniejszej zarazy mass mediów, system granic słusznych poglądów. Akademia – kult tak zwanej wiedzy, nowa kasta kapłanów nawigująca racjonalną częścią Mózgogłowia, wgrywająca swoje programy nawigacji, zmyślne mapy „od do” i dalej zapomnij. Ci ludzie zbudowali fundament. Stalową konstrukcję nowego paradygmatu, nauka na usługach zwierzęcych instynktów. Druga strona nawigowała irracjonalną częścią Mózgogłowia – piła krew, jadła ciało, błogosławiła to wszystko znakiem krzyża i popiołem z palenisk, gdzie smażono tak zwanych niewiernych, lub „zbawiano ich duszę” wyjącą w płomieniach. Stworzono tym samym energetyczną aparaturę dla zamkniętego obiegu wykraczającą poza tak zwaną fizyczną formę wtórną. System inkarnowania bez końca wciąż w tej samej matrycy, w tym samym dualistycznym zapętleniu. Dlatego ogłoszono, że życie jest święte, żeby się mnożyć i brać ziemię w posiadanie. To tworzyło tak zwane zasoby ludzkie, masę mięsa do programowania. Dużo dzieci, dużo bydła – wszystkiego dużo. Jak najwięcej. Przemiana ziemi w niewolniczy kombinat.

Zaprogramowane mięso jest idealne na wojnę. Dobrze służy jak wytresowane hordy ślepych psów goniące za zapachem krwi. Rozszarpujące wszystko na strzępy. Za miskę nędznej karmy i obietnicę urojonego bohaterstwa, za kawałki metalu na mundurach, za tablice pamiątkowe, za pomniki ulane z gruzu. Za pełne podziwu spojrzenia białogłowych niewiast, za zazdrosne spojrzenia napiętych samców buzujących testosteronem. Za uśmiech sytego dziecka i szacunek ojca. Bez najmniejszego skrępowania pęczniał kult fallusa. Wielkiego jebiącego wszystko chuja, który z czasem stał się maszyną parową napędzaną czarnym złotem wygrzebywanym przez nową najliczniejszą klasę robotniczą. Nowych białych – czarnych ludzi ryjących pod ziemią jak krety w korytarzach pełnych węgla. Pierwsza Rewolucja Przemysłowa.

W wyniku nieskończonych eksperymentów na jej udręczonym ciele w końcu odkryli pozornie nieskończone złoża jej krwiobiegu. Podziurawili te żyły wielkimi stalowymi wiertłami, przebili tętnice napełniając swoje maszyny jej krwią. Podbój stał się zmechanizowany. Wojny stały się masowe. Ruszyła produkcja mikro szczęścia – tych drobnych ziaren skubanych każdego dnia wytwarzanych w wielkich fabrykach, przemysłowa produkcja wygody, ułatwień, udogodnień, ulepszeń, tak zwanego poprawiania jakości życia. Jedni korzystali, drudzy tracili, jedni żyli drudzy umierali. Koło, koło…Wielkie koło.

Mechanisch.
Mécanique.
Rzeczownik.

Ropa stworzyła Nowy Światowy Ład. Apokalipsa dostała turbodoładowania. Produkcja ruszyła na niespotykana dotąd skalę. Gorąca krew buzująca w industrialnych żyłach. Samoloty, odrzutowce, telewizja. Wydobywcza mapa świata. Operacja bez znieczulenia wycinania organów na sprzedaż. Wojna. Kasa. Kontrola. Waszyngton. Londyn. Watykan, Mekka, Izrael. Opec – Organizacja Krajów Eksportujących Ropę Naftową,. Wspólnota Węgla i Stali. Bóg, Jehowa, Allach rzucający wyznawcom kości do obgryzienia i szpik do wyssania. Świętowanie wielkiej saturnicznej soboty długiej na całe stulecie. Świat na wielkim ssaniu – masowe obciąganie, czarna gęsta sperma zapłodniła jamę ustną. Otwór gębowy. Głębokie oratorsko – polityczne gardło, które rozbujało symbol słońca w odwrotną stronę. Wielki wódz wymarzył sobie wielki podbój, który doprawiony okultyzmem, rasistowskimi teoriami, tytaniczną pracą wypranych do aryjskiej białości istot. Prawdziwy kult śmierci, autentyczne pandemonium ukoronowane paleniem ludzi w piecach. Masowe groby, masowe mordy. Duchy istot wzlatujące przez kominy krematoriów. Osad wnikający głęboko pod skórę. Podmiot sprowadzony do przedmiotu. Orzeczenie win trwało krótko i wszystko ruszyło dalej. Jak gdyby nigdy nic, zajęliśmy się płodzeniem i biznesem, prawdziwa eksplozja demograficzna i ekonomiczna. Czasy tak zwanego prosperity. Zimne drinki, zimne wojny, zimny chów. Funkcjonalne dzieci, pozycjonowane w rankingach pociechy, przyszli przewodnicy duchowi wyżu demograficznego, wielofunkcyjne roboty do wyrabiania mas. Tutaj się zaczyna konkretna jazda. Prawdziwy podział łupów. Globalna ustawka sfer wpływów, krojenie ciasta, którego spód to ciała milionów ludzi zamordowanych z zimną psychopatyczną krwią. Słodka masa w środku to tak zwane zasoby naturalne, to wszystko co jeszcze zostało do wjebania. Afryka, Bliski Wschód. Ropa, diamenty i wszelkie inne dobra do budowy tej piramidy. Konsorcjum Mózgogłowia zasilane przez wszystkich, zawsze i wszędzie. Nawet jak nie to tak. W tym wszystkim najważniejszy jest Sygnał – ciągły nadawany zapętlony dżingiel Hipnozy. Kołysanka o najniższej częstotliwości, lulająca do snu w którym świat wygląda całkiem dobrze. Piękne narodziny, gdzie trafiasz do czułych i kochających ramion wspaniałych, mądrych i bogatych rodziców. Lekarz bije ci brawo, za bezkorozyjne przejście przez kanał rodny. Trafiasz do świata najlepszego z możliwych, do raju rozbudowanej infrastruktury, automatycznych pralek, które wirują, maszyn, które samplują same siebie na własne mechaniczne podobieństwo. Jesteś prawdziwym klonem zrodzonym z komórek macierzystych patrzących na ciebie z „miłością” robotów, które zapewnią ci wszystko byś tylko myślał o sobie i piął się jak kurwa najwyżej podtrawisz do samego nieba wgniatając wszystko po drodze bez mrugnięcia powieki.

Na zimno.

Skuteczność jest miarą prawdy. No kurwa wiadomo. To przecież oczywiste. Jak słońce. Jak dwa plus dwa równa się cztery. Czy może być kwadrat nierównoboczny? Krzywy, zdeformowany kwadrat, może być? Kwadrat w kole to już jest najbliżej prawdy – jak jakiś symbol gnostyczny i jeszcze trójkąt i mamy komplet. Całe Życie w trzech wymiarach.


Najpierw tworzysz kwadrat. To podstawa. Fundament. Kwadratowa świadomość racjonalności i logicznych wniosków – bardzo dobrze – Czwórka z +. A poruszać się w tym kwadracie będziesz rzecz oczywista po kole. Na okrągło, żebyś nigdy mój drogi nie wypadł z orbity. Będziesz kołował na pasie startowym bez końca, jeździł wiecznie po rondzie. Tam zbudujesz sobie życie. Wygodne. Trywialne. Bezpieczne. W zestawie dostaniesz pseudonaukę, pseudoreligię i pseudokulturę. Będziesz miał co jeść całe życie. Twoje własne cztery ściany. Kuchnia, gabinet, sypialnia, salon. Jedzenie, praca, sen, wypoczynek. Jedna malutka cegiełka w piramidzie. U samego dołu, najbliżej cmentarza. Przedszkole, szkoła, kariera, małżeństwo, przekaz materiału genetycznego, życie rodzinne, drobne sukcesy w tak zwanej pracy, starość, choroba i wyjazd na przeciągniętym bezdechu.

Wielkie koło nigdy cię nie opuści. Przywoła cię z powrotem do kwadratu, którym zarządza Trójkąt. Program. Zapętlenie. Eksploatacja. Ojciec. Syn. Duch. U szczytu Ignorancja chodząca na dwóch nogach – pożądaniu i gniewie. Bo finalnie pozostaną tylko ci co mają i ci co są wkurwieni. To jest odwieczny konflikt, który powoduje, że Bóg Ignorancji jest nietknięty. Bezpieczny. Nietykalny. Znika z pola widzenia, ponieważ on stworzył to pole, tą planszę, tą grę. Ojciec Program zainstalowany na wieki wieków, najbardziej ukryte linijki kodu. Kiedy pożądanie zarządza gniewem wówczas produkt światowy brutto szybuje jak wahadłowiec Atlanta i Ignorancja osiąga nowe rejestry jeszcze większego wyrafinowania, jakiś nieznany do tej pory level. Wszystko idzie dobrze, rozwija się jak sztuczne płody. Jednak, jednak… kiedy pożądanie – kasta posiadaczy (62 osoby mają majątek porównywalny do połowy ludzkości) chce zbyt dużo i lekceważy siłę gniewu tak zwaną klasę robotniczą, wówczas zaczyna się Rozpierdol, bo ludzie nie mają już kompletnie nic do stracenia, chcą tylko zobaczyć jak wszystko płonie, jak smażą się te opasłe świnie w swoich zagrodach z basenami i prywatnymi odrzutowcami. Zawsze jest tak samo. Z tego co zostanie odbuduje się dokładnie ten sam patologiczny fraktal. Bo nikt nie zmienił ziarna. Bo nikt nigdy nie pracuje z korzeniami, wszyscy chcą tylko owoców, bo im się kurwa należy. O to się tutaj zabijamy. Dlatego koło. Dlatego kwadrat. Dlatego trójkąt. Rewolucja to zabieg kosmetyczny, chirurgia plastyczna. Lepsze cycki, prosty nos, wielkie wary obciągary. Walka o miejsce przy korycie zakamuflowana dobrem wspólnym, kolejną wersją wolności. Problem tkwi w środku, w samym rdzeniu świadomości. Zmodyfikowane genetycznie nasienie, które replikuje ten sam Upudrowany Syf.

W tym układzie jesteś Długiem. Niespłacalną zaciągniętą w odległych czasach pożyczką, która musi rotować bez końca, produktem swojej własnej niewiedzy. Towarem sprzedawanym z rąk do rąk od jednej rodziny do drugiej. Hipostaza. Rodziła cię nieskończona liczba matek. Śniłeś niezliczoną ilość snów.

Problem polega na tym, że najtrudniej obudzić tego, kto udaje, że śpi.

Puk! Puk! Dzyń! Dzyń!

Jest tam ktoś?

Krew matki stworzyła roponośne fortuny. Magnatów swojego układu. Mecenasów bliskowschodnich wojen o prawa człowieka i demokrację, no wiadomo. Operacja szok i przerażenie. Gra zespół death metalowy B – 52 swój najcięższy kawałek „MOAB” i rzecz jasna kilka bisów. Publika oszalała. Pięcioletni plan skalkulowanej rozjebki do najdrobniejszego szczegółu. Dziewiąta jedenaście na tarczy zegara przemian – wielka wszechświatowa wojna z wygenerowanym terroryzmem, instalacja nowego softu, zautomatyzowanego programu bezpieczeństwa. Trzeba słuchać mieć mechaniczne oczy otwarte, każdy ruch, każdy podszept. Kamery, skanery, lotniska, urwiska, komunikatory – wszystko wpięte i bez ustanku przeczesywane w poszukiwaniu osi zła. Wszystko pod kontrolą dla pożytku bezpieczeństwa snu, który jest głęboki i nieświadomy. Skurczone ciało pod ciepłą kołdrą dogodnych warunków za cenę cierpienia niezliczonych form żywych i dewastowania form martwych. Turbokapitalizm katastrofy. Doktryna Przytłaczającego Szoku. Wszechświatowa demokracja międzynarodowej wspólnoty pokoju, miłości i współczucia. Jak powiedział klasyk krzywdy trzeba wyrządzać wszystkie naraz, wtedy w tym wielkim Rozpierdolu możesz robić co chcesz, jak chcesz i kiedy chcesz.

Możesz się Obudzić w Śnie, kiedy zauważysz coś osobliwego, coś surrealistycznego, kompletnie od czapy. To zawsze jest szok i przerażenie. Wszystko staje się tak klarowne, że przymulonej odpadem świadomości ciężko to zintegrować. Najczęściej się budzisz w innym śnie, masz tak zwany blackaut. Nasza świadomość jest tak wytresowana, że widząc coś tak nieludzkiego jak wojna, mordy, gwałty od razu się wyłącza, przeskakuje na inny kanał – jakiś program kulinarny, coś ze Sportu, albo pogoda. Problem zaczyna się wtedy kiedy nie oddziela cię zapora ekranu. To ty sam jesteś bohaterem filmu „wojna o pokój” i wtedy mój ukochany, mój najmilszy, mój taki, sraki i owaki – wrócisz do obiegu w gadzim mózgu. Walcz, uciekaj, albo udawaj, że cię nie ma. Wtedy wychodzi szydło z worka, oczy z orbit, serce z ciała, wychodzi kto jest kim. Odkrywasz w sobie nowy wymiar obecności wymuszonej okolicznościami. Tego nie da się z niczym porównać. Ze zwierzątka domowego stajesz się dziką bestią, coś się tam budzi i przejmuje kontrolę. To jest opcja autopilota.

Próba przeformatowania tej opartej na wysychających roponośnych gniazdach zasilania wchodzi w sygnalizowaną fazę realizacji. Trzecia – czwarta rewolucja przemysłowa. Algorytmiczne Królestwo Impulsów. Instrukcja instalacji zawsze wygląda podobnie. Pierwszy akapit wytłuszczony na grubo to – Infekcja. Wgrywanie sterowników pod program, reklama produktu. Nośnikami są media, uniwersytety, konferencje TED i tym podobne dobrze sformatowane przyjemne dla oka i ucha masowe agory tych wszystkich nowoczesnych nowinek, krótkotrwałych objawień, zapowiedzi, pozornie rewolucyjna narracja, która urzeka błyskotliwością i daje tak zwaną nadzieję na tak zwane lepsze jutro. To lepsze jutro jest jak dieta fit, ale nie z powodu wyboru, a z powodu niedoboru. Nikt nie mówi tego wprost, bo chwilowo jeszcze mamy towar w magazynach, to są plusy nadprodukcji, zalety kurwicy natręctw i fazy maniakalnej. Kontenerowce utykające na mieliźnie, tamujące krwotok nieskończonych dóbr, zaburzenie przepływu towarów niepierwszej potrzeby. Jednak mimo wszystko naprawdę złe wieści przebijają się do tak zwanej opinii publicznej, jest dużo filmików tłumaczonych na języki, e – publikacji o zatrważających tytułach, łejkapkole z żółtymi napisami jeden za drugim. Modernistyczny kwadrat – ten dobry pragmatyczny świat wartości został podpisany popiołem milionów ofiar, bezprecedensowym popisem nieludzkiego okrucieństwa zmechanizowanego ludobójstwa. Cybergnoza postmodernizmu, świat cynicznych memów, 4 & 8 chan, Q – anon z serkiem waniliowym danon, ostateczne zatowarowanie umysłu. Artystyczne prowokacyjne instalacje sięgające samego DNA. Drugi akapit to odzwierzęcy wirus najbardziej prymitywnych instynktów, rozpędzony bat – mobil na mrocznych ulicach Gotham Sin City. Nasz zbawca, który okazał się kolejnym psychopatą z rozciętym uśmiechem od ucha do ucha, czytającym pogodne podtrzymujące na duchu złote myśli gatunkowe spisane atramentem świeżej jeszcze ciepłej krwi.

Przemiana wody – samo gęste, blisko, coraz bliżej dna.

Mamy w kolektywnym polu kompletny brak zasługi, pozytywno wrażeniowej lokaty kapitału, odłożonego na później pocieszenia. Zbankrutowaliśmy moralnie. Trzeci akapit to bezpośrednie doświadczenie zmultiplikowanych skutków kolektywnej ignorancji toczącej nas jak nowotwór od mileniów. Jest pisany bez znaków przystankowych w duchu jak najbardziej postmodernistycznym, taki jeden wielki kompletnie niezrozumiały monolog wewnętrzny, sztuka hiperrealizmu osiągająca absurd totalnego odzwierciedlenia wszystkiego tego co zostało wyparte, perwersyjna powieść bez morału. Gwiazdy porno. Odtłuszczone mleko, bezkofeinowa kawa z bezglutenowym ciastem. Nieludzka ludzkość. Patrzeć nie widzieć. Słuchać nie słyszeć.

Mamy zaburzoną prognozę pogody na koniec mało optymistycznych wiadomości, pogodynka w stringach przez botoksowe wary obciągary monosylabizuje, że oto z nieba znów spadnie grad zamiast deszczu, wiatry osiągną zawrotne prędkości, roztopi się kilka lodowców, zatonie kilka miast, a wśród nich menadżerowie średniego szczebla branży paliwowej i wydobywczej, celebryci z seriali o losach seryjnych morderców, dziennikarze portali technologicznych piszący o nowych zmyślnych aplikacjach, producenci kosmetyków odmładzających i przedstawiciele branży lifestylowych, wśród nich kilku coachów o dużych zasięgach w mediach społecznościowych i niestety liderzy ruchów odnowy religijnej opartych na jodze i miłości do Gai. Dryfujące w oceanie nieruchome ciała, pełne planów sprzedażowych, strategii marketingu bezpośredniego, trzymające w zaciśniętych garściach prezentacje w power poincie, umowy kredytowe i wakacyjne prospekty z cudownych kurortów na dość egzotycznych wyspach, które zniknęły nagle i niespodziewanie.

Woda.
Flegma.
Mózgogłowie.

Jak nie wiadomo o co chodzi, to nie wiadomo o co chodzi. Od dawna. Sztuka dla sztuki. Forma dla formy. Myśl dla myśli. Ruch charakterystyczny dla elementu wody, to bezcelowe dryfowanie po nieskończonym oceanie absurdu. To przelewanie z pustego w próżne. To brak prawdziwego celu i znaczenia. Powszechnie praktykowany relatywizm. Sofiści. Człowiek miarą wszechrzeczy. Zaburzone zdezorientowane centrum – podmiot jako jedyne źródło istnienia, nic na zewnątrz, wszystko w środku. Nie istnieje nic prócz mnie. Ja, mnie, moje. Solus ipse. Macierz wszechrzeczy, pępek wszechświata. Największa obelga dla niestrudzonego realisty, dla rewolucjonisty, którego sensem w bezsensie jest stanowienie o sensie. Tak ratujemy się za wszelką cenę, po wszelkich kosztach, bo gdzieś w rdzeniu czujemy ten przytłaczający rozpad, tą przygniatającą umowność, oszałamiającą powszechną teorię względności. Uciekamy do przodu. W natłok.

Uratować siebie to stworzyć własną mapę znaczeń, osobisty system nawigacji po tym oceanie. Wyznaczyć cel w oparciu o doświadczenie życia. Odkryć coś czemu warto się poświęcić, co jest warte gry, warte wysiłku. Docenić swoje własne życie, takim jakie ono naprawdę jest, ponieważ koniec końców nie nadążysz za tym wszystkim. Całe życie nie będziesz trendy – nowoczesny. Nieskończona ilość istot przed nami zostawiła ślad, świadectwo własnej drogi, swoją mądrość, która pomimo zmieniających się okoliczności wciąż jest aktualna, ma w sobie moc prawdy, coś żywego. Nie ulec bagnu. Stworzyć siebie. Przeformatować.

Świat w jakim żyjemy stał się strukturalną nędzą, czymś ubogim w swoim pozornym bogactwie. Jeżeli szukasz uznania na zewnątrz To cię przeżuje i wypluje. Będziesz odpadem, skorupą, lalką na wysypisku. Ludzie dają ci uwagę, kiedy mogą coś dostać, coś mieć z ciebie. Najczęściej jesteś uosobieniem ich własnej nigdy nie odbytej podróży, ich niezrealizowanych marzeń, nie podjętych wyzwań. Zabawką do zabawy. Uzależniliśmy swoje życie od uznania innych, od społecznej akceptacji, sprowadzając je do odgrywanej dla potrzeby innych roli. Rób to co się sprawdza, daj mi śmiech, radość, łzy, bo jestem martwy. Nic nie czuję sam w sobie. Jestem automatem. Mechaniczną kukłą zaprogramowaną do ciągłej chaotycznej rotacji w skonstruowanym sztucznym polu, w tej bezlitosnej wydajności gotowej bez ustanku mielić wszystkich i wszystko. Na bezsmakową miazgę.

Pięć przemian cywilizacji – zapisany w pniu mózgu kod nieświadomości. Kołatanie serca w głuchą noc. Nagły spazm lęku. Bezlitosne nagłe jak błysk Przebudzenie. Wgląd w zorganizowaną do najmniejszego elementu Strukturę Wzajemnego Pożerania. To właśnie jest Nędza – wszystko żyje czyimś kosztem. Na kredyt.

Maja Frej ujrzała Strukturę. Przez siedem minut i siedemnaście sekund była martwa. Powiesz: siedem minut – niemożliwe. Niemożliwe to mur granic twojego zaprogramowanego umysłu, tak naprawdę wszystko jest możliwe. Wszystko! Przeformatuj ten Program, a sam to odkryjesz i będziesz w tak zwanym szoku. To jest tajemnica tajemnic.

Leżała na sali gimnastycznej łódzkiego sierocińca. Pamięta drobinki pyłu, który tańczyły wirując w przestrzeni. Z za okratowanych okien wlewała się gęsta czerwień zachodzącego słońca, w ustach miała smak swojej krwi, która była gęsta, słodka i mdła. Z oddali dudniły jeszcze gromy okrutnych śmiechów tamtych dzieci – zwierząt, które ostawiły na niej ślady swojej pozbawionej granic nienawiści i pogardy, uderzając szarpiąc i gwałcąc. To nie był pierwszy raz. Tamten „dziecięcy” świat przesiąknięty był czystym złem pozbawionym najmniejszej cząstki dobra, był zimny, czarny i brutalny. Pokoje, korytarze, noce i dnie wszystko miało posmak cierpienia wynikającego z braku Miłości. Ta świadomość bycia odpadem, kawałkiem niekochanego mięsa, które cywilizowany świat rzucił na pożarcie w tych wszystkich ukrytych miejscach – domach dziecka, starca, więzieniach, koszarach, polach bitew, burdelach, miejscach bestialskiego kultu kremacji troski i człowieczeństwa. Ten świat jest zmechanizowany przemocą, która jest usankcjonowana naszym umownym relatywnym prawem, wymyślanym przez naszych władców. Tak mamy okrutnych i bezwzględnych panów, którzy bez ustanku modyfikują pole tej bezlitosnej gry, jesteśmy ich mięsem, ich liczbami w statystykach, ich umierającą i rodzącą się własnością. Płatnikami, petentami, podmiotami skurwiałego prawa rzuconego jak niewidoczna sieć – więzienie.

Maja Frej leżała na tej brudnej skrzypiącej podłodze i traciła oddech puszczając tą niewidoczną nić z zaciśniętej dłoni życia, wszystkie te zbiegi, ciągi przyczyn i warunków, cała ta struktura stawała się nachodzącymi na siebie i przenikającymi się sferami liczb – myśli – obrazów. Alfabet Światła. Pismo Dźwięku. Ujrzała Zapis. To były wgrane w jej świadomość potencjały, które nie miały końca, nie miały granic. To była nieskończona ilość żyć. Gasnące ciało otworzyło wrota świadomości – czarną skrzynkę. Każda myśl rodziła cały świat – wymiar, tworzyła ciała, głosy, role i fabułę tak realne jak świat w którym teraz żyjesz. Żywe ciała z krwi i kości, które śniły swoje własne sny zrodzone ze skutków swoich działań, każdy był aktorem we własnym przedstawieniu w osobnej sztuce, która była jedną ze scen w tym wielkim granym na żywo Przedstawieniu. Potencjał wrażeń to program determinujący scenografię i ciężar gatunkowy przedstawienia. Najczęściej decyduje Moment Przejścia, okoliczności fizycznej śmierci i emocje jakie ci towarzyszą. Moment opuszczenia granicy ma w sobie potencjał totalnego wyzwolenia ze wszystkich filmów, z wszystkich gier, ról, mechanizmów, programów, kodów i zapętleń. To Moment Bezwarunkowej Wolności – Prawdziwa Miłość pozbawiona obiektu.

Wyzwolenie.

Odbite światło księżyca, które udaje słońce jest źródłem światła dla tej świadomości, wprawiając w ruch te wszystkie zwierzęce instynkty – podziemny świat odruchu i reakcji. Wraz z tym automatycznie pojawia się droga, ścieżka, szlak wyprowadzająca nas poza iluzje, jednak my zamiast ruszyć w drogę zaczynamy szczekać, warczeć i gryźć te wszystkie pojawiające się odbicia. Białe psy, czarne psy ujadające w dzień i noc – wszystkie tak samo bezpańskie, wolne w swojej naturze jednak wytresowane, udomowione przez swoich panów, czyli tych, którzy znają Moc Iluzji. Możesz być psem domowym, cyrkowym, psem przytulanką, suką do kopulacji, suką rozrodczą, kapryśnym szczeniakiem, możesz być psem do okrutnej bezlitosnej rozrywki rozszarpującym gardziel innych psów. Możesz być psem myśliwskim szukającym zwierzyny na polowaniu, psem policyjnym węszącym z pyskiem przy ziemi wzdrygającym się na każdą komendę, możesz być suką na wybiegu o pięknej sierści karmiona najlepszą karmą. Pytanie tylko czy to ty wybrałeś rasę, miejsce, zachowanie. Czy masz pana? Właściciela twojego życia i twojej śmierci? Kto cię wytresował i w jaki sposób? Za czym gonisz? Na co ujadasz? Czy twoim szczęściem jest pełna miska i ciepły kąt? Buda na kredyt i złota smycz? Grzeczne zdychanie pod ciepłą dłonią swojego pana? Czy kiedykolwiek byłeś wolny i zrobiłeś to wszystko z własnej wolnej woli, czy po prostu boisz się być sam i odkryć kim ty właściwie jesteś i jaki jest sens twojego życia? Nie jesteś już wilkiem. Jesteś domowym psem, uległym, potulnym, bezbronnym psem. Chcesz łaski. Zbawienia z rąk pana, który pozwoli ci żyć w swoim raju na przedmieściach piekła warunku. Pokaż nam jak aportujesz, jak biegasz za obgryzioną kością innego martwego psa, który był zupełnie jak ty, bowiem karma którą jesz jest ciałem żywych istot pozbawionych wolności i wszelkich praw. Pozbawionych duszy jak mówi twój pan.

Jest wielu panów tego świata i bezmiar ich sług. Najwyższą formą podatku jest cierpienie. To jest lokata, która utrzymuje to więzienie, zasila to wszystko Mocą Strachu. Bój się bój wirusów, mordów, wojen, huraganów, bój się o jutro i żałuj za wczoraj. Twoja wina, twoja wina, twoja bardzo wielka wina. Na kolana psy! Pyskiem do ziemi! Zlizywać zakrzepłą krew, wysysać szpik z krzyża! Na kolana! Twój pan jest tylko, okazuje się, pośrednikiem twojego prawdziwego pana, którego jednak nie było dane ci nigdy zobaczyć. Twój pan jest w zasadzie także sługą z mordą przy ziemi. Twój pan sługa swojego pana wytresował cię od szczeniaka tak jak jego wytresowano. Ta tresura trwa już bardzo długo. Przez całe tysiąclecia w tym obrocie koła. Sługa rodzi sługę do służby. Sługa najbliżej pana nosi mundur, drogi garnitur i koszulę ze złotymi spinkami, liturgiczne szaty, koronę, zawsze musi coś reprezentować, coś co nie jest nim samym, jest większe, pojemne jak ściśle zakreślony zbiór. Sługa najbliżej pana wiesza flagi, dzwoni w dzwony, tworzy wiadomości, pisze hymny i bije brawo innym zasłużonym sługom. Sługa najbliżej pana musi mieć dobre, wygodne życie, musi czuć, że zasłużył na ciepłą dłoń pana, która klepie go po pysku. Sługa najbliżej pana zazwyczaj mówi o wolności, równości i braterstwie. Mówi o zbawieniu przez pana, mówi o jego bezgranicznej łasce i miłości. Jesteś duchem syna swojego ojca, duchem córki swojej matki – jednak zapomniałeś. Stałeś się pośmiewiskiem. Kundlem goniącym swój ogon.

Nikt nie widział pana wszystkich panów. Dlatego ten cyrk może trwać. Kto napisał pierwszą linijkę kodu?

Ty.
W tej właśnie chwili.

Spróbuj sobie przypomnieć początek samego siebie. Pierwszą myśl. Pierwsze słowo. Gdzie to wszystko zaczęło się rozwarstwiać, dzielić i segregować na niezliczoną ilość komponentów, wyodrębniać tworząc tą podzieloną świadomość rozczepioną jak atom. Wielki Wybuch. Dryfujące w bezczasie odłamki świadomości – galaktyki, mgławice, planety i gwiazdy. Roztańczony człowiek przy urwisku z tobołkiem i białym psem, który zapomniał kim jest i musi ruszyć w wielką podróż, by sobie przypomnieć. Nikt za niego, za mnie, za ciebie tego nie zrobi. To jest nasze życie na tej planecie. W tej chwili. To jest bardzo ważne i ma znaczenie. Nie możesz teraz spać, bo teraz mamy największą szansę na Przebudzenie. Właśnie Teraz. Tutaj. W tym życiu. W tej formie. W tym czasie.

W tym rozjebanym post rzeczywistym świecie symulacji. Nigdzie indziej w żadnym lesie, jaskini aśramie, w żadnej parareligijnej grupie ucieczki. Tu – właśnie w Tym.

Maja Frej była martwa, pobita i zgwałcona wielokrotnie przez istoty ludzkie, które nie były już ludźmi. Były zaprogramowanym złem. Umarła w odrapanej budzie dla bezdomnych dzieci, porzuconych przez matki i ojców, żyjących w śmietniku ludzkich słabości, pozbawionych kierunku, celu, sensu. Zdychała jak zaszczute i przerażone zwierze, ścigane przez lata jej krótkiego życia. Ten dom dziecka – przybłędy, śmierdzące lękiem ściany, przełknięta każdego dnia samo pogarda, samo nienawiść, samo potępienie. Gwałcenie ciał i dusz przez siebie nawzajem, przez wychowawców, księży z symbolami miłosierdzia na piersiach, z ustami wypchanymi sloganami o miłości bliźniego – brudne pozbawione wstydu wieprze zżerające perły z gnojowiska.

Wraz z ostatnim oddechem ujrzała Rzeczywisty Wymiar Warunku. Kolektywne pole bez nakładek symulacyjnych i filtrów korekcyjnych. Nagie nieskończone pożerające samo siebie mięso, które spało i śniło wszelakie możliwe światy. W tym śnie byliśmy wszyscy, jak ogniska uwięzionej w mięsie świadomości. Każdy kto się w tym obudził nie był w stanie tego znieść, bowiem w tej jednej chwili docierało do niego, że to nie ma końca. Jedyna możliwość to znów zasnąć, znów śnić. Urodzić się we śnie, żyć we śnie i we śnie umrzeć. Wszystko czego się tak trzymasz – rozpadnie się. To jest pewne. Jak mgła, błysk na niebie, tęcza, zmyty o świcie zły sen. Przez krótką chwilę zostają wspomnienia, które z czasem tracą smak i wyrazistość, są coraz bardziej rozwodnione, wyblakłe obrazy tracące swoją pozornie konkretną formę zbudowaną z emocji, ponieważ same myśli są zbyt słabe.

Nisko wibrujące światło staje się formą. Gęstnieje. Zwalnia, zwalnia by się zatrzymać. Traci żywą przejrzystą i przytomną świadomość, zdolności ruchu i przemiany. Jak lawa w końcu zastyga. Ziemia. Jednak nie jest martwa, ponieważ to nie jest możliwe, nie ma śmierci – jest tylko Przemiana. W samym jądrze jest Impuls Życia, bijące serce. Nie czujesz tego, bo w istocie jesteś martwy. Jesteś portalem organicznym. Biologią. Maszyną. Zadrukowanym przez system arkuszem kalkulacyjnym. Zredukowanie człowieka do funkcji, organizmu do organu tworzy samo rozwijającą się patologię choroby. Tą chorobą jest przypisanie sobie władzy nad inną istotą – tą chorobą jest wkodowana we wszystko co „ludzkie” przemoc. Możesz powiedzieć że, przemoc jest we wszystkim, w naturze, w relacjach zwierząt jednak w istocie jest to odzwierciedlanie obecnych w świadomości tendencji – natura odzwierciedla kulturę, kultura odzwierciedla aparaturę umysłu. Tak jak używasz sam jesteś używany. To prawo jest ponad sztucznym ludzkim prawem.

Świadomość jest Królem, który wszystko stwarza. Wszystko co istnieje ma naturę mentalną, jest manifestacją umysłu, dlatego programowanie umysłu, jego kontrola jest programowaniem wizji – manifestacji w naszym kolektywnym polu. Nasz zakres wizji to zredukowane do minimum bardzo wąskie pasmo postrzegane jedynie przez detektory naszych zmysłów, które są bardzo ograniczone i uwarunkowane. W zasadzie jesteśmy ślepi i głusi i to co widzimy jest jedynie naszą wgraną wersją rzeczywistości. To Odtworzenie. Nagrany w podświadomości film wyświetlany na matrycy naszego umysłu. System operacyjny to innymi słowy Program do Montażu „Rzeczywistości”, który tworzy to wszystko i nadaje temu pozory żywości – hiperrealizmu jednak te dwadzieścia cztery klatki na sekundę to nagrania archiwalne – nie możesz widzieć czegoś czego nie widziałeś, nie możesz wiedzieć czegoś czego nie wiedziałeś, nie możesz czuć czegoś czego już nie czułeś. Sami przed sobą ukrywamy tą prawdę i na tym polega nasza gra z samym sobą. Ty to wiesz dlatego to czytasz, gdybyś tego nie wiedział nie byłoby cię tutaj. To bardzo proste. Dlatego prawdziwe „pisanie” jest aktem magicznym nie jest wymyśloną historią. Jest odkrywaniem. Podróżą. Musi zaskakiwać samego piszącego – w innym wypadku jest tylko kalką, dzieckiem pozbawionym życia, martwym płodem zaprogramowanego umysłu. Tak naprawdę świat istnieje wewnątrz nas, a my sami jesteśmy w samym centrum. Nie jesteśmy jednym kolektywnym bytem, każdy z nas jest osobnym wszechświatem przenikającym nieskończoną ilość wszechświatów. Dlatego nikt nie może nas zbawić, żadna zewnętrzna siła, istota, byt nie może wykonać pracy za nas. Nikt nie ma tej mocy prócz nas samych. Musimy stać się Mistrzami Samych Siebie. To jest pierwsza i najważniejsza istota, którą musimy wyzwolić. Wtedy możemy pomóc temu światu w rzeczywisty i konkretny sposób.

Łamanie konwencji, dekodowanie oprogramowania, zdobywanie wiedzy o tym w jaki sposób te programy funkcjonują jest pierwszym krokiem na Ścieżce. Ponieważ bazową kondycją jest Ignorancja. Niewiedza. Śnienie nie istniejącego świata zbudowanego na wyobrażeniach. Na snach zahipnotyzowanej świadomości. Hipnoza jest brakiem kontaktu z własnym niezmodyfikowanym przez Kulturę i Aparaturę rdzenia – Podstawy Świadomości, która z natury jest czysta i nie podlegająca modyfikacji jednak przysłania ją Mózgogłowie wytworzona i narzucona matryca sztucznej persony, która jest wytworem niezliczonych wpływów – tego wszystkiego co po prostu zostało wymyślone, wyczarowane w wyniku Klątwy – Braku kontaktu z Naturalnym Stanem. Nadanie tej podróży formy mistycznej, ponadludzkiej, „świętej” to kolejny sposób, aby przekierować naszą uwagę na egotyczne tory „duchowego”, „specjalnego”, „świętego” ego tripu. Czujemy się specjalni, wybrani, wyjątkowi na tym bazują wszelkie toksyczne kulty – na próżności, na uwodzeniu własnym wyidealizowanym obrazem. Problem zaczyna się wtedy, kiedy zaczynamy naśladować „świętość” z którą nigdy tak naprawdę nie mieliśmy kontaktu, żadnego najmniejszego żywego doświadczenia. To jest ścieżka pokraczności. Kult wszystkich umarłych świętych. Odległe krainy, legendy, święte księgi – obiekty hipnotycznej adoracji, cały stworzony mechaniczny religijny program tak zwanej „wiary”, która bazuje na braku bezpośredniego doświadczenia.

Świat w jakim żyjemy jest Wymiarem Naśladowania. Masowej konfiguracji jednego programu, który urozmaicany jest nic nie znaczącymi aplikacjami do zabawy, które dają złudzenie różności, wyboru – chodzi w głównej mierze o rozproszenie uwagi, przekierowanie świadomości na jałowe pole „rozrywki”, która polega w głównej mierze na dewastacji wymiaru naszego życia na każdym możliwym poziomie. Bezmyślność. Bełtanie się w bagnie nagromadzonych negatywności z przyklejonym uśmiechem na ryju. Ja, mnie, moje spotęgowane do wszech obowiązującego trendu – kult egoizmu wtłoczony we wszystkie nośniki na wszystkich płaszczyznach, nieustająca propaganda bycia wyjątkowym, na szczycie, trendy, innym niż wszyscy. Jednak to tylko wyobrażenie, które możesz wyraźnie zobaczyć kiedy ujrzysz tło. Zazwyczaj pomijamy tło, soczewka obiektywu jest na małej przysłonie, wpada dużo światła i zamazuje szeroki plan wyrzucając jako motyw główny podmiot na którym chcemy się skupić, który chcemy pokazać, wyodrębnić i uwydatnić. To wszystko do czego jesteśmy przyzwyczajeni funkcjonuje dokładnie w ten sposób. Wymazywanie tła daje nam poczucie bycia pierwszoplanowym bohaterem zdarzeń. Głównym aktorem w tym teledysku. Gwiazdą tej wysoko budżetowej produkcji, cała scenografia w naszym wyobrażeniu ma funkcję podkreślenia i wzmocnienia naszej Gry, popisu zdolności aktorskich, charyzmy i całe życie w gruncie rzeczy czekamy na uznanie na brawa, na nagrody, na pewnego rodzaju triumf.

W podstawowym module naszej wygenerowanej sztucznie persony jest pewien schizm wynikający bezpośrednio z tego w jaki sposób przebiega proces naszego warunkowania. Na początku jesteśmy wszystkim, małym słodkim centrum wszelkich zdarzeń. Wszyscy nas kochają, dmuchają, chuchają, cmokają i klaszczą. Mamusia, tatuś, babcia, dziadziuś, wujkowie, ciotki, kuzynki. Wszystko jest dla nas i wszyscy. Każdy nasz ruch jest śledzony z troskliwą uwagą. Najlepszy i najbardziej nieświadomy czas naszego życia. Bardzo szybko uczymy się w jaki sposób dostawać tego czego chcemy za wszelką cenę. Uczymy się używać emocjonalnego terroru w postaci płaczu i agresji i w ten sposób wymuszać na otoczeniu wszystko co nam trzeba. Zrobią wszystko, żebyśmy przestali płakać i znów byli grzeczni, mili i pocieszni. Jesteśmy czystą potężną energią, która rozjaśnia ten mechaniczny świat, mamy w sobie coś na wskroś żywego, zupełnie naturalną świętość. Ta energia dosłownie nas rozsadza i to ona tak przyciąga innych, którzy w dużej mierze są już zużyci, na wpół martwi, bowiem to energia jest tym za czym wszyscy gonią tak naprawdę. To jest istota życia.

I w pewnym momencie to się kończy. Zaczyna się wyznaczanie granic, kontrolowanie zachowania, ponieważ w swoim zaabsorbowaniu sobą stajemy się nieznośni. Wchodzimy w świat ograniczeń, a walka z nimi pozbawia nas zasobów energii. Kiedy mamy jej coraz mniej możemy się dostroić do tego deficytowego systemu. Do struktury głodu. Gastropolis. Przestajemy wierzyć w bajki, dobre skrzaty, elfy i krasnale. Widzimy coraz więcej cierpienia i hipokryzji, nasza tresura przechodzi coraz bardziej gwałtownie. Szkoła, lekcje, języki obce. Musztra małego żołnierza, drobnej neurotycznej komórki społecznej, która uczy się jak się rozrastać i pozyskiwać coraz więcej przestrzeni dla „swojego życia”. Mama, tata, wujek, ciocia, pani w telewizji wszyscy mówią nam co jest właściwe co niewłaściwe choć stanem który przebija przez ich życie jest cierpienie i zakamuflowane nieszczęście. Pozbawieni wewnętrznego spokoju i miłości bez końca w porażającej desperacji szukają tego na zewnątrz siebie jak wygłodniałe psy. I pewnego dnia budzimy się w świecie Głodu. Deficytu.

W Świecie Braku.

Kiedy już brak nam tego nadmiaru energii ludzie po prostu przestają się nami interesować. Stajemy się trudnymi niedostosowanymi nastolatkami w zaburzonym świecie, jesteśmy na wskroś zdezorientowani. Jesteśmy zapewniani o miłości jednak nie potrafimy jej czuć, bo jest tylko deklaracją, kolejna fikcją, frazesem. Na zasadzie rezonansu szukamy istot podobnych sobie, ponieważ pragniemy być akceptowani, odnaleźć swoje miejsce w tym wszystkim. Jest w tym ogromne cierpienie, ponieważ próbujemy dostosować się do stanu chorobowego, do skandalicznie zaburzonej rzeczywistości. W jaki sposób można być zdrowym psychicznie żyjąc w globalnym szpitalu psychiatrycznym, kiedy każdego bożego dnia jesteś faszerowany psychotropami mediów, toksycznych relacji, schizofrenicznej paranoidalnej post rzeczywistości zbudowanej z iluzji i deklaracji bez najmniejszego pokrycia, nigdy niekończących się kłamstw, okrucieństwa udającego moralność, programowania ubranego w szaty troski, miłości i wychowania, którego celem jest byś stał niczym innym jak tylko kolejnym wydrenowanym klonem gotowym przepierdolić dar życia na bezsensowną szamotaninę która kończy się śmiercią i nieuniknionym w tym układzie rozczarowaniem. Jak ktoś kto sam jest na wskroś nieszczęśliwy może wygenerować szczęście? To jest po prostu niemożliwe.

Dlatego rozwijamy sztukę pocieszania. Półfabrykatów. Zamienników. Nagród pocieszenia. Dlatego całą tą desperację przekuliśmy w tworzenie wygodnego życia, w fizyczny komfort i uczyniliśmy z tego prawo. Prawo do szczęścia kosztem innych istot i całego życia, które nie jest naszym dziełem. To co my „stworzyliśmy” to cywilizacja braku szacunku, toksyczna i śmiercionośna mikstura poprawiająca humor na krótką chwilę. Substytut szczęścia generujący bezmiar cierpienia dla tego wszystkiego co nie stanowi centrum naszego zainteresowania. Jest dla nas bezużyteczne dlatego możemy to przetrawić i wyrzygać, pobawić się przez chwilę i wyrzucić na śmietnik. Jeżeli nie jesteś zahipnotyzowany czy upojony „szczęściem” musisz to widzieć. Kiedy przestaniesz obserwować głównego bohatera zaczniesz coraz bardziej dostrzegać Tło i wówczas odkryjesz niechybnie dość brutalną prawdę, że życie wokół nas jest tak naprawdę w agonii. Ta planeta umiera w konwulsjach. Zajebaliśmy ją. Zerżnęliśmy na tej sali gimnastycznej sapiąc się i śliniąc dając przy okazji kilka lepów w ryj tak zupełnie dla zabawy, bez większego powodu. To gwałtowne i spazmatyczne kompulsywne ruchanie trwało dość krótko na tak zwanej linii czasu. Wytrysk miał posmak śmierci niepoliczalnych istot czujących, nie moglibyśmy znieść milionowego ułamka jednego procenta w swoim jednostkowym systemie nerwowym.

Ta opowieść to Mój Sen, a każdy z bohaterów jest mną. Tak naprawdę nie mam imienia i nazwiska, jestem produktem warunków i ograniczeń. To nie jest kolejna historia gatunkowa, schematyczny popis tego czego pozornie jeszcze nie było, to semantyczny rozjazd pomiędzy nazwą i formą, to dekodowanie Klątw rzuconych na otępioną świadomość, zaburzanie procesu tresowania – warunkowania. To jednoczesny proces burzenia i tworzenia. Zaburzania schematycznej kwadratowej wyhodowanej na literach i znakach przystankowych na tym więziennym alfabecie intelektu – impulsów przepływających z półkuli do półkuli i próba dotarcia poza słowo, poza nazwę. Trzeba zaburzać narrację tą wyobrażoną linię od punktu A do punktu B, tą pewność logicznych ciągów, tego że jedno powinno wynikać z drugiego. Szukać wyjątków, które kwestionują regułę, bowiem jesteśmy szaleni w tej masie, jesteśmy maso – chistami desperacko szukającymi szczęścia w bólu i cierpieniu, które bez ustanku sami generujemy.

Rodzimy się w dokonanym świecie. Jak nowe urządzenie podpięte do sieci i konstruowane mocą kolektywnie nabytych nawyków, schematów i programów myślenia. Rośniemy i dorastamy na podobieństwo swoich zmechanizowanych bogów – społeczno kulturowego Demiurga – Mózgogłowia, królującego w miliardach istnień ludzkich, który musi wypełnić każdą nie zapisaną kodem szczelinę. To Program Kolektywnej Ignorancji jest tym co nas bez ustanku przerabia i mieli. Formatuje bez końca. Pierwszym formatem jest zagnieżdżenie kodu religijnego, który tak naprawdę jest mechanizmem uległości, podpięciem pod „mistyczne ciało mechanicznej religijności opartej na Strachu” – Program Ojciec – srogi oceniający wszystko bóg, który jak nie będziemy grzeczni i nie będziemy klepać bezmyślnie sygnału hipnozy – dojedzie nas w tak zwanym piekle bez końca. Wyrwie nam możliwość zbawienia jak tabliczkę czekolady, którą moglibyśmy spokojnie sobie chrupać chrząkając pokornie adoracyjne pieśni, hymny i modlitwy. Mamy tutaj do czynienia z obsesją Własności. Posiadaniem. Core zarządzania zasobami ludzkimi leży w myśleniu religijno – mistycznym w tym, co zawsze mówi o tym, czego nie możesz bezpośrednio doświadczyć – Abstrakcji. To, które mówi o Tym jest nagranym głosem w twojej świadomości, zapętloną taśmą, mało czułym narratorem, którego cechą charakterystyczną jest Ocena. Wieczny sprawdzian bazujący na emocjonalno – behawioralnych zwierzęcych odruchach, na tych przyciskach, które najłatwiej wciskać i które są najbardziej pierwotną strukturą opartą na biologii ciała. Obietnica przetrwania śmierci jest kuszącą propozycją dla tej irracjonalnej chłonnej części naszej świadomości, dla której nie ma różnicy pomiędzy tym co realne i wirtualne, ponieważ tym co zarządza jest emocja, wzbogacony ładunek termonuklearny mechanizmu myślenia.

Dlatego nazywamy to śnieniem. Śnienie omija detektory narządów zmysłów, nie bazuje na tym co widzisz, czujesz, dotykasz, słyszysz, smakujesz – te wrażenia to tylko dane operacyjne, konstrukcyjny materiał – tworzywo snu. Śnienie bazuje na tym – co myślisz i jak myślisz jak tworzysz fantomy bazując na zapisanych w świadomości wrażeniach. To tutaj odbywa się proces indywidualizacji, podmiotowości wrażeń. Tutaj pojawia się Syn. Twoja urobiona z tego wszystkiego persona – tożsamość. Punkt ogniskujący, soczewka. Tworzy się samoświadomy Konstrukt – pozornie spójna i logiczna struktura. Iluzja Podmiotu, który oddziela się od wrażeń i tworzy własne urojone Królestwo – Świat Osobisty. Kiedy zatrzymasz się na chwilę i to nazywane jest medytacją i pozwolisz umysłowi roić swoje sny spróbuj znaleźć rzeczywistą podstawę tego procesu, cokolwiek co nie ulegnie zmianie, choćby jedną małą rzecz. Spróbuj znaleźć myśl – matkę wszystkich myśli. Spróbuj zatrzymać ten film, zamrozić przepływ, wcisnąć pauzę.

Wtedy zrozumiesz, że nie masz żadnej kontroli nad tym co nazywamy umysłem. Nie wiesz czym to jest, gdzie jest i w jaki sposób działa. Wtedy odkryjesz, że kompletnie nie wiesz czym ty jesteś. Możesz „wiedzieć” kim jesteś, bowiem to jest myślowa bułka tarta, która obtoczone jest biologiczne mięso i najczęściej wskazujesz na jakiś zawód, status społeczny, płeć, wiek i wszystko to co charakteryzuje twoją fizyczność, jednak spróbuj zajrzeć głębiej w samą otchłań świadomości.

Więc, zatem, so…czym jest Duch?

Gdzie jest esencja? Podstawa? Na czym to wszystko w istocie stoi? Co się rodzi i co umiera?

Maja Frej doświadczyła podczas rozpadu całej konstrukcji braku rzeczywistej podstawy czegokolwiek. Nie próbuj tego zrozumieć, ponieważ sam mechanizm tego co my nazywamy rozumieniem z punktu widzenia tego doświadczenia mówiąc kolokwialnie jest kurwa śmieszny. Nie możesz tego przyłożyć do niczego, ponieważ to przekracza twój zakres, twoją konstrukcję. To śmierć słowa, określenia, nieadekwatność każdego wzorca. Tam gdzie kończy się słowo zaczyna się prawdziwe rozumienie. Jest w nas ten rodzaj nazwijmy to „inteligencji”, dla którego te siatki myślowe, misternie tkane pajęczyny pojęć i koncepcji są jedynie dość prymitywnym poziomem rozumienia. To jedynie rozumienie rozumowania. Opisywanie opisu. Mapowanie mapy. To w istocie jest nasze więzienie, to jest poziom naszego „życia” ten zapętlony beznadziejny stan szukania umysłem pozaumysłu. Mówienie o wolności językiem zniewolenia. Możesz się nauczyć ładnie myśleć, możesz być tytanem myślenia, niekwestionowanym mistrzem logiki, totalnie zaprogramowanym programującym uwielbianym i czczonym przez swoich uczniów, których bez końca programujesz i od czasu do czasu doprowadzasz do intelektualnego orgazmu. Orgia myślenia, takie mądre jebanko, wypchanie każdej możliwej dziury w strukturze – tak zwanym znaczeniem. Jednak prawdziwą rozkoszą jest ruchanie samego siebie. Ostateczny punkt ekstazy. Na razie odbywasz stosunki przerywane w kondomie lęku przed Otchłanią. Masz momenty rozpadu, ale zbierasz się do kupy. Macasz granice nicości. Te momenty w których z przerażeniem odkrywasz, że istnieje duże prawdopodobieństwo, że w istocie nie istniejesz jako oddzielny byt w niebycie, albo niebyt w bycie, co najwyżej jesteś rynkiem zbytu dla swoich idei na temat „rzeczywistości”. Jak już napisano wątpliwe są podstawy tego urojonego Królestwa.

I takie momenty znaczą więcej niż najbardziej błyskotliwe „piki” twojego intelektu. Istota pożądań, Istota emocji, Istota myśli. Trzy w jednym biologicznym ciele. Prącie – wagina, romans – dramat rodzinny, nobel – psychiatryk. Od dołu do góry. Ciało. Energia. Umysł. Cała konstrukcja powstała z pożądania, klonuje się poprzez rozpładnianie. Najbardziej oczywista i poza dyskusyjna przyjemność jest Bramą Wejścia Gastropolis chwilą pozakonceptualnego dryfowania podczas orgazmu, z tej przyjemności rodzi się ból i cierpienie – skazane na umieranie kolejne ciało. Ciała rodzą ciała, emocje rodzą emocje, myśli rodzą myśli. Żyjemy w tych trzech wymiarach, w trzech bramach. Zaburzone ciało zaburza emocje, które infekują umysł. Ciało pragnie przyjemności, ciepła i bezpieczeństwa, emocje pragną eskalacji, umysł łaknie odpowiedzi i niemożliwego spokoju. Powstaje permanentny konflikt interesów. To właśnie emocje są w ludzkim wymiarze głównym czynnikiem zaburzającym. Pływamy w tym. Moczymy się. Zanurzamy.

Targają nami niekontrolowane konwulsje, choć pozornie jesteśmy opanowani i spokojni. To jest Nieświadomość Motywu i Działania. Nasz Stan Powszedni. Któż z naszych bohaterów tego epizodu mógł to wygenerować? Tą mentalną podróż abstrakcyjnych koncepcji – myślo – bytów w Mózgogłowiu. Bóg myśli swoimi wytworami, autor myśli swoimi bohaterami, ubiera ich, nadaje rysy twarzy. Umiejscawia. Postaciuje. Używa jak niewolników. To wszystko to samo. Ten sam proces zapisany w każdym fraktalu.

Kiedy jesteś wymyślonym zapisem, czy możesz żyć swoim życiem niezależnym od swojego twórcy? Nie dam ci kolejnego oddechu kiedy przestanę pisać. Będziesz niebytem, pustym arkuszem w edytorze tekstu. Dlaczego zatem piszę was, was wymyślam? Po co to? W jakim celu? Chcę uwodzić, zaskakiwać, robić wrażenie? To jest moment, kiedy Bóg pyta sam siebie o sens Stworzenia. Czy los tych ulepionych z popiołu kogoś obchodzi?

Kto to zapisał tym wszystkim? Tym łagodnym światłem padającym i żywiącym rośliny na parapecie okna. Tą ciszą, która jest otwarta i kochająca. Tym dobrem, które tu jest pomimo wszystko. Tym kadzidłem tlącym się na ołtarzu i płomieniem świecy, który wciąż przypomina, że życie warte jest życia. Dlatego Opowieść jest tak ważna. Każdy z nas nosi ją w środku i musimy pozwolić sobie na Wolność bycia tymi, którymi naprawdę jesteśmy. Pragnę widzieć dobro w świecie! Dlatego piszę, dlatego tworzę. Rozumiem rolę zła i cierpienia, dlatego piszę o nim, modeluję nim, używam jako nawozu. Używam piękna i szpetoty, mądrości i głupoty by ukazać, że jesteśmy Twórcami. To jest nasza Moc.

Moc, która wyzwala z warunku Gastropolis.

Maja Frej żyje we mnie, mówi przez moje palce na klawiaturze. Każdego bożego dnia jest coraz bardziej żywa, coraz bardziej piękna i pełna światła. Mrok nie może jej tknąć, bo była w nim, żyła w nim i już nie ma niczego przed czym chce uciec. Jest w pełni świadoma Motywu i Działania. Tego, że tak naprawdę żyjemy w Iluzji, jesteśmy Nieświadomi, bolejemy nad stratą i bez końca walczymy o wszystko. Jednak to wszystko jest niczym.

To jest Prawda.
To jest koniec cierpienia.
Stajesz się absolutnym mrokiem i absolutnym światłem.
Absolutnym Snem i Absolutnym Przebudzeniem.

Już się nie boisz.
Świata – Samego Siebie.