Dlaczego przebiłeś się przez przejście?
Dzieje Judy i Tamar
Pirat w ostatnich dniach był spokojny. Więcej było ciszy, więcej przestrzeni. Coś się zmieniło, jakby Duch otworzył w nim jakieś tajemne drzwi, które do tego momentu były zamknięte. Czuł, że tworzy się w jego życiu zupełnie nowy rozdział, że stał się bardziej dojrzałym człowiekiem. Nagle zrzucił starą skórę. Odważył się postawić kolejny krok na tej zadziwiającej drodze jaką jest życie i zrobił to delikatnie – tak dla odmiany. Rzadko tak bywało, raczej bywał gwałtowny, impulsywny, kąpany w gorącej wodzie emocji. Teraz stygł. Otwierał się. Przestał zagłuszać rzeczywistość i słuchał zdając sobie sprawę, że jest ona opowieścią, która wcale nie toczy się tak szybko jak mu się zdawało. Przede wszystkim jest warta uwagi, jest warta obecności i kiedy nie zagłusza jej jego własny chaotyczny umysł odsłania się jakby po raz pierwszy i jest zupełnie czymś innym o tego co zwykł postrzegać jako „rzeczywistość”. To była jedynie jego wersją wydarzeń. Sen.
Myśli się zmieniły. Były lżejsze. Miały w sobie więcej światła i przecież od początku były puste – pozbawione istnienia. Jednak zawsze przychodziły i zawsze odchodziły. Rodziły się i umierały jak gwiazdy. Pisząc Pirat próbował je zatrzymać, jednak zapisane były oszustwem, iluzją czegoś żywego. Na czym polegał sekret by tchnąć w nie życie, by stały się prawdziwym pokarmem, czymś co ma moc budzenia ze snu?
Był na cmentarzu. W miejscu do którego ciągle wracał, w którym była wciąż cisza i tajemnica. Trójprzymierze wylęknionych dusz przy zbiegu ulicy Ogrodowej i Srebrzyńskiej. Siedział przy pomniku małego anioła śpiącego na poduszce zaraz za kaplicą Scheiblera. Wszystko skąpane było w czerwieni, bo tylko jesień potrafiła wydobyć takie intensywne barwy. Purpura, cynober, pąs jak rozbudzone namiętnością ciało, które tak chciało żyć i kochać jednak czas był nieubłagalny, wszystko zaciskał w swojej pięści zostawiając jedynie esencję.
Światło.
Przymierze Formy i Pustki.
Przymierze Snu i Jawy.
Przymierze Życia i Śmierci.
Być żywym i wdzięcznym, choć przecież to takie trudne, zwłaszcza wtedy kiedy to co do ciebie przychodzi jest bolesne i rozszarpuje ci serce na strzępy. Jednak wciąż oddychasz, wciąż żyjesz. Jak zaśpiewał pewien człowiek:
„Czy coś jest nie tak”, powiedziała, oczywiście, że tak.
„Jeszcze żyjesz”, powiedziała, a czy zasługuję na to, żeby żyć?
Czy to jest pytanie?
A jeśli tak, to kto na nie odpowie?
Kto odpowie?
To jego życie nie było łatwe, nie było dobrym snem pełnym kolorów, lekkości i wdzięku, bo koniec końców rzadko, które życie takie jest. Raczej jest inaczej, wciąż przebijasz się przez mrok gubiąc po drodze wszystko co wydawało ci się cenne i ostatecznie przecież jesteś nagi i bezbronny w obliczu prawdy, która dla każdego jest inna. Jak klejnot obserwowany z wielu stron. Rozświetlający pryzmat ukryty głęboko w samym rdzeniu i nigdy nie możesz odgadnąć jak to jest możliwe. Jak to się stało. Pirat często myślał o tej niebywałej arogancji, która pyszniła się i nadymała, która przelewała z pustego w próżne, katalogowała każde z tych ludzkich urojeń jakby warte były tego całego wysiłku odkrycia wszystkich tajemnic niczym znaczonych kart w rozgrywce oszustów, która trwa od niemającego początku czasu i wciąż jednak daje złudzenie końca. Jednak koniec nie przychodzi, chociaż wszyscy wydają się czekać i myśleć, że oto oni żyją w tym właśnie rozstrzygającym rozdziale, który przecież ma wszystko ostatecznie wyjaśnić. Koniec przychodzi do każdego z osobna i odkrywa przed świadomością jej własną tajemnicę. Pirat miał taką nadzieję i w to właśnie wierzył, na to szczerze mówiąc liczył, bo w przeciwnym razie po co to wszystko?
Przecież niemożliwym jest aż tak monumentalny przypadek. Niemożliwym jest tak oszałamiająca skala, obezwładniający rozmach. Niemożliwym jest, aby taka rzecz była na rozum ludzki. Tego nie sposób pomieścić nawet w wyobraźni. Kiedy człowiek w samotności otwiera w sobie te pytania i uchyla tajemnicze drzwi słysząc ten podszept, który dodaje mu odwagi i otuchy stawia pierwszy nieśmiały krok i przekracza próg tajemnicy. W monotonnej płaszczyźnie uregulowanej przytłaczającym pragmatyzmem egzystencji ludzi – robotów to pragnienie wolności poprzedza ten niespodziewany wrzask, który budzi cię brutalnie ze stanu hipnozy w której żyje większość ludzi. Nagle budzisz się w nowym nieznanym świecie, który choć wydaje się tym samym przecież światem nie jest nim. Jest inny. Wytrącony z tej bezpiecznej rutyny na powrót uczysz się żyć. Jak dziecko.
Świat dorosłych umiera. Po części z ich własnej winy. Gęstnieje, staje się coraz cięższy i cięższy od wspomnień, błędów i nadziei tego ciągłego błądzenia po omacku w ciemności w zaludnionych do granic korytarzach, które doprawdy nigdzie nie prowadzą. Zajmują jedynie czas – najcenniejszą z walut. Nim się obejrzysz twój czas przeminie i nie wróci go żadna modlitwa. Bicie zegara usypia nas zamiast budzić. Odkładamy wszystko na potem i pewnego dnia to „potem” staje się naszym ostatnim teraz.
Nikt nie wie co jest dalej.