KOŚCIÓŁ I RATUSZ

Kruche są podstawy królestwa.

Michel Houellebecq „Cząstki elementarne”

Pani prezydent Królowa i jej wierny chór – dwór zainstalowany jak lepka od pożądliwości rdza na wszelkich urządzeniach, w całym mieście, obtoczona niczym kotlet schabowy w panierce swoich wiernych klakierów. Do tego mizeria z urzędniczej zmielonej masy ludzkiej segregującej ten nigdy niekończący się zapętlony dokumentalno – tabelkowy świat czystej formalnej Abstrakcji.

Mięso.
Masa.
Urzędnicza Maszyna.

Podatki, ulgi, derywatywy. Spółki pustego skarbca kartonowego państwa teoretycznego, którym rządzi ekipa Warsaw Shore w garniturach zarządzana przez inną mroczniejszą ekipę z Pogranicza. Kwantowa rzeczywistość równoległych wszechświatów zapadniętych w sobie w wyniku konstrukcyjnej prowizorki. Kolesie kolesiom zgotowali ten sos. Pizza Gate – Human Hate. Wybory – komory gazu rozweselającego. Nieustający happening politycznej poprawności i dość skutecznej taktyki odwracania uwagi. Dekady doświadczenia w kilku ustrojach. Studia podyplomowe z Administracji i Zarządzania Dezorientacją. Płaska Ziemia. Przy jebnięciu konkretnej i kolejnej zamordystycznej ustawy damy wam Aborcję – wytoczymy was na ulice jak kolorowe kulki z reklamy telewizora, albo powiemy, że chcemy ograniczyć wam prawa, które wam przecież sami dajemy jak kilka delikatnych kopów na ryj, żebyście trzymali tak zwany pion w kolejce do urojonego szczęścia. Tym można sterować jak tanim eurobiznesem z więzieniem w każdym rogu i świeżo drukowanymi dolarami. Trzy kostki. Trzy Szóstki. Patent wszczepu – Microsoftu. Człowiek jako terminal płatniczy. Podpięte pod siebie zagrody chwilowej wygody – Globalizacja 2.0 przeżuwająca kości swoich niezliczonych ofiar liczonych w grubych milionach jak te pożyczki. Bank Wszechświatowy Fundusz Walutowy – całe kontynenty drenowanie do ostatniej kropli zasobów naturalnych. Korporacyjny Genesis – Raj dla Wybrańców, barak dla skazańców. Galaktyczne Getto. District 17.

Lewica.
Prawica.
Surowa polędwica.

Tutaj w tym Nowym Mieście jak niegdyś nazywano Łódź wszystko było nieco bardziej swojsko – przaśne w pewien dość zabawny sposób nieudane i to paradoksalnie stanowiło największą szansę na znośne życie. To miasto nigdy nie będzie Smart, w pełni kompatybilne z Globalnym Mózgogłowiem, bo tu zawsze coś po drodze się najzwyczajniej w świecie wypierdoli, ktoś czegoś podłączy do końca tak jak trzeba i jak zwykle będziemy gdzieś pomiędzy wszystkim, a niczym. Zagubiona autostrada do Powszechnej Automatycznej Kolektywnej Szczęśliwości. Mocny karmiczny czynnik uwarunkowania przeszłością, którą zmienić można poprzez długie wdrażanie nowego oprogramowania. Tutaj zbyt wielu ludzi żyło w analogowej rzeczywistości, po części, dlatego, że cyfra ich nie uwiodła jak trzeba, po części z biedy i nieprzystosowania do trendów i nowinek gdyż umysł mieszkańców Łodzi był nieco korsarski ze swojej natury, miał w sobie mocny czynnik rewolucyjny i odporny na tą wysublimowaną propagandę o powszechnej szczęśliwości za sprawą Światłowodu. Być poza wyścigiem to nie jest przecież takie złe, ta samplowana podróba prawdziwego życia – matryca nałożona na system zmysłów nowe pikselowe Elizjum, zasilane nieskończonym cierpieniem czujących istot, krwią dogorywającej matki, która umierała na naszych oczach z przerwą na reklamy „zielonej odnawialnej energii” i wyprzedaże resztek dzikiej natury pod zabudowę, byśmy mogli z uśmiechem na ryju zajebać to, co jeszcze dyszy, co ma w sobie prawdziwe niezmodyfikowane naszą chorobą życie. Jesteśmy dość dewastującą Mutacją, toksyczną formą przejściową, transgenicznym gatunkiem hybrydowym, który niestety stał się zbyt szalony i niepoczytalny – zagubiony we własnych neurotycznych wytworach – dominującym czynniku naszej własnej agonii.

Zagubieni we własnym fikcyjnym królestwie nieskończonych praw i obowiązków, buchalteria kwadratu zamkniętego w bezsensownie obracającym się wokół sztucznych trendów i popędów kołowrotku – laboratoryjne szczury gorączkowo szukające wyjścia, które dla 99,99% po prostu nie istnieje, jest tylko przejściem jednego w drugie, przelaniem z próżnego w puste, bezustannym, nawykowym wgraniem w nigdy nieprzerwaną mechaniczną taśmę automatycznego istnienia – terror egzystencji. Rodząc się w konkretnym miejscu, czasie, rasie, nacji, państwie, mieście, rodzinie wgrywasz się w jeden z niezliczonych kodów – programów, stajesz się aplikacją, nośnikiem, klonem tego programu. Wierzysz, że jesteś „wolny i niezależny”, że „podejmujesz decyzje”, „tworzysz swoje życie”, jednak to nie prawda, bo w rzeczywistości to życie – program tworzy ciebie. Żyjesz zupełnie nieświadomy tego co tobą kieruje od tak zwanego „wnętrza” podświadomego programu twojego biologicznego plemienia, rodu – twoich przodków. Kiedy pływasz w tych wodach płodowych i nawet wcześniej kiedy jesteś tylko niewidocznym dla ludzkich zmysłów potencjałem, który szuka nowego biologicznego ciała ten program samoistnie instaluje się w tobie, warunkuje cię na całe przyszłe życie.

Conditio sine qua non.

Genetyczne perpetuum mobile, ciało wypluwające ciało – później jesteś „zagospodarowany” przez Kościół i Ratusz – przypieczętowany rytuałem i zapisany w ewidencji – kolejny produkt do przetrawienia i wyplucia do czarnej ziemi w tak zwanym finale.

Bóg mara, sen wiara.

Rodzimy się z pożądania, z ocierania narządu o narząd, czasem mówimy, że to z miłości lubimy w to wierzyć, jest romantyczna, wzniosła wersja reklamowa, którą wyświetlamy sami sobie. Jednak z wiekiem zaczynamy rozumieć, że choć i owszem jest tam źdźbło tak zwanej prawdy jednak ten sztuczny romantyzm jest w istocie dość daleki od rzeczywistości. Dlatego opakowaliśmy to wszystko folderem reklamowym, świątecznym papierem na prezenty, komediami romantycznymi, gazetami life-stylowymi, bonami na zakupy, niezliczoną ilością tych drobnych codziennych uciech minimalnych, których ciągła rotacja i zagęszczenie pozwala nam widzieć jedynie ten pozornie komfortowy i dobrze zorganizowany „nasz” mały neurotyczny świat oparty głównie na dość szalonym i kompulsywnym szukaniu wygody. Jednak ta wygoda ma swoją cenę. Swój koszt. Tą ceną jest cierpienie niezliczonych form życia i tak naprawdę nas samych. Cierpienie, którego z całych sił próbujemy nie widzieć, nie słyszeć i nie czuć. Chcemy spać, śnić „szczęśliwy sen”, bo dążenie do szczęścia i wolności jest prawem człowieka. Prawa człowieka są najważniejsze na świecie, to fundament demokracji, spektakularny dorobek intelektualny, osiągnięcie na miarę wszechświata. Nie jest wiadome, czy w całej iluzorycznej czasoprzestrzeni istnieje podobnie „najinteligentniejszy gatunek ssaków”, który ma równie wybiórcze podejście do „prawa do szczęścia”, w rzeczywistości nie szanując go nawet między sobą, nie mówiąc o innych czujących formach życia. 68 milionów ton martwego krowiego mięsa rocznie, 110 milionów ton ciał martwych świń, 115 milionów ton ubitych kurczaków – to kilka ton zamordowanego życia co sekundę. Wielkie planetarne mordowanie i wymieranie, wielka uczta pośrodku stosów trupów sięgających samego nieba niczym stos ofiarny dla wielkiego boga Ignorancji sycącego się odorem śmierci i rozpadu. Odzwierzęce śmiercionośne wirusy szalonych krów, świń, koni, ptaków, nietoperzy w końcu ukoronowanie naszych niesłabnących wysiłków samozniszczenia w postaci Mutującego Króla Wirusów, który zatrzymał cały ten szalony film pełen okrutnych twistów fabularnych i oferuje nam dramatyczną chwilę do namysłu. Przetasowania faktów jak tali znaczonych kart w tym pokerze, blef za blefem, oszustwo za oszustwem – rozbić bank i zgarnąć wszystkie świeżo bite żetony – wielka niekończąca się impreza z dziwkami i kokainą. Dojść do samego dna, wymacać podłoże. Przez chwilę krótszą niż pstryknięcie palcami – Być Królem Życia.

Sztuczny nierzeczywisty świat nawigowany sztucznym nierzeczywistym „prawem”. Miliardy papierów, ustaw, regulacji ciągłe nieprzerwane modyfikowanie swoich własnych wymysłów dla potrzeb tak zwanej chwili – wszystkiego co w istocie się tutaj wydarza. To tak naprawdę jest pod tą rzekomą „wolnością”. Żyjemy w korporacyjnym globalnym państwie wyznaniowym, którego religią jest Władza i Pieniądz. Tylko to się tak naprawdę tu liczy, za tym wszyscy biegają w tych pozłacanych łańcuchach. Jednak udajemy, że jest inaczej. Mamy literaturę piękną, sztuki wysokie, wyrafinowaną kuchnię francuską o bogatej tradycji, mamy zapierające dech symfonie wielkich kompozytorów, malarstwo, które dotyka boga i mistyczne ceremonie religijne. Mamy architektoniczne cuda świata, podbijamy kosmos. Mamy najbardziej komfortowy model w całej ludzkiej historii. Możesz być raperem, globtroterem, influenserem, religijnym koneserem starych win. Możesz być kim chcesz, każdym możliwym złudzeniem, każdą ochotą, pragnieniem. Możesz być gwiazdą egzystencjalnego porno i wyruchać wszystko w wielkie kakao i spuścić się na twarz wszechświatowi. Noce pełne uniesień i ekstazy. Noc kryształowa, Niemcy 9 Listopada.
Biała noc, 18 listopada Kooperacyjna Republika Gujany – Świątynia Ludu Kościoła Pełnej Ewangelii. Śmiercionośne abstrakcyjne szaleństwo zagubionego umysłu.

Pornograficzne Mózgogłowie.
Samojebka.

Jednak tak naprawdę ten „sukces” trwa tak krótko, że nim się obejrzysz zobaczysz, że jesteś żebrzącą o brak cierpienia biologią, umierającym w przerażeniu ciałem i wszystko co zrobiłeś i kim byłeś przyjdzie do ciebie jak cień. Na tym żerują religijne hieny, zaklinacze zagubionych dusz, prorocy nocy, sprzedawcy złudzeń odkupienia, rozgrzeszenia w zamian za udział w odpustach, rytuałach, religijnych ruchach wstecznych. Sądzimy sami siebie w sobie. Dlatego tak naprawdę nie możemy siebie oszukać. Nasza nieświadoma świadomość jest jak czarna skrzynka zapisująca każdy ułamek sekundy, każde działanie, słowo, gest. To nie brodaty starzec na wysokościach, srogi demiurg, to nasz własny umysł – macierz wszechrzeczy. Przyczyna i skutek to jest prawdziwy fundament tego Królestwa. Kto sieje wiatr zbiera burzę. To wszystko zaczyna się od każdego z nas w tej jednej obecnej chwili, dlatego pomóc temu światu to przede wszystkim pomóc samemu sobie, uleczyć własne szaleństwo, własny strach i przerażenie, zobaczyć siebie w rzeczywisty sposób, odkryć swoje neurozy i własny negatywizm, zobaczyć cień. To były ciągi myślowe w głowie Pirata, tak zwane spontaniczne „przebicia z pola”. Poza osobowa narracja podczas jarania porannych kiepów wraz z Prepersem.

Siedzą TERAZ w ćwierć lotosie na poduszkach do medytacji na cokole placu wolności. Kontemplują w milczeniu naturę wszechświata i piją kawę po turecku przyrządzoną po chińsku. Jest mroźny i orzeźwiający pandemiczny poranek przesiąknięty tendencją depopulacyjną. Można nawet powiedzieć, że wpisują się w obecny trend na powszechne morsowanie, czyli włażenie w pantalonach do lodowca, pływanie w przeręblach lub smarowanie się śniegiem i konieczne obowiązkowe sprawozdanie na Portalu Twarzy – PT w postaci heroicznej samojebki. Jest tak zwany okres między świąteczny. Tak…Ta ulica to wręcz literacka legenda, pełna bohaterów mało poczytnych książek i wszelakich akcji fabularnych od romansów po horrory. Pirat sam ma tendencje grafomańskie od najmłodszych lat, „coś tam” zawsze pisał, pisze i będzie pisał. Często gęsto ma ze sobą swojego czarnego oldskulowego lapka IBM – a T43, który jest jak cyfrowy czołg – to jego uzbrojenie w powszechnej wojnie informacyjnej. Siedzi w ciepłe – przestrzenne dni na tym placu wolności pod pomnikiem Kościuszki i tworzy swoje literacko – gonzo dziennikarskie widokówki postapo. Jest redaktorem naczelnym internetowego zina „Lodzer Zeitung”, którego tytuł przypomina nam o permanentnej okupacji naszej świadomości. Podtytuł brzmi „Mięso, Masa, Maszyna” i to w skondensowanej formie wyraża całą piracką filozofię, którą nazywa „Terrorem Egzystencji” – przez Faszyzm Materializmu, który dumnie kroczy przez świat i zostawia po sobie totalny rozpierdol w postaci śmierci, głupoty i zniszczenia. To nie jest wróg z krwi i kości – to umysłowy wirus, który wciąż mutuje i przenosi się przez slogany na bazie nieskończonych potrzeb dlatego jest niezniszczalny i wszechpotężny – jak urojony bóg. Pirat ma około trzydziestego trzeciego roku życia, niebieskie prawie błękitne oczy, które jak to czasem mówią ludzie powodują dziwne odczucia, twarz trochę dziecka, trochę starca, długie włosy spięte w kok niczym alternatywny Budda, nosi się w stylu jak najbardziej pirackim ma ciężkie srebrne kolczyki z małymi trupimi czaszkami i bejsbolówkę z trupią czachą, a na nią narzucony grupy wełniany czarny kaptur. Ogolona twarz i bokobrody.

Prawdziwy punkowy lodzermench – potomek żydowskiego rodu łódzkich fabrykantów, którzy musieli jak to zwykle z Żydami wyjechać kopani po dupach tak zwanymi okolicznościami jakieś kolejnej zrodzonej w ludzkich głowach paranoi. Jego nazwisko to Baal, a imię Max. Co jakiś czas, w jakimś miejscu w ludzkich umysłach inkarnuje coś naprawdę złego, pewien rodzaj przesiąkniętego nienawiścią bezosobowego bytu, zatruta bezduszna idea, zaraźliwa i okrutna choroba umysłu przenoszona z głowy do głowy, z serca do serca i wówczas płoną krematoria i rusza precyzyjna i zimna maszyna śmierci. Zawsze jest tam jakiś bóg, wyższe dobro, dziejowa konieczność, równość, braterstwo, czystość, sprawiedliwość, jednym słowem – Abstrakcja. To jest zarzewie szaleństwa, nieskończony potencjał cierpienia na którym bazuje Mózgogłowie w nieskończoność przedłużając swoje panowanie w pozbawioną czucia dyktaturę. Wyhodowali nas w szufladkach, w kubłach na śmieci – karma w pudełku na wynos. Polska szufladka, żydowska szufladka, rosyjska szufladka, niemiecka szufladka. W kolorze białym, żółtym, czerwonym, czarnym, obklejone tymi albo tamtymi wizerunkami świętych mężów, którzy wcale nie byli święci, a po prostu przytomni tego co się tutaj odpierdala. Babilon ma naturę mentalną, jego mury to pojęcia, a zaprawa to Abstrakcja.

Po lewej Kościół po prawej Ratusz. Religia i Rząd, Bóg i Król – dwie sprawne dłonie jednego wiecznie ruchliwego cywilizacyjnego Monstrum, które teraz jest w stanie agonalnym podłączone pod respirator technologii, zainfekowane odzwierzęcymi wirusami, które przyszły do nas z okrucieństwa i czystej nie rozcieńczonej świadomością ignorancji. Co sekundę na tej planecie padają istoty żywe w agonii, bez przerwy, non – stop. Są mordowane na nieskończoną ilość przemyślanych sposobów, które mają swoje plany i rysunki techniczne. Technologiczna obróbka żywności, piramida żywienia z świńskim nabrzmiałym od przerażenia okiem, które patrzy na nas jak wyparty wyrzut sumienia. Gruba wysmarowana wszelkimi środkami przeciwbólowymi i sproszkowanym prozakiem skóra homo – niewiadomo – sapiens, który z godną samego siebie obojętnością i „rozkosznym rozbawieniem” godnym małego dziecka bawi się sam ze sobą w szczyt ewolucji – mając samego siebie za jedyny inteligentny gatunek we wszechświecie. Oddajmy głos Prepersowi

– Ty Pirat, weź no mi wytłumacz jak przysłowiowej krowie na granicy urojonych światów, jak to jest, że my jako podgatunek ludzki wytworzyć w sobie taką pychę, która twierdzi, że w całym nieskończonym kosmosie istniejemy tylko my cztero kończynowe istoty średnio inteligentne o tendencjach ewidentne samobójczych i skłonnościach psychopatycznych?

Pirat zaciągnął się papierosem patrząc na osnutą mgłą poranka główną arterię tego miasta, która z minuty na minutę nabierała życia w postaci istot żywych, które gorączkowo zaczęły „biegać” za tak zwanym swoim interesem czyli utrzymaniem się przy życiu, co przybrało formę pracy zarobkowej w postaci tak zwanego etatu, lub działalności gospodarczej i doprawdy nie miały czasu na tego typu zupełnie bezsensowne filozoficzne brednie. Rzeczywistość stała się bezlitośnie pragmatyczna – niczym zmywarka do naczyń, albo kosiarka do trawników. Skomputeryzowane Smart – Live w Smart – City – jedno wielkie Udogodnienie sprowadzone do obsługiwania Pulpitu Nawigacji. Czwarty zaawansowany stopień upośledzenia, człowiek – proteza.

„Pro – teza.”

Czło – wiek.
Pato – geneza.

– Wydaje mi się i warto to dodawać przed absolutnie każdą tak zwaną opinią, że ten rodzaj iluzji wynika z ograniczenia naszej percepcji, która mam poczucie jest dość mechaniczna, bowiem żyjemy w deterministycznym zmechanizowanym paradygmacie naukowym, który czy chcemy tego czy nie ukształtował naszą tak zwaną siatkę pojęć i zdeterminował sposób w jaki „postrzegamy” – „rzeczywistość”. Terror logiki i dowodu – ta osławiona metodologia zamyka nas w więzieniu własnych ograniczeń, co powoduje, że żyjemy jak to ujął jeden zajebisty pisarz w „symulacji zbudowanej z założeń”. To z kolei prowadzi nas wprost do poczucia wyobcowania i totalnego kosmicznego osamotnienia, bowiem to świadomość określa byt. Brak nam tutaj perspektywy, gdyż zajęci jesteśmy „badaniem” struktury, zafiksowaniem na detalu i tym samym kompletnie tracimy panoramiczny i wielowymiarowy obraz co skutkuje, że sprowadziliśmy to wszystko do ubogiej formy trzech wymiarów. Jednak jeżeli przeniesiemy uwagę z funkcji zmysłów do jądra samej świadomości, wówczas odkryjemy coś co się nazywa – Wyobraźnia i to ona jest w obecnej dość chujowej sytuacji – najważniejszym naszym potencjałem, gdyż w tak zwanym wymiarze fizycznym doszliśmy do tak zwanej ściany – limitu logiki i rozumu, które mają w sobie ograniczenie jak mechaniczny procesor w komputerze i określoną przepustowość danych i możliwości procesowania kodu, który sam w sobie jest napisany na nasze własne podobieństwo – jest produktem ułomnego boga, jest by rzec kratami tego logicznego więzienia. Dlatego tak zdemonizowano psychodeliki, bowiem rośliny psychoaktywne mają w sobie potencjał hakowania tego kodu, przebicia się przez zasieki logiki do nieskończonego potencjału samej świadomości. Jeżeli spojrzymy na umysł jako nieskończony potencjał pozbawiony granic, sztucznych struktur niczym bezbrzeżny ocean potencjału ujrzymy samych siebie w obecnej formie jako istoty, które uwięziły własną świadomość w klatce przyjętych koncepcji, które uważamy za tak zwane fakty. Istota władzy polega na panowaniu nad umysłem, nad percepcją i sprowadzenie nas do mechanicznej aparatury opartej na zmysłach i logice. To jest kanalizacja tej struktury, żyjemy w ścieku konsumując przetrawione przez Maszynę życie – dostając odpadki – nagrodę pocieszenia. Żyjemy w dualistycznej matrycy tak zwanego dobra i zła, Boga i Diabła, lecz czym w swojej istocie jest Diabeł?

To Ograniczenie.
To jest esencja.

Zatem patrząc na ten świat, co jest tym co najbardziej „rzuca się w oczy”. Ograniczenie! Zniewolenie warunkami! Wszystko ma limit! Jest nietrwałe, skończone w czasie i przestrzeni, podległe nieuniknionemu rozpadowi. Starość, choroba, śmierć! Jednak esencja świadomości nie powstała z warunków, jest niematerialna – nasze myśli – ruch energii – istnieją i nie istnieją jednocześnie – jak dźwięk. Dlatego to nie podlega fizycznemu rozpadowi. To nie jest dobre i nie jest złe. To jest poza tym wtórnym określaniem czegokolwiek, bowiem jest przed jakąkolwiek nazwą. Dlatego osobiście uważam, że we wszechświecie istnieje absolutnie nieskończona ilość istot, światów i samego życia w bogactwie wszelakich form, które nie mieszczą się w naszej ograniczonej dowodami logice, to jest Potęga Wyobraźni. Pierdolnięcie Transcendentu. Klucz otwierający Wszechświat, który leży w nas samych i jeżeli go nie użyjemy sczeźniemy na pustyni z pragnienia, kiedy tak naprawdę wkoło mamy życiodajne czyste wody świadomości, które mają źródło w nas samych, nie w Bogu na wysokościach, czy zbawieniu niesionemu przez kolejnego mesjasza na którego czekamy jak na odpust wszelkich win. To w swojej istocie jest nasz Wybór. Podlegać narzuconemu mechanicznemu systemowi Maszyny Śmierci, czy udać się w podróż do wnętrza samych siebie i zacząć badać kim w istocie jesteśmy i jak głęboko sięgamy. Póki naśladujesz nigdzie w rzeczy samej nie dotrzesz, po prostu umrzesz po drodze, zużyjesz się jak maszyna i wyłączysz.

Jednak!

Jeśli zamiast iść czyimś śladem zatrzymasz się i zaczniesz badać kim ty jesteś, gdzie jesteś i z jakim skutkiem wówczas masz szansę poznać coś czego nikt inny nie jest władny poznać. Samego Siebie. To jest esencja tak zwanej medytacji. Dlatego warto medytować. Jeżeli spojrzysz na posążek Buddy zobaczysz w nim całe i kompletne nauczanie Drogi, która nie polega na studiowaniu pism, żarliwych modlitwach, błaganiu, skomleniu i klepaniu różańców. To jest Droga Poznania Świadomości – tego czym jesteśmy w najgłębszej swojej istocie. Zostać piratem to zdjąć wszelkie flagi narodu, religii, kultury i zamiast tego zrozumieć że jesteśmy czachą i piszczelami – nietrwałym umierającym ciałem podległym cierpieniu, to jest konkretna i rzeczywista sytuacja. To jest nasz aktualny stan. Punkt wyjścia i ten człowiek, który nie był żadnym bogiem, synem czy siostrzeńcem boga postrzeganego jako wszechmocna autonomiczna jednostka sprawcza, po prostu przebudził się ze Snu, który wszyscy śnimy. Zobaczył, że absolutnie wszystko jest złożone z warunków, a tym samym nietrwałe, że nie ma czegoś takiego jak esencja, jaźń, dusza – zobaczył, że forma nie może istnieć bez pustki a pustka bez formy. Że to jest nieskończony taniec energii. Niestworzone, Niezrodzone poza nazwą i formą. Czyste i Doskonale w swojej Pierwotnej Naturze. Na wieki wieków Amen.

Na tym Pirat skończył, a Prepers tak w połowie mniej więcej już się wyłączył i zamyślił, bo jak możemy zobaczyć, był to doprawdy długi wywód i umysł broni się przed przeciążeniem uciekając w swoje własne wytwory i imaginacje. Tak to już jest, w pewnym momencie nasze TO – co nazywamy umysłem przełącza się na wewnętrzny film i staje się on komedią lub tragedią w zależności od ta zwanej zawartości – wprowadzonych danych i potwierdzających je doświadczeń. My zostaniemy tu chwilowo w tak zwanym dramacie – komediowym i będziemy rozwijać wątek w jaki sposób funkcjonuje tak zwany urzędowy świat kwadratowego świata poruszającego się w kole.

Zatem w chwilę po tych porannych medytacjach – kontemplacjach nasi bohaterowie spakowali swoje plecaki, by odwiedzić Prawdziwą Cesarzową Łódzkiego Podziemia Maję Frej. Postanowili nie jechać swoim pirackim wehikułem, a skorzystać z dobrodziejstwa komunikacji miejskiej. Ich mieszkanie było w kamienicy pod numerem szóstym i warto w tym momencie dodać, że Pirat był w rzeczy samej dziedzicem i potomkiem łódzkiego rodu bawełnianego i jego własny dziadek przekazał mu w spadku wspomnianą kamienicę wraz z lokalem, gdzie już niebawem powstać miała „Złota Świnia” czyli ich koń trojański w samym sercu kwadratowej Troi, a której piwnicy były systemy kanałów i pomieszczeń, a główne z nich zwane „Świątynią” było pod samym Pomnikiem Kościuszki. Miejsce zostało aktywowane. Można było zacząć działać. Osobliwe było to, że robili to w czasie, który pozornie był najgorszym z możliwych, jednak w rzeczywistości był najbardziej odpowiedni – ponieważ panował pandemiczny rozpierdol i można było olać kwadratowe prawidła tak zwanego systemu ucisku i kontroli. Podług Prawideł Mocy – zawsze po upadku następuje wzrost, chyba, że upadek jest tak zwany absolutny. Kamienica była stara i pamiętała jeszcze czasy kiedy to miasto było ciągle zajętym nabuzowanym wzwodem samego diabła o czarnych węglowych oczach i przegubach industrialnej maszynerii, która wypluwała obłoki czarnej sadzy i dymu z bez ustanku gorejącymi fabrycznymi kominami wielkich fabryk wypełnionymi ciałami wróżek – automatów, które pracowały bez ustanku i wytchnienia w piekle bawełnianego szaleństwa. To kobiety utrzymywały to miasto, były tańsze, bardziej wytrzymałe i potrafiły tańczyć przy tych maszynach obsługując kilka jednocześnie przez długie śmierdzące spocone godziny, by wrócić do domu i odbębnić drugi etat przy dzieciach i najczęściej zapijaczonym mężu. To nie mieści się w hipsterskich głowach – na jakim cierpieniu zbudowano ówczesną potęgę tej stolicy tekstyliów, która teraz jest biednym i wyludniającym się miastem, które użyte i wyeksploatowane jak to zwykle w tym świecie zostało zostawione samo sobie wyssane z krwi i dogorywające niczym pociągowy wół umierający ze starości i zmęczenia na poboczu tej tak zwanej drogi wiecznego wzrostu – Globalnego Konglomeratu Powszechnej Eksploatacji.

Kamienica nie załapała się jeszcze na projekt tak zwanej renowacji, bo trzeba przyznać, że te odnowione kamienice prezentowały się pięknie i być może pewnego słonecznego dnia ujrzymy Łódź kompletnie odmienioną – ta spracowana, styrana życiem przędzalniana weteranka za sprawą góry pieniędzy i dobrych chęci zostanie skierowana na odmładzającą kurację i wszystkie te suknie zostaną wyprane i odświeżone i znów będzie tak zwany bal. Jednak w międzyczasie dwudziestolecia pandemicznego w samym środku tej informacyjnej wojny o ludzkie zdezelowane umysły przesiąknięte poczuciem nadchodzącego nieubłaganie Końca wygląda jak wygląda, pachnie jak pachnie – niestrawionym porannym alkoholem i kebabem na cienkim cieście za 12,50 i psotą z tak zwaną małpeczką czyli setunią dobrej owocowej wódy i niwelującą zapach alko gumą orbit oczywiście bez cukru.

Pirat i Prepers ubrani na galowo czyli w czarne anarchistyczne barwy wojenne z dymiącymi kiepami i turystycznymi kubkami pełnymi kawy z cynamonem, goździkami i kardamonem szli całkiem raźnie na przystanek tramwajowy. Ulica Legionów jest dość srogą ulicą, rewirem dresików o szybkostrzelnych butach nike, adidas czy, co w tym wypadku jest dość zabawne, new balance – którymi w razie W rozpierdolą ci czaszkę w drobny afgański mak, z którego powstaje pyszna embrionalna heroina. To jest świat plemienny, ci ludzie mają swoją wspólnotę niemalże religijną, bowiem Łódzki Klub Sportowy choćby był nawet w siedemnastej lidze jest dla nich jak bóg – dość co oczywiste abstrakcyjny jednak zawsze są mu oddani do ostatniej jak to mówią krwi i jak głosi pewne hasło na murze piją herbatę w wodzie po pierogach, lub biją matkę różańcem po szczepionce – co w obecnej sytuacji jest jeszcze bardziej tragiczno – zabawne. Jednak najprawdopodobniej lulali teraz, odsypiając ciężkie codzienne życie kibica wydalające ze swoich ciał w formie potu mieszaninę alkoholu, syntetycznych pigułek i tego ukrytego lęku i strachu, który jak mówią psychopatyczni psychoterapeuci jest podłożem gniewu i agresji. Coś musi być na rzeczy.

Kiedy tworzyli to centrum Nowego Miasta zaczęli od dwóch ulic przecinających je z północy na południe czyli na południe prowadziła ulica Piotrkowska, a na północ ulica Średnia, która teraz nazwana jest Nowomiejską. Więc pomysł był zacny by wprowadzić to Miasto w światło postępu i nowoczesności, w dymiący trend silników spalinowych, turbin i wielkich hal fabrycznych, wbić w ziemię wielkie strzeliste prącia kominów i szczytować każdego dnia dając Bogu sygnały dymne, że oto my ludzie z krwi jego krwi i kości jego kości stajemy się władcami tego świata, który staje się naszym posłusznym niewolnikiem wraz z wszystkim tym co wydał z siebie. I teraz, co tu dużo mówić – dusimy się własną pychą. Ulica Legionów biegnie na Zachód w stronę świata, który dogorywa na naszych oczach sprowadzony do roli taniej prostytutki podczas gwałtu zbiorowego, który stał się naszym głównym zajęciem. Zaspokoić siebie i swoje wymyślone potrzeby wyhodowane w Mózgogłowiu, te wszystkie perwersje bazujące na wiecznym nie zaspokajalnym głodzie nowych wrażeń, uciech i doznań, tej potrzebie by być w centrum wydarzeń, w ciągłym zainteresowaniu, utrzymywać tą militarną kontrolę nad szlakami handlowymi, nad surowcami by tylko dostarczyć zasilanie dla tego smutnego w rzeczy samej Disneylandu. Bawić się do samego tragicznego końca. Prepers i Pirat nie byli z telewizyjnego bombastyczne – optymistycznego miotu dzieci wychowywanych bezstresowo i sterylnych warunkach powszechnego i dość złudnego nadmiaru wszelkich dóbr i usług, byli produktem tego robotniczego miasta, tej surowej i bezwzględnej walki o każdy dzień. Tylko w ten sposób człowiek jest w stanie odkryć w sobie Moc i determinację by uczynić swoje istnienie odzwierciedleniem swojej autentycznej woli, by być tym kim naprawdę jest i mieć wyjebane czy komuś to pasuje czy nie. Jeżeli nie tworzysz konfliktu w samym sobie świat wychodzi ci na przeciw, ponieważ świat jest niczym innym niż Odzwierciedleniem. Lustrem. Zwierciadłem Wszechrzeczy.

Kiedyś za czasów zaborów ta ulica nazwana była Konstantiner Strasse, co na polski znaczyło Konstantynowska, a kiedy panoszyli się tutaj chłopcy z trupimi czaszkami na mundurach została dumnie nazwana General – Litzmann – Strasse, by na chwilę po okupacji stać się 11 Listopada, a zaraz po tym kiedy biedna skołowana Polska stała się sowiecką kolonią nazwano ją Bohaterów Stalingradu, jednak po tak zwanej transformacji ustrojowej lat 90-tych nadaną jej obecną nazwę Legionów. To tutaj zaraz przy Placu Wolności na samym rogu niegdyś pewien zamożny Szwajcar prowadził sławną cukiernię i funkcjonowała ona przez ponad 100 lat, co porównując do obecnej gastronomii jest wynikiem niemalże kosmicznym. Teraz w czasach wielkiego chińskiego brata jest tam restauracja „Adong” – ponieważ wszyscy pomalutku i konsekwentnie przeistaczamy się w małych chińczyków poddanych dyktaturze Światowej Globalnej Partii Materializmu i mamy co najwyżej plan pięcioletni, bowiem nikt nie wie czy to wszystko nie runie nagle i z wielkim hukiem i jak to mawiał poeta powszechnym skomleniem – „Skończyć się musi” – jak by powiedział bohater innej bardziej filmowo współczesnej gwiezdnej sagi. Skundlona populacja przerostu formy nad treścią, wiecznie rozbawione autystyczne dzieci żyjące w swoim urojonym sztucznym świecie jak śpiewali chłopcy z UK płyniemy w żółtej podwodnej Łodzi zanurzając się coraz bardziej w głębiny wszechobecnego absurdu wspomaganego topniejącymi lodowcami i zaburzeniem naturalnych rytmów. Jak to mówią – idziemy w zaparte. Dzieci z beczek naszprycowana pawulonem i sprzedane na części zamienne dla bogatych pedofilów – którzy tak czy inaczej nie zdążą być trans – human – lans, bowiem zaskoczy ich tak zwana sprawiedliwość karmiczna operując pojęciami wschodu, a podsumowując to po łódzku: będą się chechłać czyli kroić tępym narzędziem samych siebie.

Łódź w zaborze ruskim, była pierwsza jeżeli chodzi o tramwaje elektryczne. „Przyjedź do miasta Łodzi, zobaczysz jak tramwaj bez konia chodzi.” – się mówiło. I na tej ulicy, gdzie stoją teraz nasi super bohaterowie powstały jedne z pierwszych torów i pod sam koniec XIX wieku i dzień przed wigilią roku pańskiego 1898 ruszyły te lśniące nowoczesnością wagony wyprodukowane w nadreńskiej Kolonii. I bigiel był, istne szaleństwo w związku z tym jeżdżeniem w diabelskim wynalazku, a kanar czyli kontroler biletów miał zarabiać 50 rubli miesięcznie. Ta ulica Legionów jest też słynna z powodu pewnego dość ekscentrycznego jegomościa pierwszego fotografa, który miał tu swoją metę przy numerze 5, gdzie został przeniesiony z Rynku Nowego Miasta jego zakład fotograficzny, gdzie jak piszą odbywały się konspiracyjne spotkania przeciw ówczesnej władzy i po namierzeniu uciec w popłochu musiał poza granice Królestwa. To także tutaj nigdzie indziej powstała pierwsza łódzka gazeta, która co prawda była rządową gadzinówką pełną nudnych jak flaki z olejem i suchych jak wióry ogłoszeń jednak ponoć z czasem dało się to czytać, a to działo się pod numerem 12. Także tego i tamtego nie ma to tamto.

Siedzą pod butikiem Glamour, który raczej zdecydowanie nie jest czynny w pobliżu przystanku i kontemplują widoki z powłoki. Kupili w kiosku bilety i wodę gazowaną Żywiec – Znój. Żują gumy balonowe i popijają kawę z termosów i sobie myślą, że dla kogoś bez wyobraźni to miasto musi być jak uderzenie brechą w poczucie estetyki, scenografia jak z filmu, który nakręcili ostatnią kamerą za ostatnie pieniądze, taki powiedzmy niemy paradokument z muzyką ambientową i dramatycznymi ujęciami. No tak to wygląda na boga. Odrzut z taśmy produkcyjnej nowoczesności, wysypisko osobliwości, freak city, które otworzy ci serce i nauczy pokory. Podjeżdża tramwaj z lumpeksu, na oko jakieś 35 lat wypełniony wszelkimi możliwymi wspomnieniami, podszykowany przez dziesiątki łódzkich artystów ulicznych, którzy zostawili w nim i na nim swoje „dzieła sztuki” w postaci kompletnego braku ładu i składu, mówiąc kolokwialnie każdy coś namazał, wydrapał, dokleił, przyłatał i był jak mniemać można nawet zadowolony z siebie.

Czyli kogo?

Ale zostawmy TO na inny moment. Wsiadają i z miejsca prawilnie chcą skasować bilety, ale kasownik nie działa jeden z drugim i ten trzeci również. Kurwa go tramwajowa mać! Prosta rzecz by się wydawało, ale nie, nie i nie. Tutaj jest pierwsza niespodziewana wywrotka w twoim zaplanowanym kalendarium dnia, która uczy się, że doprawdy nie jest i nie będzie tak jak to sobie naiwnie zaplanowałeś, energia tego miasta wybija cię z tego wygodnego, bezmyślnego automatyzmu. Nakazuje Obecność, bezustanną pracę z tak zwanymi okolicznościami. Dlatego o kant dupy można potłuc te super – duper aplikacje smartfonowe do planowania codziennych aktywności, bo to nie jest Smart – a raczej hard i prawidła są nieco bardziej analogowe, jak ten wagon, który musieli dać w zastępstwo, bo coś się niechybnie spierdoliło – normalnie jeżdżą bardziej nowoczesne prawie wi – fi. Może to specjalnie do tej historii tak zrobili, kto wie?

Ty?

Każdego dnia wpadasz we wnyki tak zwanego systemu. Kościelno – politycznego – administracyjno niewydolnego reliktu dwudziestego wieku, kolektywny umysł jest w znacznym stopniu zapóźniony – szok przyszłości dopada go i osacza już niemalże na każdym chwiejnym kroku. Tutaj w tym kraju Ariów – Słowian, którzy jak piszą w internecie wymyślili twaróg i sanskryt, proch i wszystko co dobre, a nawet nawet zrobili swój słowiański niezależny portal społecznościowy ratujemy się budowaniem tych wewnętrznych mitologii, lokalnego patriotyzmu, aby nasze złudne poczucie siebie miało się na czym oprzeć, mogło puchnąć i przekonywać samo siebie do samego siebie, bowiem tak w istocie jest Abstrakcją w Abstrakcji, Iluzją w Iluzji – tym co się zakotwiczyło w mule urojonej i wymyślonej rzeczywistości – której ciągłość i umowna „tożsamość” jest niczym innym jak opowieścią przekazywana z umysłu do umysłu.

W tramwaju pandemiczny wuha – nowy bal maskowy, ludzie siedzą i się boją, że zaraz umrą na zarazek co już jest wszędzie i we wszystkim. Pan czyta ekspress do taniej kawy ilustrowany, a tam jak Prepers wskazał palcem na pierwszej stronie piszą, że wandale podpalili Plac Wolności w bożonarodzeniową północ i na pewno jak zapowiada Komisarz Wejer do walki z wszelką przestępczością zorganizowaną i niezorganizowaną zostaną wytropieni i postawieni w stan tak zwanego oskarżenia i nie ma tolerancji dla wandalizmu w tym mieście. Wielkie mi coś! – powiedział Pirat. Śmiechu warte, bo to jeszcze, o czym Pan Komisarz nie wie, dopiero prolog, intro i początek. Aktywacja poszerzonego pola walki. Wysłanie sygnału do Kosmicznej Gwiezdnej Bazy Nieustającej Rebelii. Ogłoszenie niepodległości względem tego zapóźnionego we wszelkim rozwoju mechanicznego gnojowiska. Odpalimy race twórczego szaleństwa i rozświetlimy to smutne niebo i niebawem znów będzie Jasno i Przejrzyście i zaiskrzy w nas chęć do Przygody czym w swojej istocie jest i powinno być Życie. Sprowadzeni do parteru, broczący w niskich skłonnościach i odruchach, przykuci do obrazu nędzy i rozpaczy powielanego na wszelkich możliwych nośnikach musimy z bożą łaską i własnym wysiłkiem pomału jednak zdecydowanie podnieść się do pionu i o tym mili Państwo Czytelnicy jest ta surrealistyczne – magiczno – egzystencjalna opowieść.

Tramwaj, jedzie, kołysze się niczym trup na drzewie podczas tak zwanego samosądu, kiedy masy ludzkie mają już swoich winnych, i jak zawsze odwracają dzięki temu uwagę od samych siebie i odpowiedzialności za czynny udział w tym wszystkim. Mijają zakręt, skrzyżowanie, drugi, trzeci przystanek i wysiadają na trzynastym Pabianicka – Jana Pawła II. Epicko nijakie to jest miejsce, ale nazwa jak najbardziej skłania nas tutaj do tak zwanej refleksji, która wychodzi z ust Prepersa w tej oto formie:

– Wiesz, albo wiecie co mnie nieustannie zadziwia w „tym wszystkim”? Nieuleczalne ludzkie gloryfikowanie własnych mitów i kserowanie tego w nieskończoność na powielarce w tak zwanych środkach masowego przekazu, by w końcu i nieubłaganie wszyscy byli chorzy na te same przypadłości urojeniowe, które wówczas w wyniku ogólnej zgody i wygody stają się „prawdą” i kolejnym nie podlegającym dyskusji dogmatem, a później zaciekle i pełne przemocy werbalnej, mentalnej i fizycznej bronienie tego jak „świętości”, więc ja się pytam grzecznie co to za świętość, którą możesz obrazić, co to za świętość, którą możesz sprofanować, w moim rozumieniu prawdziwa świętość ma, że użyję tego słowa, wyjebane na swoje własne symboliczne przedstawienie, które jest niczym innym jak tylko dość ograniczonym ludzkim wyobrażeniem, pewną reprezentacją tego co przekracza fizykę, chemię i teologię. Jest w swojej istocie poza naszym „dobrem” i naszym „złem”. To co naprawdę się tu odbywa to – to sławne obrażanie uczuć religijnych za które można odbyć karę pozbawienia wolności, lub otrzymać karę innego rodzaju – innymi słowy obrażając czyjeś uczucia i jak one są już obrażone, to wówczas zbiera się specjalny sąd i poważni ludzie dyskutują i uznają, że tak faktycznie uczucia zostały obrażone i zapada wyrok, a ty powiedzmy, ten który je obraził choć w istocie nigdy ich nie widziałeś na oczy idziesz siedzieć, a w ekstremalnych warunkach religijnego lub innego fundamentalizmu, kiedy szaleństwo jest tak zwaną normą mogą cię za coś takiego po prostu zabić – jak w przypadku francuskich rysowników z dość głośnej sprawy mielonej jakiś czas temu w mediach i wielu, wielu innych podobnych historii, które przypominam wciąż mają miejsce w, przypominam, XXI wieku w tak zwanym postmodernistycznym nowoczesnym świecie, którego mieszkańcy mają ambicję na nieśmiertelność i podbój kosmosu. I to obraża moje uczucia w sposób, że tak powiem ekstremalny.

I widać było, że ten tak zwany gorący temat mocno, naprawdę mocno siedzi w głowie Prepersa, bo musiał przystanąć i zrolować skręta, czyli dobry organiczny tytoń z domieszką białej szałwii i zrobił to naprawdę sprawnie. I zaciągając się kontynuował:

– Czy my jesteśmy w ogóle w stanie funkcjonować bez tych wykoślawionych przez nasze własne umysły wzorców „moralnych”, wielkich słów, nadludzkich haseł, całego tego nawiedzonego pierdolenia, tej powalającej na każdym kroku hipokryzji, tego balu świętych przebierańców, hucpy, wiejskiej zabawy ze sztachetami ułożonych w krzyże, którymi bez ustanku przez całe stulecia okładamy się po mordach w imię, jakby inaczej, świętych ideałów? Dla tych wszystkich kościelnych wysuszonych moralistów polecam do przeczytania książkę „Sodoma” o realiach Stolicy Apostolskiej o prawdziwej naturze ich kardynałów i tych wszystkich którzy najbardziej donośnie szczekają o czystości i solidny film „Spotlight” o śledztwie dziennikarskim „Boston Globe” w sprawie tuszowania pedofilii na skalę, która przekracza tak zwane ludzkie wyobrażenie. Aleja Jana Pawła II i sprawa „grzechów sodomskich”. Osiemdziesiąty trzeci rok i zatwierdzony przez niego zapis w Kodeksie Prawa Kanonicznego, który zniósł pedofilię jako jeden z najcięższych grzechów i przestępstw przeciw kościołowi, a zamiast tego swoją „świętą” uwagę skierował na tych, którzy takie czyny duchownym zarzucają. Sekret papieski i ochrona świętości sakramentów. Trzeba zedrzeć te wszystkie maski, te purpurowe szaty „świętości” i objawić nagą prawdę taką jaka ona jest, uzdrowić to wszystko i wrócić do podstaw do zdrowo rozumianej pokory i miłosierdzia, do prostej i serdecznej wspólnoty serca, która nie potrzebuje całej tej nadętej bufonady, tych świątyń – pałaców, złotych sygnetów, zapisów, przypisów i komentarzy. Jak to mówią: czym dalej od źródła tym bardziej mętna woda. Ja naprawdę rozumiem w człowieku tą odwieczną potrzebę duchowości, ponieważ tak już mamy i zawsze tak mieliśmy, to jest ważne, nawet wtedy, kiedy z punktu widzenia współczesnej nauki jest to niczym innym jak tylko mitologią, jednak to ma swoją funkcję zagospodarowania tej irracjonalnej części naszej istoty, która czy chcemy tego czy nie, czy wierzymy w to czy nie – jest w nas. I zawsze mieliśmy przewodników, mistrzów jednak nie byli oni, jak współcześnie, duchowym produktem dostarczanym na rynek desperacji i cierpienia, ubranymi w odpowiednie kostiumy i akcesoria – cały ten świętojebliwy splendor, pozbawiony granic i rozsądku przepych, który dla kogoś kto nie jest tym zaprogramowany jest po prostu jednym wielkim błyszczącym oszustwem, który nie ma już nic wspólnego z wielkim mistrzem jakim był Jezus. Jak nie czytałeś to polecam ci książkę „Mordercy Chrystusa”. Coś po drodze nie pykło!

Pirat patrząc na te smutne betonowe okoliczności sztucznej przyrody jej ludzki – nieludzki wymiar pełen szarości i smutku powiedział:

-Przypominają mi się „Cząstki elementarne” Houellebecq’a i jego opis dogorywającej przez swoje pozorne wyzwolenie Europy – podstarzałej dekadenckiej sprośnej i umierającej kurewki, która ostatnie swoje lata spędza na orgietkach, wystawnych kolacjach i upijaniu się do utraty przytomności. Jej blask i chwała już dawno odeszła, jej piękno i żywotność, próbuje wszelkich zabiegów i operacji by tylko przekonać samą siebie, że wciąż jest młoda, wciąż ma przed sobą życie. Wyruchała pół świata, uczyniła z niego niewolniczy system urodziła swoje atlantyckie bękarty nabuzowane testosteronem z kompleksem militarno – przemysłowym, który teraz w desperacji próbuje z całych sił utrzymać swoją coraz mniej oczywistą dominację. To prawda jest jednocześnie matką współczesnej nauki, która ulżyła nam w cierpieniu, przyniosła temu światu bardzo dużo dobrych rzeczy miała swoje momenty troski, swój pozytywny wkład w kolektywne pole rozwoju ludzkiej świadomości, jednak koniec końców stała się samolubną i zachłanną fanatyczną suką pełną pychy i ambicji narzucającą niegdyś swój jedyny monochromatyczny „chrześcijański” obraz świata, a obecnie ten naukowo materialistyczno – mechaniczny Bezsens niszcząc wszelką różnorodność i sprowadzając wszystko do jednowymiarowego monotematycznego kultu egoizmu i zachłanności, którym w swojej istocie jest neoliberalny kapitalizm – system operacyjny tego dogorywającego Królestwa Kotleta i Parówy. Ja, Mnie, Moje. Kult jednostki, indywidualizm graniczący z narcyzmem, obsesja seksu i młodości, a z drugiej strony fundamentalistyczny, odrealniony, dogmatyczny korporacyjny system religijny narzucający przemocą swoje panowanie przez całe stulecia na masową skalę i czekający na ciebie z otwartymi ramionami kiedy już zmęczony żarciem, ruchaniem, kupowaniem i dragami zaczniesz opadać z sił wchodząc w proces przerażającej starości i duchowej bezdennej pustki, która powiększa się z każdym dniem twojego jałowego życia opartego na ciągłym szukaniu przyjemności i otępienia. Nie ma gorszego cierpienia niż świadomość przepierdolonego życia, którego „szczęście” oparte było tak naprawdę na cierpieniu innych istot, bowiem nie ma sposobu, aby uciec od skutków swoich własnych działań. To jest ostateczna sprawiedliwość tego świata – Śmierć, która w oczach tej aroganckiej pychy jawi się jako obelga, upokorzenie. Cały nasz naukowy wysiłek jest skierowany w tą stronę, aby przekroczyć to w naszym mniemaniu „ograniczenie” ten „błąd”. Wszystko i wszyscy próbuje przed tym uciec i to świadczy o tym w jakim punkcie jesteśmy tak naprawdę w rozumieniu natury życia, prawdziwej wiedzy, która nie jest wytworem naszych ograniczonych umysłów.

Pycha zawsze kroczy przed upadkiem i to jest dokładnie ten moment. Niezliczone cywilizacje przed nami upadały dokładnie w ten sam sposób, kiedy stawały się skrajnie samolubne, zachłanne i neurotyczne – próbując za wszelką cenę uciec od cierpienia i nauk, które ono niesie, wciąż bez ustanku wkładając swoją energię i wysiłek w polepszanie swojej sytuacji w Ucieczkę, która jest przecież daremna i skazana na porażkę. Jedyne wyjście to przyjąć to tym czym jest, zaakceptować warunki gry i wykorzystać swój czas najlepiej jak to tylko możliwe z pożytkiem dla siebie i innych. Tu doprawdy nie ma innego sensu. Przekroczyć Grę możesz tylko poprzez pełen w niej udział, musisz ją zintegrować w swoim własnym doświadczeniu, wykuć w niej swoją Moc i Obudzić swoje Serce. Wrócić do samego siebie, do rdzenia tego kim jesteś, do swojej własnej nauki wynikającej z twojego własnego życia takiego jakim ono jest w stanie nie rozcieńczonym przez wymówki i usprawiedliwienia. Język, Dar Komunikacji jest w istocie czymś poza czasem, poza formą i przekracza śmierć. Język Obrazu. Język Słowa. Język Pieśni. Możliwość przekazania swojego doświadczenia, swojej mądrości innym istotom. Wszyscy jesteśmy tak naprawdę w tym samym położeniu, wszyscy musimy rodzić się, cierpieć, mieć chwile szczęścia i radości starzeć się, chorować i umierać. Sami pozbawiamy się nadziei, ponieważ szukamy rozwiązania na zewnątrz nas samych, a tutaj w istocie nie chodzi o rozwiązanie. Tutaj chodzi o Rozpoznanie wszystkiego czym jest w swojej prawdzie, surowym stanie, bez tej nakładki naszego „najmądrzejszego” umysłu – Mózgogłowia, któremu się wydaje, że wszystko zna, wszystko wie, zupełnie nie rozumiejąc funkcji błędu, niedoskonałości, ułomności i nauczania, które w tym jest obecne, bowiem zarówno dobro i zło mają swoje nauczanie, swoją prawdę, a jedno nie może istnieć bez drugiego, są wiecznie we wzajemnej relacji, we wzajemnym dopełnieniu. Nie mieć nic do stracenia to nigdy nic nie stracić, nie mieć nic do zyskania to nigdy nic nie zyskać. Zostawić to wszystko w swojej własnej naturze, w swojej prawdzie. Porzucić przemoc zmiany, ulepszania, poprawiania gdyż wszyscy możemy teraz zobaczyć do czego to nas doprowadziło jako jednostki, społeczności i gatunek planetarny. Prawda jest taka, że nie możesz poprawić czegoś co już jest doskonałe w swojej prawdziwej naturze, w swoim prawdziwym nauczaniu – problem polega na tym, że ty tego nie potrafisz widzieć i rozumieć, nie dociera do ciebie to autentyczne nauczanie, które jest bardzo bezpośrednie, ponieważ żyjesz za szybą, za ekranem w złudnym odczuciu bycia oddzielnym, niezależnym i autonomicznym, jednak to ciało jest z tej ziemi i do niej należy, Duch je tylko zamieszkuje i porusza nim. Przebiera się bez końca w te ciała – ubiory i pewnego dnia po prostu postanowi być nagi rozpoznając sam siebie w swojej doskonałej prawdzie. Ta wrodzona Doskonałość jest jego Naturą, jego prawdziwym stanem i tak było od samego początku. Poza wysiłkiem. Jeżeli nie wyjdziemy z tego ścieku sztucznej neurotycznej świadomości człowieka – produktu, człowieka – robota ulegając swoim najniższym mechanicznym popędom i nie odnajdziemy w sobie czegoś żywego i czystego czeka nas niewyobrażalne w tej chwili cierpienie w postaci doświadczania zmultiplikowanych lawinowych skutków naszych działań, które tak czy inaczej już się manifestują, każdego dnia i każdej godzinie. Nie możemy tego zatrzymać, ale możemy z tym pracować jednak, aby to zrobić musimy stworzyć wolną i twórczą przestrzeń co w tej sytuacji możliwe jest tylko wtedy, kiedy przestaniesz biec. Zatrzymasz się i staniesz się naprawdę Uważny, Obecny, Świadomy, Przytomny, bo dopiero wtedy możesz pracować z okolicznościami i być coraz bardziej świadomy skutków każdej swojej myśli, słowa i działania. Kluczową sprawą jest jednak – Intencja! Po co robisz to co robisz? Jaki jest prawdziwy powód tego, pierwotna przyczyna? Czy jest to tylko mechaniczne, czy już ma w sobie element twórczy, kreatywny – coś świeżego? Jednak najważniejsze zawsze i wszędzie jest po prostu – Serce, prawdziwa świadomość, która nie podlega dyktaturze Mózgogłowia i może używać biologii zamiast być przez nią używanym, duch i ciało może być Jednym, przekroczenie tej odwiecznej dychotomii to zaprzestanie pierwszej pierwotnej wojny, prawdziwy wewnętrzny pokój, współpraca na poziomie ciała, energii i umysłu.

Ta choroba, ta pandemia, bez względu na to czy jest wytworem ludzkim, czy zbiegiem okoliczności jest właśnie tym zatrzymaniem, szansą na refleksję, na ujrzenie świata takim jaki jest, szansą na rozpoznanie własnego szaleństwa, nieświadomości. Chorujemy już od bardzo dawna, jednak zauważamy to dopiero w tym ostatnim stadium, kiedy nasza choroba zaburza nasze funkcjonowanie i jest widoczna wszędzie i we wszystkim i w końcu stajemy się świadomi tej diagnozy, której nie chcieliśmy słyszeć, bo wciąż byliśmy zajęci życiem w swoich własnych urojeniach. Ta choroba jest śmiertelna, nieuleczalna – konsekwencją narodzin jest śmierć, konsekwencją wzrostu jest rozpad – to jest odwieczna prawda tego ludzkiego świata. Uznanie tego jest szansą na prawdziwe autentyczne życie. Każda jedna chwila jest już kompletna, jest Darem w swojej pierwotnej czystości, kiedy nie jest skażona interpretacją, tym zanieczyszczeniem umysłu, który wszystko chce posiąść, przywłaszczyć i zdominować na swoja własną modłę. Piękno nie jest „tym pięknem” – jest Wszystkim.

Pirat potrafił czasem oddzielać siebie o tego co z niego wychodzi, był świadomy tego jak krótkie życie ma każde słowo – rozpuszczający się sam w sobie dźwięk. Gdzie to wszystko teraz jest? Gdzie się podziało, gdzie uleciało? Dokąd wróciło?

Szli tą jedną z milionów ulic, tysięcy rozgorączkowanych miast o nierównym oplutym chodniku pełnym śmieci i niedopałków i małych kępek trawy, które próbowały żyć w tych przeoczonych we wszelkich konstrukcjach szczelinach i choć dosłownie co chwilę były deptane i miażdżone przez podeszwy butów jednak nigdy, przenigdy nie ustawały, nie dawały za wygraną. Po prostu rosły. Po prostu były.

Postanowili coś zjeść. Bar wyglądał okropnie, żółty wyblakły budynek z napisem „obiady domowe” i dobudowanym poddaszem, para plastikowych okien i próg wysoko nad ziemią z trzema rozpadającymi się schodkami, które zapraszały na „smaczne i zdrowe” na „dużo i tanio”. Tak w istocie w tym mieście wszystkiego było dużo i było tanie, jednak nie było to smaczne ani zdrowe. Otworzyli drzwi i ich nozdrza zaatakował zapach spalonego tłuszczu, tanich przypraw i przepoconego zmęczenia życiem, który uosabiała starsza kobieta za ladą baru. Nie sposób wyrazić rozczarowania w jej oczach, które pożerało ją niczym pasożyt żywiąc się każdym kolejnym takim samym dniem, tą miażdżącą rutyną. Bylejakość była tutaj kluczem otwierającym wszystko, spajającym każdy atom gęstej, osaczającej przestrzeni, która była odpychająca, agresywna, zupełnie pozbawiona wrażliwości. Tępa.

-Tylko na wynos! – niemiłym głosem oznajmiła kobieta. Jej wodniste nieobecne oczy patrzyły na nich z nieskrywaną pogardą jaką obdarzała szczodrze samą siebie, a tym samym cały świat, który dla niej był po prostu – gównem. Śmierdzącym gównem. Niczym więcej.

Przez chwilę stali w milczeniu, czując to wszystko w sobie, było lepkie i brudne. Smutne. Jednak nie zdołało się o nich zaczepić, do niczego przylgnąć. Prepers usiadł przy stole niedbale nakrytym wzorzystą ceratą i „ozdobionym” sztucznymi zakurzonymi kwiatkami. Zdecydowanie nie mieszkała tutaj Hygieia, córka boga medycyny. Wyjął z plecaka świeczkę i gałązkę białej szałwii. Czekał. Pirat spokojnie i bez pośpiechu podszedł do baru. Dotknął jej dłoni i w jednej chwili poczuł jak gęste i obezwładniające jest bagno, które pożerało ją przez te wszystkie lata, cały ten nieznośny ból i upokorzenie. Doświadczyła w życiu tak mało szczęścia i było ono zarazem tak kruche, że pewnego dnia po prostu przestała na nie wyczekiwać porzucając wszelką nadzieję. Zapadała się w niebyt, który spełniał jednak funkcje życiowe. Jej łzy były ciężkie, rozpryskiwały się o dłoń Pirata jak każde porzucone marzenie, które niegdyś miała. W tej jednej krótkiej chwili, która wydawała się jej wiecznością znów Coś powróciło do życia, wybudzone z długiego apatycznego snu, a w jej oczach, które były szaro niebieskie znów pojawiło się światło. Mówią, że jest to zwierciadło duszy i to prawda. To prawda.

-Ma Pani może coś do zjedzenia bez mięsa? – zapytał cicho Pirat.

Kobieta o szaro niebieskich oczach, która teraz stała się istotą bardziej żywą i jeszcze nie do końca świadomą co tu się przed chwilą tak naprawdę wydarzyło była w stanie, który Pirat określał „Wielkim Zdziwieniem” i przez chwilę nie potrafiła odnaleźć w swoim umyśle, żadnego, nawet najmniejszego słowa. Była tylko cisza, pustka i fale zalewającego jej ciało ciepła. Teraz ludzie, którzy przyszli do jej baru, byli kimś zupełnie innym, jakby nie z tego świata, spoza tych ciasnych i dusznych oczywistości, tej strukturalnej zimnej nędzy do której tak przywykła. Byli Żywi. Prepers zapalił świeczkę i chodził z szałwią po barze, szczególnie zwracając uwagę na każdy z czterech rogów, okna i drzwi, szarobiały dym pochłaniał cały ten katorżniczy świat, skondensowane nabrzmiałe jak wrzód nieszczęście trawione i wydalane wciąż na nowo, przechodzące z ciała na ciało, z miejsca na miejsce jak zaraźliwa śmiertelna choroba. Wszystkożerna Otchłań. Przepocona Obojętność.

-Jak to bez mięsa?! Czemu bez mięsa?! – to był dla tej Pani rebus, zagadka z poza jej świata. Pirat to rozumiał. Rozumiał to bardzo dobrze. Odwieczne sankcjonowanie, oswajanie tego bezdusznego okrucieństwa, wreszcie i przede wszystkim biologiczne, umysłowe i energetyczne uzależnienie od tego, poczucie władzy drapieżnika, który wbrew „moralnej” otoczce, którą zbudował wokół siebie pozostał w niezmienionej prymitywnej formie. Odżywianie, kopulacja, walka o władzę, lenistwo i nieskończone manipulowanie rzeczywistością dla swoich potrzeb i swojej wygody. Mięso. Porno. Pieniądze. Showbiznes. Nauka – Religia. Neurony Dopaminergiczne. Prawdziwy terror jest zakodowany w naszej biologii, w Mózgogłowiu.

Kora.
Prążkowie.
Dopamina.

-Sami jesteśmy kucharzami i nie jemy mięsa, bo w obecnej formie jest niczym innym jak trucizną, która niszczy nasze zdrowie i niszczy ten świat. To wszystko to tylko głęboko wdrukowany nawyk, który można i należy zmienić. Pani w głębi serca czuje, że rzeczywistość naprawdę potrzebuje uzdrowienia i taka dieta jest jedną z rzeczy, którą można i powinno się zrobić. To nie jest takie trudne i to co teraz zrobimy to pójdziemy do kuchni i pomogę pani coś dla nas wszystkich przyrządzić.

Normalnie nic by z tego nie wyszło, jednak jak możecie się domyślić cała przedstawiona sytuacja zmutowała w zupełnie inny wymiar, w coś co łamie zasady tak zwanej logiki i prawdopodobieństwa – stała się czymś Otwartym pozbawionym kodu – nowym wzorem. To nazywane jest Hackiem – tworzeniem nowego wzoru na kolektywnej matrycy ignorancji, zawsze myślimy o dużych rzeczach, tak zwanych rewolucjach, o czymś spektakularnym, epickim, filmowym, dramatycznym ponieważ to dokarmia naszego ego. Jednak prawdziwa rzecz wydarza się w tak zwanej normalnej codzienności, w zwykłym życiu, w małych konsekwentnych i zdecydowanych krokach w tworzeniu nowych nieprzetartych ścieżek neuronowych opartych na parametrach serca. Serce to nie jest „serce”. To Troska. Miłość.
Wszyscy jesteśmy otumanieni tym okrutnym Programem, wszyscy uczestniczymy w mordowaniu tego Świata. Najtrudniej obudzić kogoś kto udaje, że śpi.

Kuchnia nie wyglądała najlepiej, w zasadzie wyglądała tragicznie. Była pozbawioną jakiejkolwiek energii małą klatką ze starymi domowymi meblami, brudnym zlewem pełnym garów, talerzy i resztek jedzenia. Kuchenne dewolucje. Gastro depresja. Wyjebane po całości. Ma na imię Alicja i to nie jest jej kraina czarów, to mroczna pieczara odzwierciedlająca jej stan, stała bezradna pośrodku tego wszystkiego i czuła wstyd za to miejsce, za swoje życie. Niepotrzebnie. Nikt nie zasługuje na to by go potępić, porzucić w tej bezdennej pełnej cierpienia Otchłani. Nawet kiedy robisz najgorsze rzeczy, robisz je, bo nie rozumiesz, nie rozpoznajesz prawdy, krzywdząc siebie, innych, ten świat tak naprawdę zadajesz ból sam sobie, ponieważ ta fundamentalne rozróżnienie jest iluzją. Pirat zawołał Prepersa i zaczęli tak zwane czyszczenie. Bez słów w kompletnej ciszy. Robili co trzeba było zrobić, ponieważ w gruncie rzeczy taka była ich praca. Kondycja tego świat odzwierciedla nasz własny stan, dlatego dobrze się przyjrzeć jak to w gruncie rzeczy wygląda, jak to funkcjonuje, czemu służy i z jakim skutkiem.

Było czysto.

Mięso zgniło. Nikt od dawna tu nie jadł. Nikt od dawna nie robił tu niczego co miało związek z życiem. Rzeczy na które nie zwracamy uwagi mówią o nas i do nas więcej niż wszystko inne. Pirat znalazł pieczarki, cebulę, marchewkę i ryż. Sól i pieprz. Olej rzepakowy. Prepers wstawił wodę na herbatę. Pokroili pieczarki, cebulę i marchewkę. Ugotowali ryż i podsmażyli go z warzywami. Prostota jest kluczem do szczęścia, a szczęście jest proste i nie wymaga nadludzkich wysiłków. Wystarczy Być i czuć Wdzięczność. Prepers znalazł biały obrus. Nakryli do stołu. Zapalili świeczkę i kadzidło. Pirat wypowiedział krótką, esencjonalną modlitwę:

-Dziękujemy Matce Ziemi za jej troskę, za to wszystko co mamy na talerzu przed sobą. Dziękujemy za Dar Życia i Naukę Śmierci. Dziękujemy wszystkim niezliczonym istotom, które były przed nami ukazując nam niezliczone drogi. Życzymy z tego miejsca Każdemu, Wszędzie, Wszystkiego Najlepszego, by ten świat odzyskał swoją pierwotną czystą naturę. Byśmy żyli szanując Życie i umierali dziękując za wszystko. Amen.

To nie było jakieś pyszne wyszukane danie, kolejna wysublimowana pożywka dla Mózgogłowia, to był Prawdziwy Pokarm, który nie jest po to by nas zadowalać, nie jest po to by robić mu zdjęcia na instagrama, nie jest po to by pisać mu recenzje i dyskutować o nim godzinami. Nic na tym świecie nie jest „specjalnie dla nas”, to my jesteśmy dla tego świata. Jesteśmy Załogą na Statku Kosmicznym Ziemia i nasza podróż Nie Ma Końca. Mamy nieskończoną pracę do wykonania. Jesteśmy w służbie dla pożytku Istnienia, a to oznacza, że nigdy nie jesteś bezrobotny. Zawsze jest Job to do. Jednak za prawdziwą pracę nikt nikomu nie płaci, to nie jest żadna oparta na zysku transakcja, żaden układ, żaden deal, wiąże cię bezterminowa umowa z twoim własnym sercem, ty ustalasz kodeks pracy i zakres obowiązków. Tworzyć coś z nicości, powołać do życia, nadać sens bezsensowi, to w istocie stworzyć jedną z dróg.

Pani Alicja zdecydowanie przez ten krótki, ale jakże treściwy czas była w Krainie Czarów. Odmuliła. Otrzymała Czysty Dar, coś czego w tym wymiarze zdominowanym przez ciągłą kalkulację i porównywanie jest jak na przysłowiowe lekarstwo. Coś zostało odmienione, tam w samym rdzeniu, w esencji i bardzo powoli jednak metodycznie będzie się przedzierać przez cały ten ściek ku prawdzie, ku drodze, ku życiu. Pirat to wiedział. Ucałowali jej zarumienione policzki, po których wciąż płynęły łzy, uścisnęli spracowane, zmęczone dłonie. Zostawili 108 polskich złotych i ruszyli przed siebie w kwadraturę zapętlonego świata.

Na ulicy Pabianickiej była awaria sygnalizacji świetlnej. Migało żółte światło, od czasu do czasu słychać było rozdrażnione wrzaski klaksonów. Było więcej powietrza, więcej światła, jednak nikt prawie tego nie zauważył, wszyscy gdzieś szli, gdzieś jechali. Tramwaje monotonnie kołysały się na torach jeżdżąc od krańcówki do krańcówki po tych samych pordzewiałych torach, mijając te same przystanki – dzień za dniem, miesiąc za miesiącem, rok po roku.

Cały czas.
To samo.

Maja mieszkała w szarej odrapanej kamienicy. Na parterze. Zaraz obok jej drzwi, które w zasadzie były wyjściem do nieistniejącego ogrodu, była wjazdowa brama ze znakiem, jakby inaczej „zakaz wjazdu” biały prostokąt w czerwonym kole w towarzystwie plemiennych kibolskich tagów. Jude ten, jude tamten, jude, jude, jude. Napierająca ze wszystkich stron Zagłada Wrażliwości. Wylane na wszystko popłuczyny. Nad wejściem grał wietrzny dzwonek poruszany niedotykalną siłą. Prepersowi i Piratowi podobała się ta melodia, która miała swoje akcenty dramatyczne jednak była delikatna. Oddech przestrzeni był dziś spokojny. Wierzeje ozdobione były witrażem ukazującym chłopca w czerwonej czapce dającym małej dziewczynce żółty kielich z białym kwiatem. W tle były żółte domy z szarymi dachami, niebo było błękitne. Niemalże można było poczuć zapach tego kwiatu, to było lekkie, beztroskie. To było Piękne. Pozbawione jakiejkolwiek dwuznaczności. Czyste.
Treść wpływa na umysł i wyzwala potencjał. Ordynarna niedbała przestrzeń pozbawiona harmonii, estetyki, smaku i dbałości staje się martwą i negatywną zaczyna tworzyć nisko wibracyjne zamulające pole, ponieważ nic nie jest samo w sobie i samo dla siebie, absolutnie wszystko jest współzależne i wzajemnie uwarunkowane. Zaśmiecona przez nas Pierwotna Przestrzeń stała się Grzęzawiskiem, pozbawionym życia sztucznym zarosłym chwastem jałowym polem. Oddzielasz się wyobrażoną granicą od „świata zewnętrznego”, czy tą granicą jest twoja skóra, czy wewnątrz jest „twój świat”? Twój, mój, jego, jej…TO nie ma tak naprawdę żadnych granic. Żadnych. Forma jest jedynie skondensowanym do pewnych granic Wyobrażeniem, ciągle powtarzanym nawykiem Określonego Postrzegania najczęściej nie potrafimy widzieć w sposób wielowymiarowy, ponieważ tak zwane „zjawiska” łączą się na niezliczoną ilość sposobów, mamy w mózgu wyżłobione koleiny neuronowe, utrwalony „mentalny porządek”, który w swojej esencji jest chaotyczną reakcją na impuls powstających myśli i pozornie logicznych ciągów myślowych na podstawie których tworzymy wyobrażenie świata, wierząc w jego fizyczną solidność, w jego trwałość, w jego realne istnienie. Jednak kiedy uważnie prześledzimy ten neurotyczny strumień świadomości odkryjemy, że w istocie nie ma tutaj absolutnie żadnej podstawy, żadnego fundamentu, czy pierwotnej mitycznej pierwszej przyczyny. Esencja jest pozbawiona formy, zapachu, koloru, wagi, miejsca skąd przychodzi i miejsca do którego zmierza. Na końcu eksperymentu badacz odkrywa, że to co badał przez cały ten „czas” jest on sam, że podmiot i przedmiot badań są poza jakimkolwiek rozróżnieniem. Tak naprawdę nie możesz nic z tym „zrobić”, nie możesz tego unicestwić, zbrukać, zanieczyścić. Możliwa jest tylko apokalipsa formy tak zwane dramatyczne przeprogramowanie matrycy. Reset błędnego kodu. Korekta. Dlatego zawsze zarządzamy tutaj jedynie iluzją, mają, marą. To jest najbardziej absurdalny „grzech pierworodny” wiara w realność rzeczy i zjawisk, choć każdy przecież sam dobrze wie, że w jego fizyczna forma jest umową najmu od której tak zwany system całe twoje życie nalicza podatek od odchodu. Od początku każdy wie, że jest jedynie chwilą, jednak pomimo tego zachowujemy się jakby było tutaj coś do „ugrania”, krótkotrwały nietrwały sam w sobie komfort, poczucie iluzorycznej władzy nad urojeniem – jeżeli z tej perspektywy spojrzysz na tak zwaną Władzę rozpierdoli cię twój własny śmiech. Dlatego tak naprawdę niczego nie możesz się bać, nie musisz jebać systemu, bo tak naprawdę nie ma czego jebać, bo to już od samego swojego porządku jest samo w sobie z samego założenia pojebane. Nie ma różnicy między jebiącym a jebaniem, a jebiąc system jebiesz sam siebie, bo to ty jesteś systemem. To jest ukryta wada fabryczna tak zwanych buntów, rebelii, rewolucji, które kiedy przyjrzysz się uważnie nigdy niczego nie zmieniają na lepsze, bo problem nie tkwi w organizacji struktury, problem tkwi każdej pojedynczej części składowej, owszem możemy to poprawić strukturalnie jednak zawsze wcześniej czy później wraca do swojej patologicznej formy.

Jedyne co możesz zrobić to rozpoznać jaki jest kod bazowy, czym jest biologiczny program, bo okazuje się, że w istocie zarządza nami coś co jest zupełnie poza naszą kontrolą. Mózgogłowie ma swoje własne plany, swoją Agendę. Jest kolektywnym pozbawionym wrażliwości i współczucia bezwzględnym Programem Przetrwania, tam nie ma żadnej moralności jest czysta nie rozcieńczona najmniejszym dylematem Eksploatacja. Powszechny kult samic i samców Alfa. Powszechne uwielbienie dla Zwycięzców, którzy tak naprawdę są niczym innym jak pozbawionym skrupułów drapieżnikami. Najbardziej „zdrowy” materiał genetyczny jest z pewnej perspektywy sterylnym absolutnie okrutnym zerojedynkowym kodem, który stwarza i nagradza pozbawione empatii, skrajnie narcystyczne jednostki psychopatyczne, które otaczane są kultem przez zaprogramowane uległością nieświadome masy ludzkie.

To tak naprawdę jest istota Władzy.
To psychopatologia.

Mamy spierdolony kod genetyczny. Źle skonfigurowany transfer danych przekazywanych z pokolenia na pokolenie. Dlatego zawsze traktowaliśmy tych, którzy go przekroczyli jak wynaturzenie, błąd, jak bezdomne genetyczne psy pozbawione rodowodu, które były tropione i zabijanie, a każdy najmniejszy ślad zacierany. Otaczaliśmy kultem tyranów, morderców krwią zapisana jest historia tego gatunku, wyrażona krzykiem, przypieczętowana cierpieniem. Stworzyliśmy Królestwo na nasz własny Obraz. Dwanaście pokoleń i bazowy kod zapisany w Księdze Genetycznej, linie zatrutej jadem krwi. Psychopatyczne samce alfa zapładniające tysiące kobiet, przychodzące na świat pozaludzkie hybrydy, pozbawione serca mechanizmy sterujące, całe pokolenia zimnokrwistych morderców. Religia zawsze była Szczytem Władzy, absolutyzmem Programu jego macierzą, pierwotnym Nośnikiem. Dominacja oparta jest na Strachu przed ostatecznym Potępieniem. Upadkiem, z którego nie ma już powrotu. Bez względu na swoje nowoczesne upodobania, zauroczenie wschodnią mistyczną myślą, popularność kolorowego New Edge ubranego w parciane spodnie, dźwięki gongów, mis tybetańskich (które wcale nie są tybetańskie), masaże kryształami, „tantryczny” seks ten pierwotny zapis – program tam jest i przyjdzie do ciebie w momencie kiedy już zmęczony duchową zabawą opadniesz z sił i zatęsknisz za tak zwanymi korzeniami, ponieważ odechce ci się być już przebierańcem. Wtedy, być może ujrzysz tak zwaną Prawdę, która wcale nie będzie przyjemna, lekka i mistyczna. Będzie zwyczajna, przyziemna i brutalna.

Prawdziwa duchowość jest pozbawiona „duchowości”. To nagie ciało obdarte ze wszystkiego. Czyste mięso. Warunek poprzedzający warunek, umowa poprzedzająca umowę, dług poprzedzający dług. Nieskończona ilość warstw. To jest konkretna praca do wykonania, swoimi własnymi rękoma, rozpoznanie swojej prawdziwej sytuacji, powrót z dalekiej egzotycznej przygody, obdzieranie zakodowanych wyobrażeń jak narośli, jak warstw sztucznej modyfikowanej genetycznie skóry. Zbroi. Muru. Granicy. Każdego za i przeciw. Prawdziwa Moc zawsze tkwi po prostu w Prawdzie. Nie w tej jedynej ostatecznej, prawdziwie prawdziwej. Ale w prawdzie każdego momentu, każdej sytuacji. Nie w ceremoniale, okultystycznej egotycznej „magii”, nie w manipulacji energiami, nie w tej czy tamtej tradycji, sekcie, zakonie, ideologii, kiedy jesteś w Prawdzie możesz użyć wszystkiego, każdej religii, filozofii, systemu politycznego, wzoru matematycznego, ponieważ nic z tego tak naprawdę nie jest prawdziwe, to tylko forma nic więcej. Jest pusta, pozbawiona esencji, ale pomimo tego działa. To właśnie jest największa z tajemnic, której nigdy nie odkryjesz, bo to czyni to wszystko możliwym. Nie możesz udowodnić Prawdy, ale nie możesz jej zaprzeczyć. To koniec umysłu. Krańcówka. Ostateczna pętla intelektu. Prawdziwa Śmierć.

Pirat i Prepers właśnie byli w takim polu informacyjnym. To po prostu jest zapisane w przestrzeni w każdym czasie i w każdym miejscu. Problemem jest dostęp. Zapukali w witraż za którym był inny magiczny świat. Wymiar alternatywnego istnienia. Coś czego w kwadratowym świecie po prostu nie grają, inna płyta, inna melodia, inny nośnik. Pole Mocy Wiedźmy. Przywitał ich jej czarujący uśmiech, była ucieleśnieniem wiosny, jej energia była tak radosna, że z miejsca twój stan świadomości budził się na bezkresnej spowitej mgłami poranka łące pełnej najpiękniejszych kwiatów tej ziemi, pachnących dzikich ziół, pól pełnych dorodnych owoców i warzyw, absolutnie wszystko odzyskiwało lekkość, delikatność, to był stan błogości. W tej odsłonie natura nie była krwawym pozbawionym empatii programem, była bezkresną żywą istotą, która z jednakową troską traktowała owada, zwierze i człowieka, absolutnie wszystko miało tu swoje miejsce, swój sens i cel istnienia, którym było przecież samo życie – ten Wielki Dar. Miała na imię Maja i była naprawdę piękna, stała w progu a jej nasycone światłem głębokie zielone oczy iskrzyły emanując i przekazując zarazem życiodajną energię. Była jak elektrownia atomowa ukryta w tym drobnym ciele. Pirat zastanawiał się w jaki sposób udało jej się zachować taką czystą kreatywną moc w tym wydrenowanym do cna zmechanizowanym wymiarze.

Subtelnym gestem szczupłych ozdobionych pierścionkami dłoni zaprosiła ich do środka. Mieszkanie było zaskakująco duże, to była dzika dżungla, pełna różnorodnych roślin, czuli się jakby wylądowali na nieznanej planecie w samym środku bukietu pachnących kwiatów skomponowanych przez samego Boga. Tyle było tutaj gracji i wdzięku, niewinnej zalotności, że Pirat i Prepers potrzebowali dłuższej chwili na integrację takiej potężnej dawki radości i kompletnego braku tej lepkiej mazi. To jest tak jakbyś nagle znalazł się w czymś tak odmiennym energetycznie, że twój system jest w stanie szoku. Przez chwilę procesor zamula, ponieważ musi trawić zupełnie inny rodzaj danych. To nie są binarne komendy tak / nie, 0/1 – to wielowymiarowy hybrydyczny pierwotny kod, zapis czystego światła. Księga Blasku.

Dlatego Maja Frej nie musi nic robić, wystarczy, że jest. Pracuje tylko analogowo, nie używa komputerów, smartfonów, drukarek, faksów, bo w jej obecności to wszystko przestaje po prostu działać, staje się czymś zupełnie bezużytecznym. Nie obsługuje dzieci Merkurego, firm Bogini Industria – niczego co ma niejasne, dwuznaczne intencje, niczego co zrodziło Mózgogłowie. Pomaga tylko tym co się już przebudzili ze snu własnej ignorancji i są w służbie Istnieniu. Jest autentyczną inkarnacją Świętej Matki. Kimś z Innej Żywej Przestrzeni, niewidoczna dla Automatonów, ukryta i nieczytelna dla Systemu, nie figurująca w żadnym rejestrze, ewidencji. Bez numerów seryjnych Korporacyjnej Monokultury. Taka była jej matka, jej babka i jej prababka i tak do samego Źródła – Maja Frej jest Funkcją, czymś zupełnie poza osobowym. Nie wiem czy byliście kiedyś w naprawdę Świętej Przestrzeni, która jest czystą Potężną Obecnością doprawdy ciężko to opisać, można przypomnieć sobie swój najpiękniejszy, najbardziej beztroski dzień życia, pozbawiony najmniejszego nawet zmartwienia, obawy, lęku i podkręcić potencjometr na full i nawet to nie odzwierciedla tego stanu. To przekracza zmechanizowane pojęcie.

Świat nie jest matematycznym zimnym wzorem, góry nie są trójkątami, chmury nie są kołami – „świat” nie istnieje, to kolektywna symulacja naszych umysłów oparta na zgromadzonych w jej części magazynującej wrażeniach. To się jakby odtwarza z zapisanej niezliczoną ilością danych serwerowni – czarnej skrzynki całego tego przelotu, który trwa od mniemającego początku czasu, od kiedy umysł oddzielił podmiot od przedmiotu i wytworzył złudne poczucie osobnego istnienia – podmiotu lirycznego tworzącego zarazem coraz mniej poetycką baśń fantastyczno – naukową, której zadaniem było ciągłe neurotyczne potwierdzanie, że istnieje i w zasadzie ten wbudowany we wszystko pierwotny lęk, to nagłe lodowate ukłucie pośrodku bezsennej nocy, spazm przerażenia przychodzący nagle i niespodziewanie w najmniej odpowiednim momencie, kiedy wszystko pozornie jest pięknie – to jest właśnie to przerażające przeczucie, że być może wcale nas nie ma. Niema prawda ukryta za tym wszystkim. Ostateczne rozwiązanie kwestii ludzkości. To jest prawdziwa przyczyny każdego cierpienia, każdej bestialskiej wojny, bezdusznej korporacyjnej mentalności posiadaczy, która tworzy na tym świecie realne piekło segregując ludzi jak śmieci, to jest źródło każdego gwałtu, mordu, kłamstwa, kradzieży – Poczucie Separacji, zindywidualizowana jednostka chorobowa – agresywny wirus skrajnego egoizmu. Stworzyliśmy kulturę, która upaja się tym do kompletnej utraty poczytalności, nasyca wszystko tym zaklęciem, tą klątwą wmawiając nam, że najważniejsze ze wszystkiego jest nasze „własne osobiste” szczęście, poczucie „naszego” spełnienia, realizacja „indywidualnych” marzeń za wszelką kurwa cenę.

I teraz kredyt się skończył.
Musimy płacić.

Doszliśmy do karmicznego punktu zwrotnego, równonocy świadomości. Przesilenia wrażeniami. Zaćmienia mózgu. Pomroczności Jasnej. Czwartej linii 63 heksagramu Księgi Przemian. Trzynastej karty Tarota. Rozpadu Królestwa.

Maja parzy herbatę z pokrzywy w swojej bajkowej kuchni i z uśmiechem patrzy na nas. Na mnie, na ciebie, na niego i na nią, na ja, mnie, moje. Fabuła się rwie, a bohaterowie przeżywają bolesny kryzys tożsamości. Jednak tam pod tym wszystkim coś cię rodzi, coś kwitnie, w powietrzu czuć zmianę. Ona o tym wie i cicho szepcze:

-Jak byście się nie starali, nie jesteście w stanie zniszczyć życia, możecie jedynie zniszczyć samych siebie.

Czy to jest wasz wybór?