I wielki sternik, i wszystko mnóstwo ludu, które jest na okręcie, i żeglarze, i którzykolwiek na morzu pożytku szukają, z dala stanęli.
Apokalipsa 18 – 17
Nóż kurwa mać! Wciąż płyniemy tą Łajbą przez ocean szaleństwa, tworzymy tą pocieszną alternatywę w samym centrum rozszalałego cyklonu zmian. Królestwo Kotleta i Parówy zamula i skwierczy jak prażona na złoto cebulka, którą w tej chwili Prepers smaży na sfatygowanej ikeowskiej patelni za 42,50. Pójdźmy dalej i głębiej – prosto do środka jego głowy, to tam dzieje się prawdziwa magia chaosu, autentyczny mentalny rozpierdol i egzystencjalny rollercoaster. Prepers myśli o tym, że to wszystko, dosłownie w s z y s t k o – kręci się w koło jak placek pizzy na palcu jakiegoś zupełnie naćpanego wszech kucharza demiurga – sadysty. Polityczna molekularna kuchnia upojonych władzą i panowaniem jeźdźców apokalipsy serwujących zmodyfikowaną paranoiczną ostatnią wieczerzę w stylu confusion. Musieliśmy kupić zupełnie złe losy w z góry przegranej loterii. Pływamy w wielkiej post modernistycznej zupie podgrzewanej nagłymi zmianami klimatu i spłatą karmicznych długów w postaci odzwierzęcych turbo wirusów, następujących po sobie niczym biblijne plagi. Feedback od Wszechświata. Prepers nosił maskę na łysej głowie. Jego mózg był zarażony medialnym wirusem codzienną kakofonią sprzecznych sygnałów. Nawet jakby co, to do tematu śmierci podchodził bardziej z ciekawością i pokorą niż tym ordynarnym kulturowym eskapizmem (na serio – tak myślał). Obiecali, że trup będzie się ścielił gęsto, komputerowe symulacje miały porażające wzrastające krzywe i apokaliptyczny rozmiar biblijnego pomoru – gra w państwa i miasta zareagowała jak trzeba jednym zglobalizowanym spazmem dyrektyw, który jak zwykle za jednym zamachem i tak przypadkowo przy okazji tworzył kolejne kraty tak zwane paradoksy i precedensy. Muszą się szykować na coś znacznie grubszego. Na piknik pod wiszącą skałą, albo defiladę nad urwiskiem.
Mięso. Masa. Maszyna. Wszechpotężna trójca. Bóg Maszyna i jego masy pożerające wszystko co oddycha. Tak się boją, a przecież już są chodzącymi trupami, które ożywia popkulturowe mambo dżambo i spazmatyczne medialne komunikaty pisane zakamuflowanym terrorem strachu, codzienne bomby naszprycowane gwoździami faktów wymieszanych z mitami wystrzeliwane z telewizji i portali informacyjnych o nagłówkach, które natychmiastowo uruchamiają ten gadzi obieg bazujący na progresywnie rosnącym przerażeniu, który wzmacnia: ja, mnie, moje. Okrutny trans humanizm tranzyt z biologii do maszyny. Praktyka Wielkiego Spisku. Na pocieszenie lekkostrawny lewitujący New Age i kolba modyfikowanej kukurydzy w ciepłym ziołowym maśle z nerkowców.
Prepers tak to sobie właśnie kminił w tej łysej łepetynie wpięty w wielkie karmiczne koło zmultiplikowanych skutków i tak przecież wyraźnych przyczyn. Stał nad tą kuchnią „Red foxa“ w „Czarnym Kogucie“ i jak wynikało z czeku na wydawce dla stolika nr 5 robił buraczane risotto na mleku kokosowym ze znaczną domieszką płatków drożdżowych. Proste zacne danie. Przy stoliku numer pięć siedział realnie dość spięty jednak udający wyluzowanego Nowoczesny Pan w garniturze szukający pociechy w zdrowym wegańskim jedzeniu i weekendowych kursach tantrycznych, który właśnie czytał magazyn psychologiczny, a w nim szczególnie interesujący artykuł na temat mindfulness w biznesie. Bardzo, to trzeba przyznać, było to dla niego ciekawe i co tu mówić – inspirujące – tak! Do picia zażyczył sobie zimną i orzeźwiającą kambuchę, bo jak czytał w internecie probiotyki są teraz bardzo zdrowe i bardzo naprawdę modne, a on lubił trzymać rękę na pulsie trendów wygenerowanych z wciąż pobudzanych popędów. Inwestował w bitcoiny i kibicował wyprawie na Marsa, który jak wiemy z mitologii był bogiem wojny. Nowoczesny Pan czytał o niesamowitej metodzie redukcji stresu i w publikacji podano bardzo dużo sprawdzonych faktów naukowych, które dowodziły, że możemy znacznie zredukować stres i co najważniejsze tym samym poprawić swoją wydajność, efektowność i wyniki na rynku pracy i generalnie życia w tym coraz bardziej wirtualnym patostreamie. Siedział przy wysprejowanym środkiem antybakteryjnym stoliku w eleganckiej czarnej maseczce, za którą na allegro zapłacił sto pięćdziesiąt złotych polskich. Ten produkt „stworzył“ znany projektant, którego subtelne logo tym zorientowanym pozwalało z szacunkiem i zaciekawieniem spojrzeć na Nowoczesnego Pana. Jednak nazwiska owego projektanta z Nowego Jorku nie pamiętał. Był jednym z tych, którzy kolokwialnie mówiąc, mieli wyjebane po długości i całości. Żył i pozwalał żyć innym dopóki nie weszli mu w drogę, bo ta była dla niego narcystyczną pozbawioną chwastów wypachnioną kadzidłami ścieżką rozwoju osobistego. Praktykował „Sekret“ i prawo natychmiastowego przyciągania. Dla niego wszystko było manifestacją boskości i zapowiedzią kosmicznej rozkoszy. W uchu miał nowoczesną bezprzewodową słuchawkę i słuchał lekkiego chill’u w harmonijnej skali 432 Hz. Twarz jak mu się wydawało miał zupełnie pozbawioną stresu, oczy zdrowe i błyszczące, a spojrzenie pogodne i uważne. Wyglądał trochę jak John Wick w „Małym Buddzie“. Oświecony morderca. Spojrzał na swój zsynchronizowany smart watch. Była 18:17. Ciekawe. Za pauzował muzykę i skupił się na uważnym oddechu integrując jak przeczytał przed chwilą formalność z praktycznością czyli formalną praktykę medytacyjną z pragmatyczną codziennością. Sacrum zagnieżdżone w profanum, albo odwrotnie.
Wdech. Wydech.
Prepers czytał po robocie „Bastion“ Kinga i teraz przypomniała mu się scena z Mrocznym Mężczyzną jak odwiedził jednego gościa w więzieniu, który chciał zjeść ludzką nogę. Doprawił ryż sosem sojowym i sprawnie posiekał natkę pietruszki i kolendrę. Trzeba zioła zrolować i wtedy idzie szybciej, a ostry nóż powinien się harmonijnie kołysać po desce do krojenia, taki jest „sekret“ dobrego siekania. Tej nocy zresztą miał dziwny sen, w którym kroił nożem noże i z noży były dania. Drewnianą łyżką przerzucił gorące purpurowe danie do złotej miski i postawił na dużym białym talerzu dodając pieczoną dynię i plastry grilowanego bakłażana oraz liście rukoli i polał wszystko pikantnym winegretem z oleju lnianego i posypał prażonym czarnym sezamem. Talerz wyglądał dobrze. Miał na sobie czarny fartuch z logiem koguta, przepocony podkoszulek i krótkie kucharskie spodnie „La chef“. Jego zmęczoną twarz wykrzywiał grymas zniecierpliwienia, bo Książę znów gdzieś polazł i musiał sam bić w ten cholerny dzwonek i kiedy zjawił się wychudzony i wiecznie zjarany Wąs kelnero – barman rzucił ociężale żołnierskie:
– Na piątkę Risotto.
Wąs zakołysał się delikatnie i zupełnie pozbawiony mindfulness’u ruszył niezdarnie i ociężale na salę, na której jedynym gościem był Nowoczesny Pan siedzący samotnie przy stoliku numer pięć. Wąsowi skojarzył się to z powieścią Vonneguta – jednak trwało to dosłownie ułamek sekundy, bo teraz skupił całą swoją dość rozproszoną energię na misji dotarcia z zamówieniem, co w jego stanie świadomości wcale nie było takie łatwe. Jednak się udało i to udało całkiem dobrze, bowiem zapach risotto rozświetlił oblicze Nowoczesnego Pana, który z nieskrywanym podnieceniem patrzył w talerz jak wygłodniały pies, któremu ślina ścieka z pyska. Płynnym ruchem dopadł widelec po lewo i nóż po prawo – tak jak nakazuje powszechnie przyjęta etykieta i z precyzją godną podziwu nałożył nożem sporą porcję risotto na widelec i kierował w stronę twarzy. Wąs patrzył na to wszystko z przerażeniem, gdyż nowoczesny jegomość zapomniał zdjąć swoją szpanerską maseczkę i właśnie miał mu zwrócić mu na to uwagę.
Jednak już było za późno…
Sytuacja natychmiast stała się niezręcznie żenująca. Maseczka widocznie zbyt dobrze przylegała do twarzy i pan być może nosił ją tak długo, że stracił rozeznanie. Teraz wyglądał jak prawdziwy debil z rozpaćkanym ryżem i kawałkami pieczonego buraka z wbitym w maseczkę widelcem. Nastąpiła krępująca złowroga cisza. Wąs cieszył się, że sam ma maseczkę, bowiem musiał z całych swoich sił powstrzymać śmiech, a tego Pan Nowoczesny na szczęście nie widział. Pan Nowoczesny doświadczył natomiast bardzo krótkiego niczym nagłe spięcie w systemie – Wglądu. W całej jego konstrukcji mentalno – psychologicznej nastąpił chwilowy bardzo gwałtowny wyłom tak zwane Pierdolnięcie Transcendentu. Ułamki sekund prawdziwego Oświecenia i gdyby Pan Nowoczesny rozpoznał ten stan, mógłby stać się kimś na wzór szalonego mędrca, czy kimś w tym stylu i nagle w jednej krótkiej chwili urzeczywistnić wszystko to, za czym miliony aspirujących istot ludzkich niestrudzenie podąża każdego dnia męcząc się w różnej maści medytacjach, pozycjach jogi, wielogodzinnych mamrotaniach pod nosem dziwacznych wersów, śpiewając radosne pieśni, klepiąc modlitwy i tak dalej. Jednak nie był wystarczająco mind full i sprawę pogrzebał. Z wymuszoną powagą zdjął maseczkę, wytarł usta chusteczką i dopiero wtedy spojrzał na Wąsa.
Wąs stał i z całych sił utrzymywał powagę, co nie było zadaniem łatwym. W oczach Nowoczesnego Pana ujrzał Otchłań Dezorientacji tak głęboką, że aż go przeszyły dreszcze. To była twarz ludzkości w rzeźni numer pięć.
– Czy mógłbym pana prosić o środek dezynfekujący? – siląc się na sztuczny dystans wymamrotał Nowoczesny Pan.
– Oczywiście, jak najbardziej, nie ma sprawy, rzecz jasna. – odpowiedział Wąs udając graniczące z cudem opanowanie i profesjonalizm i ruszając w stronę baru, gdzie był środek dezynfekujący. Przyniósł go i postawił przed gościem. Po prostu.
Dla Nowoczesnego Pana w jednej chwili wszystko stało się skażone, chorobowe, śmiercionośne, wątpliwe i niebezpieczne. Zaczął wszystko pryskać – twarz, ręce, jedzenie i periodyk psychologiczny, pominął jedynie Wąsa z oczywistych względów. Ujrzał oczyma swojej duszy czekającą go wcześniej czy później śmierć, która go tak czy inaczej dopadnie i ukatrupi. Zupełnie przestał nas sobą panować i coś w nim pękło, może tłumiony stres, brak prawdziwej miłości, samotność, może to, że cały czas sam siebie oszukiwał. Odeszła od niego nowoczesność, a na jej miejsce zajęło coś bardzo pierwotnego. Dostał do zjedzenia danie z noży i kiedy już to przeżuje oraz w końcu strawi w jego oczach pojawi się coś czego teraz zupełnie tam nie ma. Zrozumienie i Współczucie dla wszystkiego co żyje i umiera.
Prepers patrzył na to wszystko zza baru. Wiedział, że tak naprawdę nie jest to śmieszne, ani trochę. Miał na plecach wielki tatuaż – Kościstej Żniwiarki. Opiekunki życia, która to wszystko wypluwa niczym nawóz z którego znów się wszystko rodzi i trwa do momentu, kiedy kierowany wewnętrznym impulsem na chwilę się zatrzymasz i przyjrzysz wszystkiemu w sposób bardziej uważny. Dostrzeżesz Wzór. W takiej można powiedzieć obscenicznej chwili jak ta, kiedy skostniała zaprogramowana rzeczywistość odsłania gardę ukazując swoją sztuczność i nadęcie, te wydrążone tysiącami lat koleiny w które wpadamy pokolenie za pokoleniem powielając ten kod sztucznej pozbawionej mądrości inteligencji. Uciekając przed własnym cieniem, który teraz przysłania widnokrąg. To jest prawda, która się objawia i manifestuje.
Przy stoliku numer pięć siedział człowiek bez maski i płakał.
Prepers wrócił na kuchnię i przygotował dla siedzącego przy stoliku numer pięć człowieka kolejną porcję risotto.
Zrobił to tak jak trzeba.
Wąs przyniósł jedzenie i małą świeczkę, którą zapalił na stoliku przy którym siedział człowiek, któremu już było lepiej. Wszystko odbyło się w milczeniu.
Płomień nie był duży, ale świecił.
Kuchnia była dla Prepersa alegorią, mikrokosmosem odzwierciedlającym makrokosmos. Ciągłą kontemplacją życia i śmierci. Nauką, że rzeczy przychodzą, trwają przez chwilę i odchodzą. Jesz, trawisz i wydalasz. Pożerające się bez końca Gastropolis. Prepers nie miał zbyt wielu złudzeń, co do natury tego świata w tej właśnie formie – to pozornie szczęśliwe wesołe miasteczko, karuzela, która kręciła się napędzana przez ciągłe szukanie szczęścia i spełnienia, którego skutkiem było tak naprawdę rozrastające się jak nowotwór cierpienie – zawsze coś kosztem czegoś. Błędne koło.
Kostucha stoi u bram Królestwa zwiastując rozpad.
Nie ubłagacie jej swoimi klątwami.
Już nie.
1492 – Nauczyciele mówili dzieciom, że w tym roku ludzie odkryli ich kontynent. W rzeczywistości w roku 1492 miliony istot ludzkich żyły na tym kontynencie pełnym, bogatym życiem. Po prostu w tym roku rozbójnicy morscy zaczęli ich oszukiwać, łupić i mordować.
A oto inny przykład szkodliwej bzdury, jakiej uczono dzieci: że rozbójnicy morscy w końcu utworzyli rząd, który stał się kagańcem wolności dla istot ludzkich na całym świecie. (…)
W rzeczywistości rozbójnicy morscy, którzy mieli największy udział w tworzeniu nowego rządu, trzymali niewolników. Używali ludzi zamiast maszyn i nawet kiedy już zniesiono niewolnictwo jako zbyt kompromitujące, oni i ich potomkowie nadal traktowali prostych ludzi jak maszyny. (…)
A dzięki czemu piraci mogli zabierać każdemu, co chcieli? Bo rozporządzali najlepszymi na świecie okrętami, byli najgorszymi ludźmi i mieli proch, czyli mieszaninę azotanu potasu, węgla drzewnego i siarki. (…)
Główny jednak oręż piratów stanowiła ich umiejętność zaskakiwania innych. Nikt nie mógł uwierzyć, że można być aż tak zachłannym i bezlitosnym, a potem było o wiele za późno.
Kurt Vonnegut „Śniadanie mistrzów”
Zatem najpierw wszystko zacznie zwalniać, całe to szaleństwo będzie coraz bardziej wyraźne, będziemy widzieć i rozumieć coraz więcej i więcej, czuć w trzewiach ten wyraźny smród rozkładającego się na naszych oczach tłustego od nadmiaru cielska żarłocznej cywilizacji, którą z takim samouwielbieniem stworzyliśmy, a która w swojej istocie okazała się okrutną i samolubną Maszyną mielącą wszystko i wszystkich. Maszyna wypluła podporządkowaną sobie jednolitą ciągle głodną i spragnioną masę programując ją permanentnym poczuciem braku, niezaspokojeniem podsycanym nie mającymi końca obietnicami. Ten podsycony do granic absurdu głód stworzył ciągły stan lęku. Strach przed Śmiercią. Ten strach zagłuszył wszystko i w ten sposób staliśmy się Ruchomym ciągle głodnym Mięsem. Na obraz samych siebie stworzyliśmy świat, który sam siebie pożera. Zaczęliśmy wyżerać swoje własne serce, by przestać czuć. Ten brak czucia stworzył Maszynę ciągłego myślenia i spekulacji, ciągłej racjonalizacji i uzasadnień, stworzył psychopatycznych kapłanów Królestwa, którzy kosztem nieskończonej agonii przedłużali swoje Panowanie. Spójrzcie na ten świat oczami Prepersa. Powiecie, że to przytłaczające, negatywne, dołujące.
Otóż nie.
Maszyna musi się zatrzymać, by mogło powrócić Czucie – Świadomość. Obudzić mały tlący się płomień ukryty w mroku przyzwyczajeń, nałogów i ślepego posłuszeństwa wobec wyzutych z wrażliwości instynktów. Każdy z nas nosi to Światło. Jednak musimy zacząć je pielęgnować. Prepers nazywa to Troską lub Wielkim Współczuciem. Tak naprawdę to jest jedyna droga, która nam zostaje, bez względu na to jak okrutne dla nas okażą się skutki naszych własnych działań.
Nie szukajcie smaku w tej kuchni, bo nie o smak w tej kuchni chodzi.
Prepers stał bez ruchu i patrzył przez zakratowane okno na zachodzące nad miastem słońce. Czuł, że nadchodzą poważne zmiany. Trzeba było zabrać się do sprzątania, było dużo pracy.
Jak to w kuchni.