TĘCZOWA NERKA ZYGIEGO

Nasz gastronomiczny mikrokosmos fermentuje – jak słoik czerwonych (jak krew) buraków i górującej nad nimi białej zawiesiny. Biało – czerwono. Jak tym wstrząśniesz robi się brunatne o agresywnym smaku i woni gazu pieprzowego. Salonowe lwy głaskają z oburzeniem swoje intelektualne brody w programach publicystycznych, bo oto sejsmiczna historia polskich pogromów odnotowała kolejny – co prawda jedynie dwa stopnie w skali führera – nie mniej jednak nie obyło się bez kamieniowania butelkami po tyskim, kilku ciosów z buta i piąchy i stanowczej deklaracji – „pedalstwo wypierdalać”. Hetero normatywne zasoby ludzkie – płatnicy ubezpieczeń i odbiorcy dymu z szowinistycznej kadzielnicy kapłanów stalowej religii zaciekle bronią przestarzałego programu atomowej rodziny 500 + i jej „normalności”, która polega na tym, że gardzisz wszystkim tym co obce i czego nie rozumiesz – za to w twoim świecie króluje „teoria wielkiego dziejowego spisku”, a ta pozornie roześmiana pstrokata Tęcza, która atakuje z każdej strony i rozwadnia ruch oporu przed nowym porządkiem lewackiego świata, który jest koniem trojańskim wprowadzonym do Królestwa Normalności. Konia trzeba bić! Prawą ręką bić go! Poniewierać! Szczuć! Męczyć! Otoczyć płotem tęczową hołotę! Te wyprane proszkiem kapitalistycznego komunizmu dzieci – ofiary o zdezorientowanej seksualności – stracony odsetek cybernetycznego pokolenia – piksel +.

U steru na dzisiejszej zmianie jest Ojciec Tobiasz – wegański gnostyk, głos rozsądku w tej kuchni, nasza ostoja podczas huraganów tabaki, kiedy hordy warszawskich roślinnych zombi atakują tak zaciekle, że Książę – wydawca pyszności gubi się z zamówieniami, które zwisają jak gluty z czekownicy i co chwila mamy jakiś fakap. To dopiero połowa dnia, a kuchnia wygląda jak po nalotach dywanowych amerykańskiego lotnictwa, co niesie pokój, zgodę i nie zapominajmy ogólny dobrobyt. Z tytułu tego, że jak my wszyscy jesteśmy również podłączeni do Matrycy, choć w mniejszym stopniu, bo w gastro jakbyście nie wiedzieli to się zapierdala, bo głód to nie żarty – i nie ma czasu na ciągłe surfowanie w ciasnej sieci i szczytywanie najnowszych komentarzy i opinii na temat tęczowych pogromów. Jednak wszystkich nas urzekł ten starszy gentlemen kręcący częścią od roweru w narodowej jakby nie było koszulce za dwadzieścia cztery pięćdziesiąt.

Ojciec Tobiasz na palnikowej dj-ce skreczując dwoma rondlami – szkląc w jednym cebulę, a w drugim podgrzewając sos pomidorowy z poszatkowaną świeżą bazylią – słynący z podzielności uwagi i obecności rozwagi tonuje nieco to obecne w przestrzeni publicznej i udzielające się nam szaleństwo.

– To wszystko minie Panowie i Panie – minie jak wszystko inne na tym oszalałym świecie! – powiedział jakby w niewidzialny wyobrażony tłum manifestujący się w lustrze metalowej blachy przykręconej do ściany, za którą siedzą warszawskie dresiki i jedzą burgery w sieci burgerowni, na które pomału mija gastryczna moda, bo jak wiemy teraz ma być fit i slow, bo w ramach kulinarnej tolerancji istniejemy obok siebie: dwie hipsterskie knajpeczki na modnej ulicy w modnej Warszawce pełnej źle dokręconych światopoglądowo słoików. Krucha równowaga śmierci i życia.

On właśnie tak robi. Mówi coś i milknie. Jedno epickie zdanie – wystrzelone jak pocisk w sam środek duchowej tarczy. Nasz knajpiany duchowy Ojciec – opiekun zagubionych dusz w epoce „kali jugi” jak to mówi nasz ukraiński ziomek ze zmywako – obieraka o ksywce Kriszna, nawiązując do czasów zamętu w jakich żyjemy. Wielebny drapie się po brzuszku jak Kubuś Puchatek nabrzmiałym od kraftowych wynalazków piwnych, które smakuje w niewielu wolnych chwilach spędzanych na sielskiej wsi uprawiając warzywo o nazwie topinambur i przyrządza z niego dość zjawiskowe chipsy zrobione na modłę nieco orientalną. Zgrabnym ruchem profesjonalisty podrzuca cebulę we wspomnianym wcześniej rondlu, który wygląda jakby ktoś go przyniósł ze złomowiska. I nie to, żeby specjalnie to rozkminiał jakoś, po prostu relatywnie długo żyje na tym padole i swoje widział, swoje słyszał i swoje wie. Definitywnie minęła mu ekscytacja na sprawy polityczne, a tym bardziej obyczajowe. Te wszystkie antify i obozy radykalno – narodowe zwisają mu swobodnym kalafiorem, smuci go jedynie to, że ludzie się nie szanują i zamiast mieć w głębokim poważaniu przereklamowaną doczesność i dążyć do opuszczenia tej skorupy ułomnych ciał, całego tego dialektycznego pola wiecznych spekulacji, wciąż uparcie tkwią w próżni tego spektaklu cieni w platońskiej jaskini. Una Sancta – to jest przyszłość jak już przejdzie cały ten Cyrk zagubionych głodnych duchów, politycznych klownów i żonglerzy pochodniami złudnych nadziei, nadejdzie czas Odnowienia. Co ma upaść musi upaść – takie jest boskie prawo. Nie zdołasz przyjacielu przepłynąć tym śmiertelnym ciałem takiej otchłani, bowiem prawdziwy brzeg jest poza czasem i przestrzenią. Tylko nie bierz tego na banię, nie próbuj zrozumieć – tym orzeszkiem produktem ewolucyjnej taśmy fabrykowanych faktów – bo ci się rozgotuje mózgownica.

Jak to wyjaśnił nam nasz Przewielebny dnia pewnego, kiedy kuchenną gromadą siedzieliśmy na ławce na tak zwanym zapleczu, bo ruch był słaby jak wydatki na służbę zdrowia i słuchaliśmy jego kazania z rozdziawionymi paszczami, które jak dobrze pamiętam szło tak:

– Widzicie drodzy koledzy i koleżanki, żyjemy w upadłym całkiem świecie, zniewoleni zwierzęcymi ciałami i instynktami w bagnie dialektyki umysłu, który z prawdziwym duchem nie ma nic wspólnego, karmiąc coraz bardziej demoniczną sferę odbić – naszych własnych myślobytów, które jak energetyczne pasożyty nabrzmiałe naszym kolektywnym negatywizmem tymi wszystkimi wypartymi ciemnymi stronami naszej psychiki tworzą coraz więcej prowokacji manifestując się w naszych coraz bardziej destrukcyjnych zachowaniach, jak niewidzialne sterowniki demonicznych programów. Wyparte, a przez to nieświadome staje się irracjonalnym popędem do nienawiści, gniewu, zniszczenia do pogardy ukryte głęboko w nas samych wyhodowane zło karmione każdego dnia negatywnym myśleniem, które nie znajduje ujścia ze strachu przed konsekwencjami tej regulowanej prawnie sztucznej moralności!

Pamiętam jak siedział w tych czarnych ciuchach kuchennych, kitlu, długim czarnym fartuchu sięgającym samych kultowych kuchennych crocsów, od czasu do czasu patrząc w niebo, z którego raz na jakiś czas spadały obgryzione kości lub zużyte podpaski, bowiem sąsiedzi mieszkający w bloku w którym była restauracja, szczerze nienawidzili weganizmu i naszych pogawędek, które burzyły im utrwalone koncepcje rzeczywistości. To była czysta mistyka dnia codziennego, w otoczeniu obsranych przez gołębie zaparkowanych samochodów, dymu palonych papierosów, a od czasu do czasu zapachu palonej zielonej piękności – zielonych szczytów, które otwierały przed nami poziomy znaczeń i tajemnice absolutu.

– Nasze nawyki myślowe tworzą pole przymusu, te produkowane przez nas mentalne twory żyjące w nas, bez ustanku żerujące na naszej wrodzonej słabości ulegania niezrozumiałym ciemnym siłom potrafią wchodzić w interakcje z innymi polami podobnymi sobie i wówczas dzieją się naprawdę złe rzeczy. Naprawdę złe!
Gromady ludzkie ogarnia szaleństwo, bo jak moi drodzy przyjaciele określić wciąż rozpętujące się spazmy okrucieństwa i mordów nazwane wojnami! Jednak musimy mieć zalążek, potencjał, bowiem w innym wypadku nie bylibyśmy w stanie brać udziału w czymś tak odrażającym dla samego życia. W mordowaniu. A to właśnie pole zasilamy na niewyobrażalną skalę dając przyzwolenia na mordowanie miliardów żywych stworzeń, a cały ten „krwawy biznes”, bo nie zapominajmy, że na tym się zarabia, staje się ucztą ofiarną w której bierzemy udział każdego dnia zupełnie nieświadomi uwiedzeni marketingową propagandą przemysłu śmierci! Od tysiącleci kasty kapłanów kultywowały zwyczaj składania ofiar, kiedyś jeszcze z ludzi, a w wyniku pozornego „cywilizowania” ze zwierząt, co trwa do dzisiaj w formie tak zwanego „uboju rytualnego”, a na masową skalę przybiera formę niewinnych zakupów poćwiartowanych ciał zapakowanych w plastikowe opakowania dostępne w promocji, a my pozornie nie uwikłani w ten proceder możemy spać spokojnie – dbając jednocześnie o nasze „zdrowie”, bo wmawia się nam, że zjadanie ciał innych istot jest koniecznością. Tak jest koniecznością by zasilać te okrutne pola w nas, ten szkaradny potencjał okrucieństwa w myśl mądrego stwierdzenia „jesteś tym co jesz”. Zatem tym właśnie jesteśmy teraz, bo nigdy w historii nie pożeraliśmy tyle śmierci i sami możecie się domyślić co z tego wyniknie.

Czy istnieje coś bardziej wynaturzonego niż czerpanie korzyści ze śmierci?

I to ostateczne pytanie wybrzmiewało w naszych łepetynach przez kolejne tygodnie po kazaniu. Wciąż mamy poczucie, że robimy coś ważnego w tej knajpie, coś co idzie pod prąd tej kompletnej okrutnej bezmyślności, tej obezwładniającej „wyjebce” jakby cierpienie i ból innych istot były inne od naszego własnego bólu, mniej ważne, pozbawione wagi i znaczenia. Nawet Zygi nasz nie hetero -normatywny kelner o delikatnej i płynnej aparycji po wspomnianej mowie przestał podjadać kotlety w sieciówce „Bush Burger’s – Midle East cusine” jak był na lekkiej bani po kolejnej całodniowej zmianie w naszej knajpie „Green Rat” czyli „Zielonym szczurze”. Bo życie dla Zygiego w tym „pobożnym” kraju nie jest usłane różami jako zdeklarowanego homoseksualisty, który chce po prostu żyć jak każdy. Mieć prawo do miłości i okazywania uczuć. Prawo do tworzenia szczęścia. Bo Zygi drodzy nasi patrioci nikomu nic złego nie zrobił, nikomu nie wadził, na nikim psów nie wieszał, a za sam fakt, że wygląda inaczej i inną od normatywnej ma dynamikę ruchów dostał już w swoim młodym życiu siedem razy wpierdol. Z czego dwa razy otarł się o przysłowiową cienką linię.

I dzisiaj to właśnie Zygi stojąc z miską warzywnego curry w pulpie mango i kupką pełnoziarnistego ryżu na środku szczurzej kuchni w drodze do stolika nr siedem z wydawki postanowił podzielić się swoimi refleksjami na temat tego co Wielebny rzekł o truchle hetero czy homo doczesności i przemijaniu.

– To bzdury Tobiaszu! Ja jestem oburzony! Tą głupotą, tym okrucieństwem, tym społecznym przyzwoleniem na szczucie i pogromy! Tą cyniczną ordynarną polityką bazującą na zacofaniu i prymitywizmie, kultywowaniu głupoty i prostactwa. Tak! Tak! Tak! Nie! Nie! Nie! Bo, bo, bo życie nasze jest teraz nie w jakiejś odległej epoce kiedy wszystkie krowy będą święte a ludzie dobrzy, teraz tutaj w tym zacofanym kraju, gdzie człowiek kończy studia i pracuje na umowy śmieciowe za grosze, biega od stolika do stolika z jęzorem jak za przeproszeniem szczur w laboratorium i się uśmiecha nawet wtedy kiedy nie jest mu do śmiechu, bo dla przykładu dnia wczorajszego jakiś kwadratowy mutant w koszulce legii sprzedał mu lepa na ryj – tak kurwa mimochodem dla zabawy mijając go na kurwa go mać na Nowym Świecie na wysokości księgarni z dwudziestoma wydaniami Pisma Świętego, którego choć zadeklarowany katolik nigdy nie otworzył nawet, nie wspominając o rozumieniu przesłania Nowego Testamentu. Co to za Nowy Świat gdzie zdeprawowani amoralni kapłani nauczają o wartościach, a skorumpowani i cyniczni politycy tworzą kolejną przestrzeń nienawiści by wyborcy mogli się zagryzać, kiedy oni w tym czasie będą wycinać kolejne lasy dla swoich deweloperów przydupasów i przejmować kolejne kamienice wyrzucając ludzi jak gówno do rynsztoku. Co to za Nowy Świat co kwili w przerażeniu bo na ulicach prężą się człekokształtne prymitywy i wymachują pięściami szukając kolejnych ofiar? Co to za Nowy Świat gdzie karmisz mięso wyborcze kiełbasą przemieloną z ich własnej krwawicy, by oddali na ciebie głos jak tresowane psy wykarmione tanią postkomunistyczną propagandą przez ludzi, którzy od trzydziestu lat nie odeszli od tego żłoba, tylko zmieniali wilcze ciała w skórach owiec rotacyjnie w zależności od koniunktury – lewica – prawica – centrum. Jeden chuj! To jak mówią „święte życie”, którego nie masz prawa przeżyć jak czujesz, bo ktoś kurwa ci zabrania i ktoś i doprawdy nie wiem kurwa kto wyznaczył takie a nie inne prawa i decyduje za ciebie o wszystkim – z kim masz żyć i na jakich zasadach. Mam tego dość! Tego żebrania o ochłapy!

– Zygi, wszystko to prawda, ale mój drogi jedzenie stygnie! A ta pani z siódemki to już wkurwiona jest i paluchami o stolik tak dudni, że na wydawce słychać – powiedział Książe – gasząc płomienną mowę Zygiego lodowatym strumieniem przytomnego mindfulness, czyli żywej pragmatycznej obecności w tu i teraz. Bo jak wiemy pragmatyczna wola przetrwania zawsze dusi wszelką progresję radykalnych zmian i wszystko powraca na swoje wyżłobione torowiska utartych schematów. Jak Zygi. Który poszedł był i doniósł tej nabuzowanej kobicie zamówienie rozbrajając ją swoim czarującym jak dziecięce malowanki uśmiechem.

– Jaką Pan ma piękną tęczową nerkę – powiedziała mu wskazując na opasającą biodra torbę na pieniądze i puściła mu zawadiackie oczko podmalowane posrebrzanym tuszem.

– Och dziękuję, faktycznie bardzo ją lubię. Sam zaprojektowałem dlatego noszę ją z dumą, choć może nie jest tak komfortowa i czasem sprawia problemy…

– Tak to już jest na tym świecie. Jednak najważniejsze to żyć w zgodzie ze sobą nawet jak jest trudno. Bo co nam innego zostaje? – odpowiedziała dając mu pięć dych napiwku wciśnięte w skórzane etui.

– Bardzo pan miły. Dziękuję!