ŚLEPNĄC OD GASTRO

Pewnie przed chwilą zjedliście coś pysznego, powiedzmy wegańskie burito z pyszną i pełną białka czarną fasolą, czerwoną jak krew na tle bieli papryką z ostrą domieszką chili, które teraz wznosi się ku górze do czakry korony zaraz za wąskimi szczelinami waszego mózgu. Do tego guacamole, gęste i soczyście zielone z pysznymi cząstkami pomidorków i czerwonej cebuli co jak mniemam łagodzi tą ostrość, która poruszyła waszą otumanioną energię i przez chwilę poczuliście, że życie jest zajebiste. El Topo wie o tym, bo to właśnie on nie nikt inny robi to tak, że wasze kubki smakowe eksplodują jak poduszki podczas crash testu. Jeb! Wszystko otwarte – serce, jelita, ramiona gotowe dawać hugsy wszystkim istotom bez wyjątku, nawet prosiaczkowi z reklamy wieprzowiny wiszącej jak plakat wyborczy na stacji Warszawa Centrum.

Jesteśmy w samym sercu wegańskiej galaktyki, kucharskim świecie w pełni jeszcze analogowym, który jak matka tuli was do swej coraz bardziej napęczniałej od roślinnego mleka piersi. Gdzieś tam jak rakieta nowej generacji wyposażona w laserowe działo miłości stoi świebodziński Jezus, bo jak wszyscy przeczuwamy nadchodzi zima i trwa zażarta gra o tron. U bram królestwa jak mawiają gnostycy stoją już bestie ze sfery odbić, nasze własne potworne i mściwe myślo – byty gotowe ruszyć w każdej chwili i rozerwać nas na strzępy. Nowa rzeczywistość bezglutenowa tworzy ciepły i przytulny kożuszek jak pianka z serduszkiem w bardzo trendy „american dream”, który hipnotyzuje nas w wystarczającym stopniu byśmy mogli w spokoju dawać lajki i wyrażać emocje małymi główkami pod tak zwanymi postami z naszej ulubionej knajpeczki kultywującej dzielnicowy patriotyzm i serwującej pancakes, a nie kurwa naleśniki z sodą.

El Topo jak dyrygent stoi po środku tego porannego gastro pierdolnika z telefonem i jest konkretyzując w połowie misji „lunch”, bo nie „obiad” przecież, co nie przeszkadza mu puścić parę disów w wirtualną przestrzeń kolektywnej nieświadomości poprzez aplikację facebooka, która jak lep na muchy lub klei do glazury przykleiła do siebie trzy czwarte tej jakże oświeconej populacji ludzkiej, która rok w rok przejada kilka miliardów istot żywych, by mieć więcej siły do…no właśnie.

Pewnie nie wiecie, ale emocja potrzebna do pracy na kuchni to gniew, ponieważ gniew to energia i dynamika, ta furia pozwala na nadzwyczajną wręcz podzielność uwagi i niezwykłą szybkość działania. Ogień, kotły, smażenie, noże – mówi wam to coś? Jak za życia przejdziesz przez gastro piekło trafisz wprost do gastro nieba, gdzie jak mówią pradawne legendy zapisane w starych księgach wszyscy ci którzy zjedli to co zrobiłeś na mocy długu karmicznego będą musieli ci usługiwać na każde możliwe sposoby. Pozwólcie swojej wyobraźni popracować z tą wizją. El Topo na gastro wyostrzył swoje punkowe kły, kiedy jeszcze jako gniewny i wkurwiony kontestował tak zwany postkomunistyczny system rodzącego się turbokapitalizmu, żywotność tej kontrkulturowej materii była na tyle elastyczna, że ulepił sobie z niej dość ciekawe życie. Jest jak pozbawiony złudzeń antybohater, który dobrze walczy – jak mawiał jeden pisarz – nawet w przegranej sprawie. Później przytłoczyło go trochę pokolenie emo i hipsterski pierdolnik teraźniejszych czasów ostatecznych. Teraz żeby udźwignąć ciężar tak zwanych realiów życia w nowym jakże ciekawym milenium od czasu do czasu musi spocząć w ciszy dość radykalnej praktyki vipassany. To go uspokaja, wycisza jego coraz bardziej korodujące ciało. Te pełne wyrzeczeń i szesnastogodzinnych zmian gastro życie spowodowało, że coraz bardziej ślepnie i głuchnie – jednak zmysł smaku wciąż jest niezawodny i wyostrzony jak japoński global, którym siecze w tempie błyskawicznym brązowe pieczarki z uprawy doprawdy mało ekologicznej rzucając tak zwane spojrzenie spode łba na dzisiejsze pole bitwy z głodem mieszkańców stolicy jakim jest kuchnia o godzinie 10.15 w dość hipsterskiej knajpie w samym centrum, gdzie apartamenty są droższe niż dochód życia kulinarnej klasy robotniczej.

Stolica rozpostarta na stolnicy posypana mąką kokainy i posiekana kartami kredytowymi menadżerów średniego szczebla odkryła food porn i nikogo nie dziwi już towarzystwo trzepiące kapucyna nad talerzami swoimi smartfonami i ciągle gadające o tym co jedli, co jedzą i co by zjedli jakby z całych sił chcieli przyspieszyć proces zeżarcia wszystkiego, aby w końcu nastąpił ten upragniony koniec świata i nastąpiły długo wyczekiwane wakacje nicości. Jak to mawia klasyk kiedy kończy się sezon cywilizacyjnego serialu gwiazdami stają się kucharze, którzy wypiekają cudownie pachnący chleb na igrzyska gdzie otumanione do reszty masy dogorywają w spazmie szaleństwa sapiąc nad miską tłustego ramenu, który teraz jest kolejnym hitem obok deserów z szałwii hiszpańskiej i wegańskich serków z nerkowców z papryczką chipotle Jeszcze do niedawna traktowani jak kundle prawilnej gastronomii wychodzimy z undergroundu i coraz więcej wegańskich i wegetariańskich knajp otwiera swoje progi dla spragnionych roślinnych pyszności. I dobrze. I najlepiej. Późno niż wcale – to też dobrze, choć bardzo wątpliwym jest czy jako gatunek przetrwamy głupota wali nam z pod pachy – jak mawiał warszawski raper i zaprowadzi nas do finału jak w filmie Elizjum, gdy wszystkie te bogate rody iluminatów postawią sobie wille na orbicie i będą podziwiać z balkonów naszą żałosną małą apokalipsę.

El Topo nie jest youtuberem, blogerem nie wydaje poradników w pdf-ach i nie wrzuca sweet foci na instagrama z pieczonymi bakłażanami ozdobionymi jadalnymi kwiatami czy deserów z kaszy jaglanej z pestkami granatu w słoikach. Jest kucharzem z krwi i kości znaczy to, że naprawdę potrafi gotować i wie co robi, a to co robi uważa za naprawdę ważne i potrzebne. To zawód sięgający wypędzenia z urojonego raju, kiedy ukarani przez złego demiurga zmuszeni byliśmy według tej wersji historii ludzkości poznać znój i łój potrzeb śmiertelnego ciała. Ta praca mało ma wspólnego z marketingowym pierdoleniem urojonych farmazonów pań redaktorek niedoszłych gospodyń nowego wspaniałego świata, to wysiłek wyobraźni, wiedzy, inteligencji i ciała i co najważniejsze to nauka pokory wobec Życia i Śmierci.

– Ej no Nugets! Siepaj mordo te marchewy, bo nas druga zmiana zastanie! – rzucił jak grom z jasnego nieba do kolegi Nugetsa, który swoją ksywę zawdzięcza niezmordowanej pracy przez dekadę dla amerykańskiej korporacji kurczakowej za co na koniec dostał w nagrodę parę stów zielonych i zegarek posrebrzany z kurzymi skrzydłami, które odmierzają interwały tego ziemskiego losu jego, który jak wiemy kończy się jak kończy – gastro niebem.

Tylko na netflixie to wygląda tak zajawkowo – wolno spadające krople cytryny, błyszczące ostrze noża na czyściutkiej dębowej desce do krojenia za gruby hajs, podskakujące pełne połysku kawałki czerwoniutkiej papryki i świeżutkiego soczysto zielonego brokuła uderzające o ceramiczne dno woka za pięć paczek, który w prawdziwym gastro nie wytrzymałby tygodnia. Ten cały filmowy hype tyle ma wspólnego z prawdą co zawieszony w przestrzeni Nugets – patrzący tępawo na zieloną plastikową deskę z posiepanymi marchewami – z Billem Gatsem.

Trans humaniści – molekularna kuchnia przyszłości. Puszczamy do was oko z piramidy żywienia – z tej dolnej i fundamentalnej kondygnacji.